Zenona Macużanka – Kartka z dziejów PIW-u

0
532

Zenona Macużanka

     

 

Kartka z dziejów PIW-u

     

logo 60lat       W listopadzie 1974 roku odbył się walny zjazd Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Starannie przygotowany, z udziałem władz, sformułował w rezultacie niemal cały program usprawnienia i lepszego zorganizowania życia książki w Polsce, naprawy segmentu jakże ważnego dla kultury. W poprzednich latach przedstawiano w różnych opracowaniach pilne sprawy ruchu wydawniczego: czy to zaopatrzenia w papier, czy słabo funkcjonujący, wręcz lichy stan poligrafii. Postulaty te traktowano w kręgach decyzyjnych z powagą, umieszczano w planach przyszłościowych, lecz stan bieżący niezmiennie kulał. Narada listopadowa miała zebrać całość spraw i przedstawić plan zmiany sytuacji w najbliższym czasie.

Raport na tę okoliczność przygotował Andrzej Wasilewski, ówczesny dyrektor PIW i zszef PTWK, który cieszył się sporym uznaniem wśród swych kolegów wydawców i także znacznym wsparciem ludzi z innych środowisk kultury. Jako iż w dobrym tempie zdołał przyswoić polskiemu czytelnikowi wiele ważnych publikacji ze świata. Pozycje te prezentowały badania na temat zmieniającej się rzeczywistości, zwłaszcza w naukach humanistycznych, szczególnie w socjologii, psychologii i innych, pokrewnych dziedzinach. Dzięki kilku seriom PIW-u, a zwłaszcza Bibliotece Myśli Współczesnej, oznaczonej znakiem ”plus-minus-nieskończoność”, już w połowie lat 70. ukazało się około pięćdziesięciu pozycji. Do dziś pamiętają o niej ludzie wkraczający do zawodów w szeroko pojmowanej humanistyce. W fachowej prasie pojawiają się opisy związanych z tym faktów edytorskich, a także oblegania przez starych i młodych miłośników dobrej książki oficyny na ulicy Foksal. W 2013 r. przypomniał o działalności edytorskiej Andrzeja Wasilewskiego wybitny humanista profesor Zbigniew Mikołejko na łamach miesięcznika Nowe Książki: „ten człowiek wykonał gigantyczną robotę kulturową, bo otwierał nas na coraz to nowe smaki literackie i intelektualne, publikował teksty, których nigdzie indziej poza Polską w bloku wschodnim nie można było przeczytać – dziesiątki, setki książek zyskałem dzięki niemu. Oczywiście o te perły trzeba było walczyć”.

Otwierały one okno na świat współczesny. Uczony austriacki Konrad Lorenz ukazał w publikacji Tak zwane zło wyniki badań nad agresją w świecie zwierząt (nagroda Nobla w 1975r.). Pozycja ta zdobyła szeroki rozgłos w świecie nauki, liczne tłumaczenia i trzydzieści wydań w języku oryginału. Inne książki serii to m. in. Ericha Fromma Zapomniany język  i O sztuce miłości, Mircea Eliade Sacrum, mit, historia, Johna Kennetha Galbraitha Społeczeństwo dobrobytu – państwo przemysłowe, Rogera Caillois Żywioł i ład, Alvina Tofflera Szok przyszłości…

Wkrótce, w ślad za głośnymi nazwiskami z Zachodu, do serii tej dołączyły książki wielu polskich socjologów kultury masowej i wybitnych publicystów, jak Marcin Czerwiński, Konstanty Grzybowski  Zygmunt Kałużyński, Krzysztof Teodor Toeplitz czy Józef Kozielecki. Nowe koncepcje psychologiczne człowieka ujął w tytule swej pracy Kazimierz Jankowski Od psychiatrii biologicznej do humanistycznej, który kontynuował poszukiwania podjęte wcześniej przez Antoniego Kępińskiego. Tak młodzi badacze zajmowali miejsca w tej popularnej wśród inteligencji polskiej serii wydawniczej.

Szef PIW-u doceniał w pełni znaczenie tego typu publikacji. Sam opublikował w 1965 roku, po powrocie z placówki dyplomatycznej w Rzymie, książkę Paszport do Włoch. Konfrontacje. Było to spojrzenie na tamtą społeczność z perspektywy człowieka, który dostrzegał zacofanie w wielu dziedzinach życia w PRL-u. Było jasne  dla światłych jednostek naszego społeczeństwa, że pragnąc dążyć do lepszego życia musimy poznać mechanizmy funkcjonujące w zachodnich społecznościach i zaadaptować je do naszych warunków. Przyjąć je w sposób krytyczny. W tym tkwiło sedno sprawy. Wyraziste były różnice podejścia do wyzwań współczesności w społeczeństwach określanych jako „demokracje ludowe”, odmienne od dróg w społecznościach poddanych stymulującej roli rynku i kapitału. Nowoczesne urządzenia cywilizacyjne i techniczne akcesoria ułatwiające codzienne życie były w „demoludach” niezmiernie pożądane, lecz jak wiadomo trudno dostępne. Ich niedostatek był wyraźnie widoczny. Andrzej Wasilewski jako krytyk naszego cywilizacyjnego zacofania umiał obserwować i formułować ciekawe oraz pożyteczne wnioski. Był więc jakby szczególnie predysponowany do przewodzenia wydawcom i przedstawienia im i społeczeństwu ogarniającego całość referatu i zawartych w nim wniosków.

Autor przyznawał, że w ruchu wydawniczym, mimo iż odnotowano spory postęp (rozwój kadry redaktorskiej, podniesienie stawek autorskich, o które walczyły środowiska twórcze), nadal istniał niedostatek w zaopatrzeniu w papier oraz niski poziom usług poligraficznych. Była pilna potrzeba nowych technicznych rozwiązań, maszyn do publikacji wielotysięcznych, masowych a jednak estetycznych serii. Takie linie funkcjonowały już choćby w Czechosłowacji i na Węgrzech. Wasilewski pokusił się o interesujące uogólnienia: „Dopracowaliśmy się w ciągu trzydziestolecia oryginalnej struktury ruchu wydawniczego. Jakkolwiek duże jeszcze są jej niedostatki, niezaprzeczalnie cennym rozwiązaniem jest to, że potrafią one skojarzyć ze sobą cele państwowej polityki wydawniczej z samodzielnością działania wydawnictw. Rozumne kojarzenie obu tych czynników stanowi podstawę właściwych efektów, bo bez czynnika nadrzędnej polityki działalność wydawnicza popadłaby w chaos, dublując się wzajemnie na jednych odcinkach, a inne zostawiając na łasce przypadku – zaś bez otwarcia wydawnictwom drogi do rozwijania własnych inicjatyw uległaby zacieśnieniu twórcza inspiracja i zubożyłby się rynek wydawniczy”.

Nie sposób podjąć dziś – w początkach 2015 roku – wielości zagadnień i problemów, jakie nasuwają się po spojrzeniu na obecny ruch wydawniczy. Jak przydatna byłaby koordynacja poczynań choćby w zakresie lektur i podręczników szkolnych, kosztownych dla państwa, drogich dla kieszeni rodziców, wielokrotnie zmienianych, dublowanych, ze szkodą dla innych dziedzin wydawniczych wskutek tego, że współczesny ruch edytorski nie potrafił najwyraźniej skorzystać z tamtych doświadczeń. Ale to ocean zagadnień.  Referat Wasilewskiego kończył się propozycją utworzenia i rozwinięcia szkolenia pracowników ruchu wydawniczego, gwarantującego na przyszłość wszechstronnie przygotowaną kadrę dla  rozwijającego się edytorstwa. W latach 70. wiele w tych sprawach zdziałano.

Narada, o której mówię odegrała poważną rolę dla całości spraw książki w Polsce, środowisko wydawców ukazało jak żywo i odpowiedzialnie reaguje na zmieniającą się rzeczywistość w świecie książki, jakie ma ambicje i świadomość wagi wykonywanego zawodu.

Redakcja „Nowych Książek” wiernie w tym dążeniu sekundowała wydawcom. Pokazywaliśmy bogactwo i różnorodność prac ówczesnych edytorów w zakresie literatury polskiej i tłumaczonej. Między innymi kontynuację „kanonicznych” wydań polskiej klasyki; dzieł Stanisława Brzozowskiego, Juliusza Kadena–Bandrowskiego po „białą” edycję dzieł Cypriana Norwida i finał Dzieł Josepha Conrada w dwudziestu siedmiu tomach, w eleganckiej granatowej, graficznie atrakcyjnej oprawie, wyposażonych w staranną informację edytorską, nad którą pracował zespół redaktorski wsparty kompetencjami znawców. Jednocześnie PiW wydaje piękne „niebieskie” siedemnastotomowe wydanie dzieł Henryka Sienkiewicza w nakładzie 50-ciu tysięcy…

Rozwijał się bujnie polski reportaż. W Bibliotece Literatury Faktów ukazuje się wtedy książka Mariana Brandysa O królach i kapuście oraz współczesne reportaże Kazimierza Dziewanowskiego,i Aleksandra Rowińskiego, Ryszarda Kapuścińskiego (reportaż z Chile pt. Chrystus z karabinem na ramieniu).  I wiele, wiele innych pozycji, głównie polskich autorów, jak i również ogromnej plejady twórców z całego świata.

Można więc śmiało powiedzieć, ze ten obraz sytuacji książki pozwalał z umiarkowanym optymizmem patrzeć na przyszłość tej dziedziny życia w Polsce.  Powiedzmy otwarcie, że tylko niewielu ludzi w Polsce zdawało sobie w tamtym czasie sprawę z tego, jakie będą losy książki w następnym stuleciu w świecie, a tym bardziej w Polsce. Byliśmy bardzo dalecy od wyobrażenia w praktyce rewolucji informatycznej w skali globalnej. Nowa, pięknie wydrukowana i starannie edytorsko wyposażona, pachnąca jeszcze farbą książka stanie się cennym, choć nie tak powszednim zjawiskiem w życiu codziennym. Po pierwsze jej cena wzrośnie, gdy przyjdzie za nią zapłacić pełny koszt jej wyprodukowania. Odczuwamy to dziś boleśnie, coraz częściej korzystając z bibliotecznych wypożyczalni, które wcale nie cierpią na nadmiar środków na zakupy. Książkę wypierają też coraz skuteczniej i bezceremonialnie nowe, odmienne i uwodzące młodego człowieka środki i techniki przekazu: film, przekaz telewizyjny, i wszystkie z tym związane przedmioty, jak komputer, komórka, tablet, smartfon i wiele innych coraz nowszych urządzeń.

Skali i szybkości wkraczania do naszego życia całej nowoczesnej infrastruktury informatycznej nikt nie mógł wtedy przewidzieć. Pewien zarys zjawisk, przed którymi staniemy, opisał Andrzej Wasilewski w swych szkicach Cywilizacja i literatura, dając nam nawet wstępne przykłady obliczeń i kwot, jakie mogą osiągnąć książki poddane prawom rynku w szkicu pt. Chodzenie po ziemi. W tamtym układzie polityki kulturalnej środowiska wydawnicze i literackie cieszyły się wsparciem państwa poprzez system stypendiów i dotacji dla poszczególnych instytucji. Autor postulował środki zaradcze, aby uchronić polskie społeczeństwo przed bezwzględnymi prawami rynku, lecz jego prognozy i propozycje zetknęły się z ujawnionymi w tym czasie zjawiskami zarysowującego się kolejnego, ostrego kryzysu politycznego i społecznego.  Połowa lat 70. właściwie było to swoiste apogeum papierowej wersji książki, później będzie chyba już tylko trudniej i gorzej. W każdym razie całkowicie odmiennie i na nowych zasadach po zmianie społecznej i ekonomicznej struktury państwa.

Autor Cywilizacji i literatury ujawnił od początku swej działalności literackiej i kulturalnej swoiste rozdwojenie osobowości, w której ścierały się dwie strony jego ducha: skłonności ku literaturze, którą z pasją poznawał od najwcześniejszych lat swej okupacyjnej jeszcze edukacji w Radomiu, a po wojnie w Krakowie na UJ oraz zainteresowanie codzienną i praktyczną sferę życia, postępem cywilizacyjnym, gwarantującym wyższy poziom egzystencji. Była to sfera słabo rozwinięta i niedoceniana w PRL-u, skazująca nas na brak użytecznych wyposażeń w dobra ułatwiające pracę, a także zdejmujące z życia uciążliwe czynności dnia codziennego. Jak i braki w rewelacyjnych udogodnieniach dających możliwość porozumiewania się praktycznie niemal każdego z każdym.

Te akcesoria współczesności zbliżały się już ku naszej codzienności, ale droga była trudna. Wasilewski patrzył na te zjawiska jak pragmatyk dostrzegający w otoczeniu wiele możliwości lepszego gospodarowania, pod warunkiem że owo gospodarowanie zostanie ujęte w odpowiednie struktury, dobrze zarządzane.  Bardziej niż panujące nastroje pochłaniały go w tym czasie możliwości cywilizacyjnego postępu w kraju. 

Postawa pragmatyka, nawiązującego do ważnych i twórczych okresów poszukiwań w kulturze polskiej prądów oświecenia, czy pozytywizmu, niechętnych frustracjom środowisk kulturalnych, sytuowało go na pozycji dość osamotnionej, zwłaszcza w kręgach działaczy politycznych i kulturalnych. Dla jednych był zbyt śmiały w sięganiu po wzory nowoczesności, dla drugich nie dość wspierał nurt rozliczeń z okresem wypaczeń. Rosnąca w siłę i zróżnicowana opozycja literacka domagała się więc reformy zasad i obyczajów na styku ludzi kultury i władzy: więcej wolności, lepszego sponsorowania. Wasilewski popierał i starał się wprowadzać w życie te postulaty, starając się, aby wzajemnym stosunkom władzy i środowiska towarzyszyło mniej swarów i niechęci, lepsze zrozumienie. Obejmując PIW rozpoczął zabiegi o druk pozycji, które zostały wstrzymane w rezultacie działań cenzury, m. in. rzecz o Powstaniu Warszawskim Jana Ciechanowskiego…

Pragmatyczna cecha jego osobowości, w rzeczywistości trudnej i nabrzmiałej konfliktami, wnosiła w życie codzienne niezwykle ożywcze przesłania. Ich skonkretyzowaniem była działalność szefa PIW-u na polu popularnych serii, a zwłaszcza wspomnianej serii ze znakiem nieskończoności. Niosła ożywienie myśli i ideę postępu w działaniu. To było niezwykle cenne w tamtym czasie. Ponad sto pięćdziesiąt niewielkich książek w okresie lat 70., 80. i później. Towarzyszyły temu starania obejmujące Współczesną Prozę Światową, która stanowiła „konkurencję” dla popularnej serii Czytelnika ze znakiem Nike, dając atrakcyjny zestaw wybitnych pisarzy. W przygotowaniu była ambitnie pomyślana, sięgająca do zjawisk o najwyższej randze Biblioteka Mundi, z Gilgameszem, najstarszym literackim dziełem człowieka, czy indyjską księgą o sztuce miłości Kamasutrą. Powstawały kolejne tomy serii Portrety Współczesnych Pisarzy Polskich (Breza, Broniewski, Dygat, Kuncewiczowa, Lem, Mach, Przyboś, Szaniawski…). Wszystkie te pozycje wydawane, czy zapowiadane, wzbudzały uwagę i rodziły dyskusję, pełniły funkcję drożdży wśród inteligencji. PIW był żywym organizmem.

Nowe zjawiska nie trafiały wszak w próżnię. Mobilizowały też siły, którym obce były swego rodzaju „fanaberie” intelektualne. Były liczne kręgi działania strzegące tzw. prawomyślności, lękające się zbyt ożywczego działania w sferze myśli społecznej. Na czele tych sił partyjnych stał w tych latach sekretarz Jerzy Łukaszewicz, który sam kilka lat później przyznał, że nie miał dostatecznego przygotowania, aby móc kierować skomplikowanym organizmem myśli społecznej i politycznej. Znana była jego często powtarzana fraza wobec ludzi kierujących różnymi placówkami kultury: ”żadnej własnej polityki”. Próbowano utrącić rozmach i walory intelektualne organizmu edytorskiego, jakim był PIW. Na szczęście to się nie udało. Niezwykłą popularność zdobyły pod koniec lat siedemdziesiątych takie pozycje, jak Hoimara von Ditfurtha: Dzieci wszechświata, Na początku był wodór i Duch nie spadł z nieba, rozchwytywane głównie przez studiującą młodzież, były szybko, dwa lub trzy razy, wznawiane. W spontanicznym i niezwykle nośnym dziele odnowy okresu końca lat 80. pragnienia wchłonięcia nowych trendów wiedzy o społeczeństwie było niezmiernie głębokie. W parze z tym szła ciekawość najnowszych teorii budowy świata, teorii rozwoju i powstania życia. Wokół popularyzatorskich pozycji wymienionego niemieckiego naukowca skupiali się młodzi czytelnicy. Stanisław Lem  marzył o tym, aby polski czytelnik mógł poznawać odkrycia nauki „z pierwszej ręki” to znaczy z prac naukowców wyróżnionych nagrodą Nobla.

Redaktor Wasilewski był postacią wyrazistą i nietuzinkową. Władze znały jego wartość i kompetencje, sięgały po jego działania cenne szczególnie w trudnej sztuce mediacji, kiedy narastały konflikty w środowisku literackim i kulturalnym. Dwa razy bardzo się to przydało: w 1975 roku na poznańskim i na późniejszym (1978) katowickim zjeździe Związku Literatów. Wasilewski nie odmawiał, znał życie i pragnął także wsparcia dla swych działań edytorskich. Wiadomo przecież, że bliskość kręgów decyzyjnych może dobrze wpłynąć na zrozumienie władzy wobec spraw kultury. Były to zabiegi pożyteczne dla dobra ogółu. W jego mediacji chodziło o to, aby wśród ogniw kierujących różnorodnym środowiskiem literackim zasiedli zwolennicy pluralizmu. Do końca pozostał zwolennikiem ewolucyjnych przekształceń w życiu społecznym Polski. Marzył o innej „trzeciej drodze” polskich przemian. Nie umiał chyba jednak być dostatecznie zręcznym i skutecznym w grze politycznej, szukać poparcia wśród ludzi sprzyjającym jego koncepcjom. Sprawę pogarszała choroba oczu. Konieczność rezygnacji, nieraz długotrwałej, z aktywności.  Postawa konstruktywna, sięganie po dialog, namysł, to wszystko było trudno osiągalne. Ludzie wspierający działalność szefa PIW-u, jak Wincenty Kraśko, czy lider lewicy Zbigniew Załuski, odeszli w okresie najbardziej zaostrzonych konfliktów. Wkrótce zabrakło Jarosława Iwaszkiewicza. Lewa strona nastawiona na zmiany w polityce społecznej i politycznej w środowisku literackim i kulturalnym była słaba, nie umiejąca zjednoczyć się w tej nader trudnej roli. Nieliczni tylko potrafili znaleźć siły i wytrzymać oskarżenia formułowane totalnie.

Wszystkie te trudne sprawy ujawniły się w kolejnym Zjeździe Polskiego Towarzystwa Książek w końcu 1980 roku. Minęło kilka lat od poprzedniej narady, sprawy raczej się cofnęły, jeśli idzie o ruch wydawniczy. Narosły konflikty, gorączka, niezadowolenie środowiska. Nowością było to, że reprezentujący rząd minister kultury Józef Tejchma, miał ocenę rzeczywistości w sferze książki krytyczną i zbieżną z opinią kadry edytorów. Dlatego też minister przyrzekał działać uparcie i skutecznie w celu powiększenia możliwości wydawców zarówno w środki finansowe, jak też poprawę wyposażenia technicznego. Niewiele zdołał zdziałać, bo jego także odsunięto od pełnionej funkcji. Ocena sytuacji polskiej książki była podczas tych obrad bardzo krytyczna. Mówiono o złej i coraz bardziej kurczącej się bazie, zmniejszających się środkach finansowych. Natomiast wysoko formułowano ocenę kadr edytorskich. W zapleczu tych obrad kursowały nieraz bardzo rozbieżne oceny. Niektórzy działacze wypowiadali się krytycznie o działalności Wasielewskiego, uważając, że walczył głównie dla swego wydawnictwa, dla własnej koncepcji i kariery. Był zbyt wyrazisty i utalentowany, aby nie budził zawiści swych kolegów a nawet przyjaciół. Zbyt wierzący w słuszność swych działań, aby dostrzegać konieczność uwzględniania różnych racji i ambicji otoczenia.  Był zbyt zapatrzony w swą osobistą wizję przemian, że czasami nie doceniał innych, którzy mogliby, czy powinni, towarzyszyć mu w jego dążeniach.

Piszę o tym z głęboką rozterką. Pamięć tamtych dni i wydarzeń jest wyraźna. Należę do tego samego pokolenia, doświadczającego tamtych porywów i klęsk. Dodatkowo działałam w polonistycznym środowisku w Łodzi. Wtedy, w latach burzliwego wkraczania na uczelnie marksizmu, istniała bliskość większości ośrodków studiów polonistycznych. Przyjaźń zawarta w młodości potrafi przetrwać do końca życia. To było jednak już ponad pół wieku temu. Nie uczestniczyłam w większości późniejszych działań Andrzeja Wasilewskiego na szczytach władzy. Widziałam je z boku i z pewnego oddalenia w latach narastającego dążenia do zmiany struktur władzy. W 1984 roku przeszłam na emeryturę i nie brałam udziału w konfliktach wewnętrznych środowiska dziennikarskiego połowy lat osiemdziesiątych. Nie wiele wiem, jak zdołał działać i argumentować szef czołowej oficyny edytorskiej, gdy rozpadał się organizm wydawnictwa PIW-u. Najważniejsze sprawy przedstawił w swej autobiografii. O latach tych, a zwłaszcza nastrojach panujących wśród ludzi aktywnych w najbliższym środowisku oficyny na Foksal, niewiele zostało napisane, nieliczne są osobiste wspomnienia.

Do nich należy głos Michała Jagiełły w rozmowie z Teresą Torańską w 2003, opublikowany w tomie pt. Byli dopiero w 2006 r. Jagiełło mówił wtedy o spotkaniu ze swym niedawnym szefem tuż przed stanem wojennym. Przypominając jego dokonania i zasługi dla kultury, opowiedział, jak bardzo zbulwersowała go opinia Wasilewskiego o nastrojach w kręgach ludzi lewicy. Zarzucał on swym przyjaciołom brak odpowiedzialności za państwo, narażanie Polski na sytuacje analogiczne do zajść po praskiej wiośnie i inwazji wojsk obozu socjalistycznego wkraczających do przyjaciół, by „nieść im pomoc”. Rozmówca Torańskiej eksponował strach Wasilewskiego. W tym czasie jego lęk podzielało większość rodaków. W roku 2003 czy 2006 emocje towarzyszące tamtej rozmowie mocno już ostygły. Zwłaszcza, że Wasilewski opisał swe przemyślenia i działania przez kolejne lata w publikacji pt. Wariant polski. Od AK do KC. wydanej w 1992 r. Warto więc było zatrzymać się na nich, zobaczyć, o co zabiegał przez te lata, coś takiego winni są zwłaszcza ludzie określający swe związki jako przyjacielskie. Wszak nie tak dawno Michał Jagiełło określał szefa PIW-u nie tylko jako zwierzchnika, ale też i mentora, z którego rad i wiedzy korzystał wkraczając w nowe środowisko ludzi książki i literatury. Tymczasem w relacji z działania przez rok w gmachu KC głownie opisał swe sukcesy towarzyskie, opromieniony swymi działaniami na dosłownie wysokich szczytach… Tatr. Nijak się mające do prób podjętych w latach 1986 – 1988 przez ówczesnego sekretarza KC Wasilewskiego, aby uchronić polską kulturę przed utratą jej dorobku i statusu w toku nadchodzących zmian ustrojowych. Był zwolennikiem godzenia zasad wolnego rynku z elementami wspierania przez państwo zjawisk kultury o najwyższej randze, czyli mądrze pomyślanym mecenatem.

Wasilewski był być może, ze swym pragmatyzmem i niechęcią do demagogii i emocjonalnych napięć, zbyt trudny dla rozgorączkowanych głów własnego wydawnictwa, i niezrozumiały dla ludzi władzy. Ale do końca wierzył w możliwość wzajemnego zrozumienia się ludzi pragnących postępu i rozwoju kraju. Tymczasem zrezygnowano z niego Ekipa decydująca o zasadniczych posunięciach nie sięgnęła w decydującym momencie po jego rady i przemyślenia. A przecież w sprawach kultury był wyjątkowo doświadczony i miał spojrzenie wybiegające w przyszłość. Wskazuje na to choćby różnica zdań z ministrem do spraw przemysłu Mieczysławem Wilczkiem w rządzie Mieczysława Rakowskiego na temat natychmiastowego poddania cen papieru prawom rynku w końcówce lat osiemdziesiątych, zważywszy, że przedwczesna decyzja mogła położyć na łopatki większość oficyn. Wspólnota działań ludzi lewicy w obliczu sięgania po wybiegające w przyszłość zasadnicze rozwiązania nie zaistniała. Lewicę jako znaczącą siłę społeczną w rezultacie odsunięto od sfery kluczowych decyzji, Myślę, że przyjrzenie się wypowiedziom Wasilewskiego i zawartym w jego książkach ideom, byłoby pouczające, zwłaszcza dla ludzi lewicy.

Po odwołaniu go z funkcji sekretarza KC PZPR (1986-1988), zajął się pisaniem książek. Opublikował kolejno: w 1985 r. Wschód, Zachód i Polska, w 1992 r .Wariant polski. Od AK do KC, który jest jednocześnie próbą autobiografii i w pewnym stopniu oceną biegu procesu przemian społecznych w Polsce. Następnie wydał Oszołomstwo i realizm w 1995 r., i ostatnią rzecz pt. Czy Rzeczpospolita ma szanse na normalność? w 2008 r. Na tematy tam przedstawione ciekawe byłyby głosy politologów i socjologów, którzy nie odnieśli się niestety szerzej do analiz i diagnoz Wasilewskiego.

Dla mnie najciekawszymi były pierwsze pozycje, zarówno Paszport do Włoch jak i Cywilizacja i literatura oraz Wariant polski. Od AK do KC, ukazujące osobiste spojrzenie Wasilewskiego na dokonujące się procesy przekształceń współczesności. Przypomniałam w skrócie ciekawe i ważne poczynania w trudnej sztuce edytorstwa w okresie tuż przed rewolucją informatyczną, jaka przetoczyła się oraz nadal trwa w Polsce. W tym procesie odegrał rolę nie dającą się przecenić. Aby się o tym upewnić, wystarczy zajrzeć do katalogów PIW-u z lat 70. i 80! Imponujący zestaw autorów i tytułów, bogactwo serii. Atrakcyjnie wydawana seria Współczesna Proza Światowa w latach 1971/75 osiągnęła 150 pozycji. W latach 1981/85 już ponad 200 tytułów. A przecież serii tej towarzyszyły: seria Ceramowska, Klub Interesującej Książki, Biblioteka Arcydzieł, Seria kieszonkowa i inne dobrze zakorzenione wśród czytelników. Krzepiącą jest myśl, że w tym trudnym dla nas czasie towarzyszyły nam dobre książki.

Doprawdy, trudno pogodzić się z myślą, że tak zasłużona oficyna wydawnicza jak PIW jest dziś „w stanie likwidacji”…                                                                                                                               

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko