Jacek Bocheński – Wołanie topielicy

0
188

Jacek Bocheński



Wołanie topielicy

 

bochenskiZanim zacznę mówić o etyce mediów, mam ochotę ostrzec sam siebie: Zastanów się, czy powinieneś wchodzić na to bagniste pole, pełne zasadzek. Cóż to jest etyka mediów?

 

Pamiętaj, że etyka, jeśli kiedyś istniała, utonęła w trzęsawiskach i o tej przykrej sprawie lepiej, zdaje się, nie wspominać. A ty co? Wierzysz w topielice? A jakie masz, przepraszam, prawo, szukać tego trupa? Co cię upoważnia? Mogą ci też powiedzieć: Tu teraz jest grunt prywatny, l w ogóle etyka nie utonęła, tylko uległa restrukturyzacji. A zresztą, czy nie ty przypadkiem jesteś winien, że utonęła? l mogą cię na wszelki wypadek zepchnąć do bagna. Działaj więc roztropnie i patrz końca. Nie wiem, jaki będzie koniec, ale przynajmniej zacznę roztropnie.

Czy jest to rodzaj etyki pracowniczej, która obowiązuje ludzi występujących w telewizji, radiu i prasie? Wydaje się, że na ogół tak o niej myślimy. Wobec tego etyka mediów byłaby z grubsza tym samym, co etyka dziennikarska.


Ale skoro jednak myślimy o mediach, nie o dziennikarzach, to może dlatego, że one jako instytucje tez ponoszą odpowiedzialność moralną, jakąś taką rozleglejszą, by użyć brzydkiego wyrazu – systemową. Może w etyce mediów nie mniej ważna od moralności pojedynczych pracowników jest moralność ciał zbiorowych, zespołów, redakcji, a zwłaszcza różnych kierownictw, rad, komitetów, spółek, sponsorów? Czy między takimi zbiorowościami i pojedynczymi pracownikami powstają różnice poglądów, interesów i sumień, jak za czasów PRL, i stąd wynikają rozterki moralne w me­diach? Dlatego trzeba szukać jakiejś wspólnej etyki mediów?


Nie sposób wdawać się w bardziej szczegółowe rozróżnienia i komplikacje sytuacyjne, których niewątpliwie odkrylibyśmy więcej, gdybyśmy próbowali ułożyć definicję etyki mediów. Obejdę się więc bez definicji.


Nie ma natomiast powodu, żeby etyka mediów, czymkolwiek jest, miała się różnić w podstawowej sprawie dobra i zła od powszechnej etyki ludzkiej, gdyby ona mimo wszystko istniała. Innymi słowy, trzeba dla pewności przypomnieć banał: Jeśli w ogóle nie powinienem kłamać, to nie powinienem też kłamać w mediach. Jeśli w ogóle nie powinienem zabijać, to również w mediach nie powinienem przykładać pośrednio ręki do zabójstw, l tak dalej. Fakt, że etyka mediów przynależy swą istotą do etyki powszechnej, pozwala też na inny użyteczny wniosek. Dzisiejszy kłopot etyczny mediów jest prawdopodobnie taki sam, jak ogólnie kłopot etyki w naszych czasach i warunkach.


Utarło się w PRL, głównie za sprawą ówczesnej nieoficjalnej opozycji, że dostatecznym, jeśli nie jedynym, sprawdzianem moralności publicznej każdego człowieka był jego stosunek do władzy zwanej totalitarną. Kościół miał swoje tradycyjne kryterium pobożności, ale ono godziło się dobrze z tym pierwszym, ponieważ władza była niepobożna. Obywatele źle usposobieni do władzy uchodzili za ludzi „przyzwoitych”, żyjący z nią na dobrej stopie budzili pogardę, Odpowiednio dzielono ludzkie czyny, między innymi zachowania dziennikarzy, na godziwe i naganne.


Trzeba jednak dodać, że taki sam, choć odwrócony, podział na uczciwych zwolenników i nieuczciwych przeciwników władzy ludowej przyjęli ideologowie komunistyczni. Obie strony odwoływały się po swojemu do wartości bądź co bądź wyższych. Zarazem każda ze stron uznawała wyższe wartości drugiej strony za fikcyjne i wręcz nikczemne, jedynie swoje za rzeczywiste i szlachetne.


Przywykliśmy do tak prostego, politycznego schematu etycznego. Przez lata nikt go nie podważał, lecz i nie przeczyła mu na ogół codzienna praktyka życiowa.


Po zmianie ustroju schemat szybko przestał wystarczać. Skończyła się mianowicie władza totalitarna, a nowej można było bezkarnie ciosać kołki na głowie, dlatego stosunek do niej stracił znaczenie i nie mógł już być podstawą głębokich ocen moralnych. Postkomuniści zauważyli to pierwsi, byliby też najchętniej z wszelkich ocen moralnych zrezygnowali, doradzając od początku zajęcie się „przyszłością”.


Jednak wśród historycznych „ludzi przyzwoitych” (oponentów PRL) byli tacy, których wciąż nęci dawny schemat. Chcieli wyciągnięcia z niego rygorystycznych konsekwencji wobec „nieprzyzwoitych”, domagali się dekomunizacji, rozliczania i tak dalej Jeszcze inni za wyłączne uznali kryterium pobożności, co znów dało wielu „nieprzyzwoitym” możliwość nawróceń. Wszyscy zachowywali się tak, jakby dobro publiczne zależało od wydania ludziom należytych cenzur. Kto uzyskał pozytywną cenzurę wedle opisanych wyżej zasad, mógł uspokoić sumienie. Kto sam wydawał cenzury, mógł sądzić, że rozwiązał problemy etyczne, l ten był, oczywiście, w najdogodniejszej sytuacji. Żądza przydzielania cenzur szczególnie pociągała notorycznych parszywców.


Dziennikarstwo agresywne


Można jednak powiedzieć, że w mediach pozostały nawykowe odruchy, urazy i potrzeby kompensacyjne. Ponieważ do niedawna cnotą budzącą najwyższe zdumienie było przeciwstawianie się władzy, media zapragnęły przede wszystkim pokazać, jak zdecydowanie potrafią się jej przeciwstawiać. Jednak z braku władzy totalitarnej spóźnione odium przeniosło się na tzw. klasę polityczną. Z dnia na dzień szczytem ambicji stało się tzw. dziennikarstwo agresywne.


Najporęczniejszym bodaj narzędziem dziennikarstwa agresywnego był wywiad. Ofiarą agresji mógł być każdy rozmówca należący do klasy politycznej czy „elity”, im wybitniejszy, tym lepiej. Rola dziennikarza polegała na wykazaniu, że rozmówca jest durniem.


Osiągało się to prostymi środkami, na przykład zadając złośliwe bądź absurdalne pytania i nie dopuszczając do odpowiedzi, lecz przerywając ją w połowie, by zadać następne pytanie możliwie bez związku, znowu przerwać odpowiedz i tak w kółko. Robienie durniów z polityków (ale częściowo tez z tzw. autorytetów moralnych czy wyznawców etosu, którzy niejako zastąpili dawnych ideologów) odpowiadało w pewnej mierze nastrojom społecznym, lecz i samo pomnażało frustrację społeczną. Z kolei dziennikarz czerpał stąd zachętę do dalszego popisywania się przed publicznością agresywnym dziennikarstwem. Ponieważ kompromitował wszystkich, nikogo nie oszczędzając, mógł poza po­czuciem odwagi i przewagi nad fałszywymi wielkościami mieć jeszcze poczucie własnego obiektywizmu. To postępowanie dziennikarza wydawało się całkiem chwalebne w świetle etyki me­diów, wywiedzionej z niedawnego doświadczenia historycznego.


Nie ugruntowała się jeszcze świadomość, że już nie władza totalitarna rządzi i nie ideologia, lecz pieniądz. Nie odwagi politycznej czy pluralizmu, jak w PRL, brakować będzie mediom, lecz pieniędzy. Podłość nie będzie popełniana ze strachu przed władzą, lecz dla pieniędzy. A pieniądze będą wypłacane nie za płaszczenie się, lecz za przysparzanie mediom lub osobom jeszcze większych pieniędzy. Jeśli na czymkolwiek, choćby na krzewieniu satanizmu, uda się zarobić, sataniści znajdą się w mediach.


Tu jest sedno

Stosunek do przeciwnika politycznego przestał być wyższą wartością, chociaż nie od razu rzecz byłą jasna. Ta niejasność miała być przez dłuższy czas po­wodem nieporozumień i konfliktów zastępczych. W istocie je­dnak zysk zastąpił wszelkie inne wartości. Zawrotną karierę zrobiła nagle znamienna maksyma teoriopoznawcza, powtarzana do znudzenia przez wszystkich:

„Gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze”. Przestrzegać etyki w nowych warunkach, znaczy godzić się w mediach na mniej pieniędzy, co jest nadzwyczaj proste i nadzwyczaj trudne.

Tyle umiem powiedzieć wyrywkowo o etyce mediów. Wyrywkowo, bo mój modelowy dziennikarz agresywny jest, oczywiście, tylko jednym typem dziennikarza i jednym szczególnym typem współtwórcy mediów pośród wielu rzeczywiście istniejących.

Także wybrany przeze mnie temat pieniędzy jest tylko jednym z tych, jakie może nasunąć etyka mediów, choć twierdzę, że najważniejszym. Pozostaje olbrzymia reszta tematów nie poruszonych.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko