Andrzej Walter
I myślę kroplami wierszy
Przestrzeń poezji wkrada się z reguły w pory niczyje. W pory niedotykalne, w pory, kiedy cisza rodzi światło, kiedy światło rodzi nadzieję, a nadzieja bywa tylko delikatnym powiewem kojącym ból. Przestrzeń poezji, dlatego jest właśnie zawsze tajemnicą, że jako panaceum na świat i jego objawy przemówi do nas tylko wtedy, kiedy oczyścimy się z tego świata brudów wykraczając poza jego granice, bariery i dominacje. Ta przestrzeń jest tak drobna, tak mała i wątła, tak niezauważalna, że pędząca machina współczesności rozjeżdża ją brutalnie na tysiące świata stron.
I krąży tedy poezja, Bóg wie gdzie, Bóg wie jak, docierając pod niejedną strzechę. I rodzi się w nas, kiedy chce, jak chce, i włada nami czule, najczulej jak potrafi. I to droga, z której nie ma już odwrotu.
Lektura najnowszego tomu gliwickiego poety Jana Strządały napełniła mnie właśnie taką aurą. Aurą jasnej i cichej subtelności słów, które niczym tytułowe „Koraliki” układają się w Twojej dłoni czy tego chcesz czy nie. Warto spojrzeć w linię życia na tej dłoni. Warto zanurzyć się w misterny wszechświat Strządałowych metafor, podążyć przestrzenią Światła, natury, i losu, na przekór ciemności.
Jasne koraliki słów
układam
na granicy ciała
(…)
jasne koraliki słów
płoną
na śniegu
(…)
Koraliki słońca
drżą w pajęczynie o poranku
(…)
senne jeszcze elektrony
mruczą z miłości
(…)
a mgły i rosy
niosą
moje myśli
do nieba
spada na ziemię
kropla czysta
tajemnica
słowo
Ale poeta nie jest tylko pięknoduchem, zatraconym w naturze, oderwanym od realności cieniem. Poeta jest też (a może nawet bywa też?) sumieniem świata. Jego podskórnym rytmem poszukującym prawdy. Autor czyni to w sposób najdelikatniejszy z możliwych, popełnia to, jakby mimochodem, niezauważalnie, ale może właśnie dlatego – z ogromną siłą kontrastu, uderza nas w twarz.
Tom tak drobny jak koralik, a tak potężny … jak Słowo. Składa się z trzech części. „Blisko” – w której czujemy zachwyt, „Czarne znicze” – w której czujemy ból i „Masz na imię drzewo” – w której szukamy nadziei… I właśnie w „Czarnych zniczach” odnajdujemy przejmujący wiersz – „Nie mów mi że jej nie kocham” …
Nie mów mi
że jej nie kocham
namów na ostatnią podróż
na Kresy
których nie ma
do serca
co Wisłą płynie
do gór przez Kraków
do morza
a źródła
jej śpiewają
że nie zginęła jeszcze
na Miłość
która splamiona
do Gdańska
gdzie pordzewiałe krzyże
modlą się
w ciszy żelaznej
tak przerażone jak szczątki
biało czerwone
pod baldachimem „cara”
i kłamstwa
od Morza do Morza
Nie będę komentował tego wiersza. Nie potrafię. Wezbrał mnie dreszcz, panika, przerażenie. I smutek mnie ogarnął. Czyżbyśmy na kłamstwie zbudowali? … Choć niestety – tak to wygląda. I nazywa się Polska. Jak długo jeszcze?
I nie mów mi, że jej nie kocham. Choć dziś „kochanie jej” jest tak samo śmieszne (w sensie ośmieszane) jak dobrowolna kąpiel w poezji. Jak jakieś zbutwiałe poszukiwania „światła i ciemności”, jak daremne odnajdywanie źródeł, czasu i czułości – jak życie na przekór życiu, czyli odnajdywanie harmonii w małych, nieistotnych koralikach – ze światła i ze słów.
Bo dziś czas lśni tylko w świetle reflektorów, a Strządałowa delikatność poezji może być terapią tylko dla elitarnie uformowanych wrażliwców, dla garstki wciąż wierzącej w potęgę rzeczy najmniejszych, w potęgę i wagę słów, jak również w moc i sens krzyża, narodu, historii, dziejów, losu, przeznaczenia i, bodaj najistotniejsze, odszukania na tej planecie swojego powołania. Ale taka garstka istnieje – i to jest chyba wciąż najważniejsze, krzepiące i budzące nadzieję na Jutro.
I tak oto: świat nam się skurczył do rozmiaru komunikacyjnych łączy, a odległość człowieka od człowieka wzrosła w nieskończoność, a Jan Strządała w takim świecie bierze nas za rękę, jak dziecko, i prowadzi w soczyste horyzonty, namalowane słowem i uczuciem, namalowane liściem i wzrastaniem, uchwycone jak promień w raju, który tak naprawdę, jest bliżej niż Ci się wydaje. Jest „Blisko”. Właściwie obok. Pod ręką. W słońcu, w deszczu, w wietrze, w promieniu, w przedświcie i w przedzmroku, w muzyce zagranej naszym spojrzeniem, dotykiem i percepcją … W muzyce ze słów i w muzyce z duszy, której symfonie można wzniecić poszukiwaniem każdego detalu, umiejętnością dostrzegania, zauważania, odczuwania. Tylko taki, nie bójmy się użyć tego słowa – zachwyt, taki świata ogromny głód, potrafi naprawdę odkryć sens pojęć, a właściwie odkryć to, co kryje się za słowami: miłość, wiara, nadzieja i … prawda. Tak. Prawda. Słowo wytrych, które jakże dziś wyblakło…
Bo cóż to jest, Prawda? No, cóż … Ale Ona jest. Naprawdę jest. Choćbyśmy, przemądrzali współcześni, nie wiem jak chcieli ją zrelatywizować …
Powróćmy jednak do tych mikrowymiarów poezji Jana Strządały zawartych w „Koralikach”, lecz będących praktycznie konsekwencją oraz kontynuacją całej jego bogatej twórczości. To już piętnasty tomik Autora. Jan Strządała pełni obecnie funkcję Prezesa Katowickiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Ze szczegółami jego dorobku warto zapoznać się tu:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Strz%C4%85da%C5%82a
Jak zauważa Piotr Matywiecki (a zgadzam się z nim w całej rozciągłości)
“…Poezja Jana Strządały od lat siedemdziesiątych zwraca uwagę czytelników osobnym, przejmującym tonem. Łączy etyczną bezkompromisowość z wielką wrażliwością zmysłową – obie te dziedziny potrafi scalać w ostrych, czystych obrazach, czasami harmonijnych, czasami celowo dysharmonijnych, jątrzących sumienia.”
„Koraliki” wpisują się również w obserwacje Bohdana Pocieja na temat twórczości Jana Strządały:
“Poezja Jana Strządały, w języku i formie współczesna, wywodzi się również z tych dawnych metafizycznych źródeł….Sednem jest tutaj doznanie i przeżycie n a t u r y w jej świetlistym pięknie; przeniknięcie słonecznym światłem, światłem ziemskim, w perspektywie Boskości.
Pod delikatną tkanką tej poezji kryje się siła niezwykła, duchowa; siła przeciwstawiania się rozpaczy, nihilizmowi, katastrofizmowi, pesymizmowi. Przeciwstawiania się zwątpieniu i beznadziei trawiącym współczesny świat – temu wszystkiemu co w sposób zgoła niszczycielski wpływa na duchowość człowieka, ulegającego nawet podświadomie presji mrocznych tendencji….”
Ja dostrzegam w tej poezji, oprócz terapeutycznych sił i metafizycznych zmysłowości, wielką podróż do faktycznych źródeł Sztuki, która rodzi się właśnie z najprostszego, pierwszego i elementarnego zadziwienia, zachwytu czy oszołomienia wręcz promieniem słońca – takim koralikiem, który potrafi stworzyć potęgę niesamowitej fotografii, zachwycającego obrazu czy fantastycznej sonaty. Bo każda sztuka wypływa właśnie z takich koralików, i jedynie wtedy można myśleć kroplami wierszy …
Te małe, niezauważalne koraliki padają na życiodajną ziemię wyobraźni poety, w której mogą wzrosnąć. Przynieść owoce. I właściwie cieszyć się … myśleniem kroplami wierszy.
Dziękuję Janku za tę, jakże ważną, garść przemyśleń i refleksji spowodowaną Twoją poezją. Pozwól, że zakończę fragmentem wiersza „Wstań i idź o świcie” …
(…)
Są nam potrzebne w tej drodze
ból
który jest sygnałem
myśl
która jest przewodnikiem
marzenie
które jest wolnością
(…)
Andrzej Walter
Jan Strządała „Koraliki”. Wydawnictwo Arka, 2015. Stron 54. ISBN 978-83-930391-2-8