Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
83

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami



mebluje-glowe

 


od-gloriiKrzysztof Masłoń przyspieszył. Po ubiegłorocznym, niezwykle ważnym, odkrywającym wszystkich naszych „kresowych” pisarzy „Puklerzu Mohorta” teraz nie mniej ważny tom „Od glorii do infamii”. Trzydzieści jeden nazwisk tuzów polskiej literatury. W moim pokoleniu wstyd byłoby, choć część z nich była na „indeksie”, tych nazwisk nie znać. A dziś? Dla ludzi o trzydzieści, czterdzieści lat młodszych? No, tak – Iwaszkiewicz, Wierzyński, Broniewski, Wańkowicz, Miłosz, Jasienica, Gałczyński, Tuwim, może jeszcze Hłasko, może Andrzejewski, w znacznie mniejszym stopniu Lechoń, Herling-Grudziński, obaj Mackiewicze. A co tym młodym mówią nazwiska Pawlikowski, Zbyszewski, Ossendowski, Jasieński. Gdzie umiejscowić Piaseckiego, Goetla, Rembeka, nawet Pruszyńskiego, gdzie znaleźć miejsce dla Łobodowskiego, Chciuka, Bobkowskiego, dla zapomnianych Ważyka, Jastruna, Putramenta, Balińskiego, Minkiewicza, chyba także Kazimierza Brandysa.

Pewnie dodając trzy, cztery nazwiska /Kaden, Witkacy, Gombrowicz/ można byłoby napisać, że przez dwudziestolecie międzywojenne i PRL – chyba najważniejsze. Ale Masłoń nie tworzy w tym tomie literackich hierarchii. I chyba to nie wartość dzieł napisanych przez postaci tej książki, a w każdym razie nie tylko ona,  jest kluczem do ich odczytania. To raczej, tak widzę zamysł autora, wpływ jaki wywarli poprzez swoje deklaracje ideowe, swoją postawę, opór, albo odwrotnie, zaprzaństwo, na kształt polskiej literatury, polskiej kultury przez kilkadziesiąt lat powojennych.

Masłoń nie głaszcze, nie kadzi, nie tworzy laurek. Najczęściej odwrotnie – wyciąga to, co skrzętnie ukrywane, utajone, traktowane z przymrużeniem oka – bo taki był czas, bo taki system, bo trzeba się było układać z władzą, bo większe zło… Nie, niekoniecznie.

Dwa bieguny. Józef Mackiewicz, Chciuk, Piasecki z ich antykomunizmem, odrzuceniem, nieakceptacją tego, co przyniósł na bagnetach żołnierz sowiecki, z drugiej Iwaszkiewicz, Putrament, Gałczyński, Ważyk, Jastrun, Andrzejewski, Brandys, którzy ten system nie tylko zaakceptowali, aprobowali. Więcej – stali się jego apologetami, piewcami, „budowniczymi świetlanej przyszłości”.

Postawy… Zakłamali sami siebie? Zakrzyczeli rzeczywistość? A może uznali, że mają tylko jedno życie, ze ważne zaszczyty, przyjęcia w ambasadach, spotkanie z Pierwszym Sekretarzem? A ci drudzy? Jakiś pokój w Monachium, Gwatemala, Australia z ciągłym mankiem w portfelu ale czystym sumieniem.

Zapijaczony Broniewski, Łobodowski w zapomnianych polskich audycjach Radia Madryt, Miłosz na dyplomatycznych salonach, chwilę potem wyklinany jako reżimowy poputczik, skok z dwunastego piętra hotelu Hudson Lechonia, Hłasko odżegnujący się, a może inaczej – wykreowany na odnowiciela po smutnym okresie socrealizmu, w rzeczywistości tkwiący w nim po uszy /swoją drogą bardzo jestem ciekaw jak zostanie odebrana pierwsza, niepublikowana dotąd powieść autora „Pierwszego kroku w chmurach”, która według mojej wiedzy ukaże się w ciągu paru najbliższych miesięcy/, Ważyk biegający ze spluwą w dłoni, Andrzejewski bredzący o Noblu, Józef Mackiewicz z pogardą traktujący poparcie białych Rosjan w staraniu o tę samą nagrodę, morfina Rembeka… Tak naprawdę, każdy z nich mógłby się stać postacią, bohaterem ważnej powieści, ważnego eseju, studium przypadku…

Nie byli jednoznaczni, niektórzy odbijali się to od jednej, to od drugiej ściany. Komunizm, antykomunizm, Polska, Rosja, kultura, nadzór nad nią, wiara, wstyd, częściej jego brak, emigracja, kolaboracja, heroizm, podłość, zawiść, cenzura, ograniczenia, bieda. Jakieś cienkie granice, po przekroczeniu których masz kłopot ze spojrzeniem w lustro. Otrzeźwienie po latach. A czasami zwykły koniunkturalizm /chyba najlepiej widoczny na przykładzie Kazimierza Brandysa, którego Masłoń, mam wrażenie, po prostu nie znosi/, chęć błyszczenia, bycia w każdej chwili i za każdą cenę po właściwej stronie.

Osiem, dziesięć, piętnaście stron na każdego. Krótkie rozprawki, eseje. To nie są żadne biografie, żadne szczegółowe ustalenia. Pewnie każdy z nas, interesujących się literaturą, byłby w stanie dogrzebać się tych szczegółów, większość zresztą jest powszechnie znana, ale dopiero poprzez ułożenie tej arcyciekawej książki widać jak różne, jak skrajnie odległe były ich postawy. Masłoń wcale nie chce być obiektywny, nie jest badaczem literatury. Ma swoje sympatie /Lechoń/ i antypatie. Ale potrafi je dobrze uzasadnić. Nawet jeśli jego sądy nie są nam bliskie (a podejrzewam, że sporej grupie czytelników, zwłaszcza tych starszych, tych którzy świadomie przeżyli PRL, niekoniecznie muszą być bliskie), warto jeszcze raz przyjrzeć się, przewartościować sądy, które wklepano nam w głowę w szkołach, uniwersytetach. Czasami sięgnąć kolejny raz po książki, które były naszymi lekturami przed laty. Dla młodych za to „Od glorii do infamii” powinno stać się rodzajem ostrzegawczego przewodnika. Literackiego, moralnego, etycznego. Warto, zawsze będzie warto, opierać się na złotej maksymie Józefa Mackiewicza – „Jedynie prawda jest ciekawa”. Bo czyż nie prawda winna być naszym drogowskazem? A zawsze nim była?

 

Krzysztof Masłoń – Od glorii do infamii. Sylwetki dwudziestowiecznych pisarzy, Zysk i S-ka, Poznań, 2015, str 352.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko