Jacek Bocheński – Polszczyzna czterech pokoleń

0
190

Jacek Bocheński

 

Polszczyzna czterech pokoleń

 

bochenskiMoją osiemdziesięcioletnią polszczyznę uformowały do pewnego stopnia dwa czynniki, częściowo sprzeczne.

 

Po pierwsze, nauka wyniesiona z domu. Mój ojciec, filolog klasyczny i poeta, dziś niemal całkowicie zapomniany, Tadeusz Bocheński, nie uznawał w ogóle pojęcia przestarzałości w języku. Wszystko, co polszczyzna kiedykolwiek wytworzyła, jeśli tylko było tworem etymologicznie i gramatycznie poprawnym, nadawało się, jego zdaniem, do użycia w mowie i literaturze, a cieszyło jak rodowy klejnot, który przecież nigdy nie traci wartości.

 

Po drugie, moja własna potrzeba zawodowa. Ja z polszczyzny żyję, bo po polsku piszę. Ale żeby to, co piszę, było rozumiane i akceptowane, muszę nasłuchiwać języka kolejnych pokoleń, dziś już czterech. Nie chcę rezygnować z czytelników żadnego pokolenia, zwłaszcza z ludzi młodych, których w miarę upływu czasu relatywnie przybywa, gdy starych z konieczności ubywa, muszę więc poniekąd pisać językiem wszystkich czterech pokoleń naraz. To jest bardzo trudne. Może jednak taki język istnieje, a może nie.   

 

Wpływ doświadczeń historycznych i ustrojowych sprzed roku 1989 na współczesną polszczyznę wydaje się niewielki. Spotykam rzadkie i powierzchowne ślady na ogół tylko w słownictwie. Słyszę na przykład, że Unia Europejska to europejski kołchoz, albo że w telewizji działa  politruk jakiejś partii. Są utrwalone, powszechnie używane rusycyzmy w rodzaju “stan na dzień dzisiejszy” zamiast  po prostu “stan dzisiejszy” czy “jak by nie było” w znaczeniu “jakkolwiek by było” i “bądź co bądź”. Ale są też pozytywne skutki, na przykład przyjęta w dość szerokim zakresie zamiana rosyjskiego przymiotnika “sowiecki”, uznanego za nacechowany nieprzychylnie wobec Rosji, na nasze rodzime słowo “radziecki” z korzyścią dla polszczyzny. To mi  się podoba.  

 

Czy istotne są różnice pochodzenia, społeczne, geograficzne, wykształcenia ludzi? Moim zdaniem, te relacje wymagają badań, między innymi statystycznych. Odnoszę wrażenie, że różnice pochodzenia, społeczne i geograficzne, chyba stopniowo zanikają i mniej znaczą , jednak slangi młodzieżowe istnieją i z pewnością polszczyzna inteligencji różni się wciąż od języka ludzi niewykształconych.

 

Gdybym miał wymienić grzech językowy z “moich czasów”, dziś uznany za normę, wymieniłbym dla przykładu obowiązkową kiedyś, obecnie zarzuconą wymowę Ł przedniojęzykowego, której uczono mnie i aktorów w teatrze. Teraz dziewczyna mówi “miaam gupiego chopaka” i właśnie tak jest “o kej”.

 

Co do anglicyzmów, mimo ich zatrzęsienia, szczególnie bym się nimi nie przejmował, póki dotyczą głównie słownictwa, a nie sięgają głębszych struktur językowych. Inwazje obcych słów, łacińskich, niemieckich, francuskich, nawet czeskich, przeżywała polszczyzna kilkakrotnie, i dawała sobie z nimi radę. Większość naleciałości wkrótce odrzucała, część potrafiła przystosować do własnych reguł, również fonetycznych. Niemiecki Schlosser stawał się  ślusarzem, polskim, że aż miło, i funkcjonuje do dzisiaj. Mam nadzieję, że to samo będzie z anglicyzmami. Ale to tylko nadzieja, bo warunki są inne.

       

Kto jest “pokoleniowym” autorytetem językowym? Dla mnie, ale to szczególny przypadek z przyczyny zawodu, moja własna świadomość językowa, zakorzeniona w literaturze ojczystej, słownikach i podsłuchująca żywą mowę ludzką. Dla dziewczyny, która “miaa gupiego chopaka” prawdopodobnie Internet, czyli niespotykane w dziejach dobrodziejstwo łatwo dostępnej informacji, tekstów encyklopedycznych, naukowych, literackich, współczesnych i klasycznych, lecz jeszcze łatwiej dostępna komunikacja na prymitywnym poziomie, wulgarny, skrótowy bełkot forów i portali społecznościowych oraz komputerowy slang: z lekka, że tak się wyrażę, podpolszczony, ułomny język angielski.

 

Co może być największym zagrożeniem dla polszczyzny następnych pokoleń, obecnych pięcio-, dziesięciolatków?

 

Brak imponującego wzoru zachowań językowych, które warto byłoby sobie przyswoić, żeby dorównać innym i samemu coś znaczyć. Ogólnie: brak kanonu kulturowego, nie tylko językowego. By w epoce coraz szybszych i zaskakujących przemian antropologicznych ocalić przyszłość polszczyzny, młodzież musiałaby znaki językowe kanonu kulturowego czytać jakoś tak: kultura sprawia trudności, ale się opłaca, bo pomaga mi wybić się ponad innych.      

 

Żeby nowy kanon w ogóle powstał i pociągnął pokolenie obecnych pięciolatków, kultura nie może reprezentować drugorzędności, upośledzenia i biedy. Trzeba w nią, jak od dawna już mówią pokolenia młodsze od mojego, inwestować, i to czym prędzej, gdzie tylko się da. Inaczej mój następca, obecny pięciolatek, nie napisze po polsku książek, bo polszczyzna przestanie być nadającym się do tego tworzywem, będzie tylko spadać na coraz “gupszy” lewel.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko