Krzysztof Lubczyński rozmawia z BOGUSŁAWĄ SOCHAŃSKĄ
Po Pani odczycie w Muzeum Literatury na temat Hansa Christiana Andersena, odczycie z okazji promocji wydania wyboru z jego dziennika, przyswojonego przez Panią polszczyźnie, miałem poczucie, że tak ważny temat miał zbyt kameralną publiczność. Stąd moja prośba o powrót do tych wątków w rozmowie przeznaczonej do znacznie szerszej publikacji. Pytanie o imperatyw, który skłonił Panią do podjęcia się przetłumaczenia na język polski dzienników wielkiego bajkopisarza jest może banalne, ale jednak uzasadnione. Zatem – dlaczego?
– Nade wszystko była to konsekwencja mojej fascynacji twórczością Andersena, jego baśniami i opowieściami.
Fascynacji, dodajmy, którą dzieli Pani z milionami czytelników na całym świecie…
– To prawda, bo to był niezwykły pisarz, który tworzył dla wszystkich, dla czytelników o różnym poziomie wykształcenia, wychowanych w różnych krajach, kulturach, religiach. To jedyny pisarz w dziejach literatury, którego utwory zostały przetłumaczone na aż ponad 150 języków. Pod tym względem żaden inny nie może się z nim równać. Andersen jest królem, fundatorem światowej, masowej wyobraźni. Wydaje się też, że żaden pisarz nie inspirował też w tym stopniu innych artystów: pisarzy, poetów, ludzi teatru, kompozytorów, choreografów, malarzy, włącznie z tak awangardowymi artystami jak Andy Warhol, jedna z ikon sztuki XX wieku.
Rzecz jasna, w pierwszym rzędzie inspirował też i inspiruje literaturę dla dzieci…
– Nawet nie uświadamiamy sobie jak bardzo literatura dla dzieci jest z Andersena, z jego wyobraźni, z jego sposobu obrazowania. Jako pierwszy pisał z perspektywy dziecka, ale nie adresował baśni wyłącznie do dziecięcego czytelnika. W jego baśniach są dwie warstwy, jedna kierowana do dzieci i druga, równoległa, do dorosłych.
Jakie treści przeznaczone były dla dorosłych?
– Przede wszystkim przesłanie, by nie gubili w sobie dziecka pod pokładami norm, konwenansów, ambicji, mód i aspiracji – no i naigrawanie się z niewolników tychże.
Jak można określić generalne przesłanie artystyczne Andersena?
– Wiara w wielkie wartości, wiara w miłość, piękno, dobro. Była w nim nadzieja na lepsze życie po śmierci, ale i zachwyt nad światem, który istnieje. Z drugiej strony nietrudno zauważyć, że w jego baśniach obecna jest śmierć, której nie ma we współczesnej literaturze dziecięcej, bo żyjemy w czasach, w których śmierć stała się tabu.
Zwykło się uważać, że jest pisarzem wspaniałym, ale posępnym, skąpanym w smutku….
– Nie zgadzam się z takim odczytywaniem Andersena, wynika ono z zawężenia recepcji jego dzieła i z jakości przekładów, namawiam do ponownej lektury różnych baśni i opowieści, nie tylko tych kilkunastu najbardziej znanych. Ta warstwa w jego twórczości oczywiście jest obecna, ale z mojej perspektywy jest tylko uczciwym ukazaniem życia takim, jakie ono naprawdę jest. Śmierci, chorób i innych nieszczęść nie możemy wyeliminować z życia, i lepiej żeby wiedziały o nich również dzieci – po to żeby były silniejsze, gdy się w ich życiu pojawią, żeby lepiej potrafiły stawić czoło konfrontacji z nimi. A będą silniejsze wtedy, gdy za nimi będzie przepracowanie takiej konfrontacji z książką na kolanach, w poczuciu bezpieczeństwa, w bliskości rodzica.
Ale te tematy przecież nie dominują u Andersena! Tylko bardzo je pamiętamy, bo wiążą się z silnymi przeżyciami. A poza tym nie mieliśmy szczęścia czytania Andersena prawdziwego, czyli pełnego humoru, począwszy od zabaw językiem i zwykłej figlarności, choć bywa subtelna, ukryta w dwuznacznościach, po ironizowanie na temat wad i zakłamania dorosłych adresowane do nich i tylko przez nich możliwe do odczytania. Dla mnie baśnie i opowieści to nie są utwory smutne, ja znajduję w nich potężny ładunek radości życia, zachwytu nad światem, nadziei na dobrą nowinę po śmierci. Im dłużej pracowałam nad przekładem, tym bardziej się w tym odbiorze utwierdzałam. To między innymi dlatego tak uwielbiam Andersena – po prostu bardzo dużo mu zawdzięczam.
Co można powiedzieć o stronie formalnej, czysto artystycznej, literackiej jego utworów?
– Że był niezwykle nowoczesny w swoich czasach. Dziś po upływie półtora stulecia od czasów, gdy powstawały jego utwory, gdy postać i dzieło Andersena stały się składnikiem szacownej tradycji, trudno wyobrazić sobie jak bardzo odbiegał on od ówczesnych konwencji literackich, jak bardzo był awangardowy. Można określić go jako romantyka zapowiadającego realizm, a także modernizm. Spotyka się twierdzenia, że był pisarzem naiwnym – geniuszem, który sam nie wiedząc jak, tworzył wielkie dzieła. To oczywiście nieprawda, był twórcą niezwykle świadomym, stylizował baśnie na opowieść ustną, bo miał świadomość potęgi przekazu ustnego. Ale narracja w jego utworach jest bogata, niejednorodna – prawdziwie poetycka przy naturalnym, codziennym języku dialogów – to ostatnie było zresztą nowością w jego czasach, i przez kilka pokoleń nie mogło się przebić w przekładach, tak było trudne do zaakceptowania w literaturze! „Jakże pięknie śpiewa!”, mówi o słowiku dziewczynka z chłopskiej chaty, jakby nie zmywała garnków w dworskiej kuchni, tylko wachlowała się w jedwabiach na sofie. Nota bene również ten wszechobecny w dawnych przekładach brak prawdy psychologicznej to wielka krzywda, jaką wyrządzano Andersenowi. Także inne, konsekwentnie przez niego stosowane środki formalne nie znajdowały zrozumienia u tłumaczy. Na przykład ignorowanie wtrąceń tak ważnych dla stylu naśladującego narrację ustną, onomatopei, rymów (tak, rymy w prozie), „poprawianie” różnych zabiegów autora mających na celu podbicie atmosfery baśniowości, niesamowitości, takie niezrozumiałe dla mnie uprawdopodobnianie – cóż, wyobraźnia autora przerastała możliwości percepcyjne wielu ludzi, a jego frywolność była nie do przyjęcia w tym, co uznawano za jedynie słuszny proces wychowywania dzieci. Bo baśnie Andersena, który pragnął uwrażliwiać na świat i drugiego człowieka, zaprzęgnięto do wychowywania dzieci w kategoriach bon-tonu.
Jako tłumaczka baśni Andersena stanęła Pani przed wyjątkowo trudnym zadaniem. Kilka generacji czytelników przyzwyczaiło się do starych przekładów, znanych ze starych wydań baśni, włącznie z najbardziej klasycznym wydaniem z rysunkami Jana Marcina Szancera….
– To prawda, ale odwagi dodało mi to, że czytając Andersena w duńskim oryginale, z myślą o przyszłym tłumaczeniu, coraz szerzej otwierałam oczy ze zdumienia. Odkrywałam bowiem bogactwo literackie, którego nie było w starych przekładach Jarosława Iwaszkiewicza, Stefanii Beylin, Franciszka Mirandoli i wielu innych tłumaczy. Z prostego powodu: znane nam w Polsce teksty baśni Andersena były tłumaczeniami pośrednimi, z przekładów z innych niż duński języków. Dotrzeć do najgłębszej warstwy znaczeniowej jego baśni można więc było tylko tłumacząc z duńskich oryginałów. Czytałam je na wskroś, na wylot, rozbierałam zdania na czynniki pierwsze, zaglądałam pod podszewkę słów, sięgałam do ich jądra, esencji.
Jednak baśnie Andersena, nawet w tych ułomnych pośrednich przekładach obecne były jednak w Polsce w masowej wyobraźni. Kompletną terra incognita były natomiast jego dzienniki, których obszerny wybór z dużo większej całości, w Pani przekładzie, ukazał się właśnie na księgarskich półkach. Proszę opowiedzieć o tej niezwykłej pracy. Co Panią najbardziej uderzyło przy pierwszej lekturze?
– To, że wizerunek Andersena, który wyłaniał się z jego listów i dzienników, był bardzo odmienny od tego, który ukształtował się przez dziesięciolecia w powszechnej świadomości i w Polsce i winnych krajach, choćby w Niemczech, Anglii i innych krajach. W Polsce ten wizerunek stworzyli Iwaszkiewicz, Stefania Beylin czy Anna Milska, autorka wstępu do tego sławnego wydania z ilustracjami Szancera, na którym wychowało się kilka pokoleń. Był to wizerunek człowieka głęboko nieszczęśliwego, neurotycznego, pogardzanego przez świat brzydkiego kaczątka. Nawiasem mówiąc, sam Andersen przyczynił się do takiego obrazu jego osoby, przerysowując w autobiografii fakt niedocenienia, a nawet pogardy z jaką niektórzy duńscy krytycy odnieśli się na początku do jego utworów. Pisał co prawda o szczęśliwym dzieciństwie, ale to z kolei uznano za mistyfikację, podkreślano niski status społeczny rodziców poety, ojca szewca i matki alkoholiczki. W krajach bloku wschodniego i w PRL z kolei szczególnie skwapliwie akcentowano aspekt ciemnych stron XIX-wiecznego kapitalizmu, wyzysku klasowego, a Andersena jako jego ofiary. Współtworzyło to taki właśnie, jednostronny wizerunek jego postaci. Z kolei na bogatym Zachodzie poza wyobraźnię wielu osób wykraczała możliwość zrozumienia, że dziecko z biednej rodziny mogło mieć szczęśliwe dzieciństwo. A przecież to ubogi ojciec-szewc zaszczepił w synu potrzebę samorealizacji twórczej. Kultura masowa wytworzyła chorobliwą potrzebę wyjaskrawiania wszystkiego, co trudne, tragiczne, mroczne, a pomijania tego co dobre, zgodnie z przekonaniem, że dobro jest nieciekawe, nudne, a z kolei złożoność, wieloznaczność, wielowarstwowość trudna w odbiorze. Także w Danii Andersen bywa określany jako neurotyk, człowiek nieszczęśliwy i załamany, płaczliwy. A ja pokazałam te fragmenty, w których płaczą także inni, i takie, gdzie on jest radosny. Najwygodniejszy jest nieskomplikowany mit. I właśnie potrzeba rozbicia tego mitu skłoniła mnie do zajęcia się dziennikami Andersena. A trzeba podkreślić, że był on szczery i nie pisał ich z myślą o czytelnikach, lecz dla siebie. Pragnęłam podważyć mity nie tylko dotyczące jego osoby, ale także twórczości. Z tego powodu zawarłam w wyborze wszystkie zapiski mówiące o humorze w baśniach. Starałam się wybierać fragmenty ukazujące recepcję baśni wśród dorosłych, którzy wtedy, w epoce przed zaszufladkowaniem Andersena jako autora bajek dla dzieci, potrafili dostrzec w jego twórczości walory literackie, myśl filozoficzną i humor. Wybrałam także jego zapiski z podróży, uwagi o lekturach, o przedstawieniach teatralnych, a był teatromanem, czyli wszystko to, co było kompletnie nieznane polskiemu czytelnikowi. Chciałam też zweryfikować opinie o jego rzekomym homoseksualizmie. Wynikały one z niewiedzy o obyczajach epoki. Pisanie przez mężczyznę do mężczyzny: „Kocham cię” mieściło się wtedy w standardowej obyczajowości.
Dla mnie te dzienniki są najbardziej interesujące jako dokumentalny, choć subiektywny, obraz Europy tamtej epoki, w tym w szczególności Danii, kraju usytuowanego na obrzeżach kontynentu, mało obecnego w kluczowych zdarzeniach historycznych…
– To prawda, choć jest to przede wszystkim społeczny, obyczajowy i kulturalny obraz Europy, bo polityki Andersen nie lubił i nie rozumiał. Zawarłam jednak w wyborze jego relacje z wojen, nie tylko tych o duńskie pogranicze, ale także innych, są bowiem nie tylko świadectwem sposobu prowadzenia walk i reakcji społeczeństw, ale także wielkiego cierpienia pisarza wobec bezsensownej śmierci tysięcy ludzi, także zupełnie mu przecież obcych w wojnie między Francją a Prusami w 1870 roku. Przy okazji, zgromadziłam też w zbiorze polonica, wątki polskie w biografii poety.
Dziękuję za rozmowę.
Bogusława Sochańska – absolwentka wydziału filologii duńskiej UAM w Poznaniu. W latach 1980-85 wykładowca w katedrze skandynawistyki tej uczelni. (specjalność: historia literatury duńskiej, translatoryka z języka duńskiego). W latach 1995-1999 attache i radca kulturalny ambasady RP w Kopenhadze. Od 1999 roku dyrektor Duńskiego Instytutu Kultury w Polsce. Autorka licznych przekładów prozy, dramatu i poezji z języka duńskiego, nagrodzona m.in. za tłumaczenia na język polski baśni Andersena (2006, 2007).