Albert Walczak – Poprawia sen, wygładza zmarszczki

0
315

Albert Walczak


 

Poprawia sen, wygładza zmarszczki


 

Izaak Celnikier

Dane dotyczące czytelnictwa w kraju, co jakiś czas prezentowane przez media, nie wzbudzają optymizmu. Polacy nie czytają, młodzież, jeśli już czyta, to najczęściej streszczenia lektur, a księgarnie i biblioteki są systematycznie zamykane. Sytuacja ta spotkała się z odzewem, i to zarówno ze strony władz, organizacji pozarządowych, jak i samych czytelników. W tym roku planuje się wydać np. na promocję czytelnictwa w mediach, aż 3 miliony złotych, a na program „Księgarnie są bardzo ważne” – 500 tysięcy (dane podaję za portalem lubimyczytac.pl). Z kolei użytkownikom serwisu społecznościowego Faceboook z pewnością znany jest fanpejdż „Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka”, który na początku kwietnia może poszczycić się ponad 140 tys. kilknięciami „Lubię to!”.

 

Przedstawione powyżej działania, to tylko wierzchołek góry lodowej. Wsparcie finansowe udzielane jest również dla wielu innych projektów związanych z literaturą. Pomysłów na rozwój czytelnictwa, zwłaszcza wśród użytkowników Internetu, nie brakuje. Akcje te przybierają różne formy. Od zachęcania do czytania w środkach komunikacji miejskiej (np. projekt Warsaw Trambook), po sięgnięcie do prowokacji, jak wspomniany fanpejdż na Facebooku o wyraźnym podtekście erotycznym. Do tego coraz więcej osób zakłada wirtualne biblioteczki w serwisach temu poświęconych, jak rodzime lubimyczytac.pl czy międzynarodowe goodreads.com.

 

Wydaje się zatem, że zaangażowanie władz i moli książkowych przyniosło efekt. Świadczą o tym m.in. dane opublikowane przez MKiDN oraz Bibliotekę Narodową, na które powołuje się serwis lubimyczytac.pl w artykule o radośnie brzmiącym tytule: „Zatrzymanie negatywnego trendu – czytelnictwo wzrasta!”. Z badań wynika, że w 2014 roku o 2,5% wzrosła liczba osób, które „deklarują czytanie”, natomiast w porównaniu z 2012 r. ponad 10% więcej z nas kupuje książki. Ponadto znacznie zmniejszyła się ilość czytelników, którzy „ostatnio przestali czytać” (47,1% w roku 2012, 34,1% – 2014).

Informacje te, jakkolwiek przerażające, świadczą o osiągnięciu pewnej równowagi, co podkreśla się w publikacji Biblioteki Narodowej Stan czytelnictwa w Polsce w 2014 roku: „Po dynamicznym spadku deklaracji dotyczących samego faktu oraz intensywności czytania książek, jaki miał miejsce między 2006 a 2008 rokiem, zarówno odsetek czytających przynajmniej jedną książkę w okresie 12 miesięcy poprzedzających badanie, jak i czytelników intensywnych (czytających ich 7 i więcej) ustabilizował się […]”.

 

Tym samym wypadałoby stwierdzić, że podjęte działania mają sens, przynoszą pożądany skutek i należy trzymać się tak wytyczonej ścieżki. Statystyki to przecież potwierdzają, a i my sami możemy zaobserwować efekty. Codziennym obrazkiem staje się widok zarówno starszych, jak i młodszych z książką w tramwaju czy autobusie. Niektórzy nie rezygnują z lektury na przystankach, w poczekalniach itd., a co odważniejsi gotowi są nawet ryzykować zdrowie (nie tylko swoje) i ulice miasta przemierzają z głową w książce albo w czytniku e-booków.

 

Można wręcz powiedzieć, że mamy do czynienia z pewną modą na czytelnictwo. Niestety, pojawia się też wątpliwość, którą można wyrazić słowami Gombrowicza z Ferdydurke: „O, potęga Formy! Przez nią umierają narody. Ona wywołuje wojny. Ona sprawia, że powstaje w nas coś, co nie jest z nas. […] Ona jest u podstawy życia zbiorowego. […] Forma nie jest dla was czymś żywym i ludzkim, czymś – rzekłbym – praktycznym i codziennym, a tylko odświętnym jakimś atrybutem. […] Zamiast, aby sztuka wam służyła, wy służycie sztuce – i z owczą łagodnością zezwalacie, iżby wam hamowała rozwój i wpychała w piekło indolencji”.

 

Przez formę rozumiem tutaj oczywiście zwrócenie uwagi zainteresowanych na czytelnictwo w ogóle, na samo zjawisko lektury. Pozostawia się na marginesie lub omija znacznie poważniejszy dylemat: jakość tego procesu. Chociaż spadek czytelnictwa został dostrzeżony, rzadko kto zadaje sobie pytanie czym właściwie jest obcowanie z tekstem. Oznacza to niebezpieczeństwo akceptacji tezy, że czytanie czegokolwiek jest dobre, z tego tylko względu, że jest to właśnie czytanie. Dylemat zapewne wynika z konotacji, jakie niesie ze sobą słowo „czytelnictwo”.

 

Człowiek „oczytany” jest postrzegany, a przynajmniej za takiego wypada go uznać, jako ktoś mądry, elokwentny, odznaczający się szeregiem przymiotów. Dostojewski dla opisania „skromnych, źle sytuowanych urzędników”, którzy nie obracali się w „sferach towarzyskich” używa słów: „którzy nigdy oczywiście nie przeczytali ani jednej książki”. Podobną wartość człowieka czytającego dostrzega Andrzej Sapkowski w wywiadzie dla portalu legalnakultura.pl: „Według ostatnich badań 61% społeczeństwa nie czyta w ogóle [pisarz odnosi się do innych danych niż przytaczane na początku artykułu – A.W.]. A ja myślę, że jest dużo gorzej. Są, naprawdę są jeszcze tacy, którzy wstydzą się bycia głąbami, miast się tym przechwalać – i ci w sondażach zwyczajnie kłamią”.

 

Zastanawiamy się tylko nad czytelnictwem, a sama książka (bez której nie byłoby przecież o czym mówić) schodzi już na drugi plan. Przy okazji pojawia się twardy orzech do zgryzienia, który spędza sen z powiek teoretykom literatury, dlaczego jedne książki są lepsze od drugich. Problem ten sygnalizuję, ponieważ niebezpieczeństwo zetknięcia się z literacką tandetą jest dzisiaj wyjątkowo silne. Nie miejsce tutaj, aby zastanawiać się nad tym zagadnieniem, dość jednak za pewnik uznać, że podział taki istnieje i poza książkami genialnymi, stykamy się też ze szmirą.

 

Zbigniew Herbert nie bez przyczyny w wywiadzie z Jackiem Trznadlem mówił: „Prawdę mówiąc, jest bardzo mało pisarzy na świecie, gatunek na wymarciu. Po śmierci Manna, Faulknera, trzeba szukać ze świecą prawdziwego pisarza”. Co więcej brak dobrej literatury wynika też ze stanu w jakim znalazła się kultura. Jednoznacznie wypowiedział się Waldemar Łysiak w książce Karawan(a) literatury: „Walec popkultury zepchnął prawdziwą literaturę ku czyśćcowi hermetyzmu, promując pseudoliteracką tandetę/szmirę”. W tej samej publikacji autor powołuje się na niemieckiego pisarza Jurka Beckera: „Coraz bardziej kretyniejące społeczeństwo wymusza coraz bardziej kretyńską literaturę”.

 

Dlatego też, poza samą walką z niechęcią do czytania, warto skupić się również na treści dzieł. Dostrzegł to Ray Bradbury w antyutopii 451 stopni Fahrenheita: „Nie książek panu potrzeba, lecz kilku rzeczy, które niegdyś były w książkach. […] Książki były tylko jednym z naczyń, w których przechowywaliśmy różne rzeczy, bojąc się, że je zapomnimy. Nie mają w sobie nic magicznego. Magia tkwi w tym, co mówią, jak zszywają ze sobą skrawki wszechświata w jedno ubranie dla nas”.

 

Nie należy zachwycać się wyłącznie formą i wielbić opowiedzianą historię tylko dlatego, że składa się z liter, a nie obrazów. Przypominają się tutaj akcje typu „Przeczytam 52 książki w danym roku”. Co z tego, że osiągnie się imponujący wynik, kiedy będzie to wysiłek tylko dla formy? Sięganie po książki lekkie, rozrywkowe z pewnością umożliwi wymarzony odpoczynek, ale nie oczekujmy, że lektura pozostanie na długo w pamięci czytelnika.

 

Sukces powieści popularnej można wiązać z odkryciem w literaturze, czy raczej wysunięciem na pierwszy plan funkcji rozrywkowej w myśl słów Szymborskiej, że „Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła”. Znakomicie pisze o tym Justyna Sobolewska, kiedy prezentuje dorosłych, którzy sięgają po literaturę dziecięcą czy młodzieżową: „Zjawisko jest […] związane być może z wielką karierą przyjemności w naszej kulturze. Łatwo osiągalna przyjemność stała się wartością nadrzędną. […] I nikt już dziś nie wie, jak to jest być dorosłym. Jesteśmy świadkami schyłku dorosłości, a dojrzałość jest niemodna”. („Polityka”, nr 51/52 2014).

 

Sprawa ta nie jest prosta i nie można jej ograniczyć do stwierdzenia, że dorośli powinni sięgać po inną literaturę niż dzieci. Kilka lat temu polski wydawca „Harry’ego Pottera”, na wzór edycji z krajów anglosaskich, wznowił wszystkie części słynnej serii dla młodzieży w okładkach rysowanych z myślą o dorosłych czytelnikach. To właśnie pokazuje, że literaturę dla młodszych stara się utożsamić z odpowiednim wyborem także dla starszych czytelników. Poza tym takie postępowanie udowadnia, że nadal istnieje jeszcze pewna świadomość, iż w pewnym wieku po pewne książki sięgać raczej nie wypada.

 

Nie chodzi przy tym, jak już pisałem, o trywialne zaszufladkowanie „To jest tylko dla dorosłych, a to tylko dla dzieci”, a więc nakaz sięgania po lekturę przez pryzmat wieku. Do pewnych pozycji zagląda się zawsze, niezależnie od etapu na jakim czytelnik się znajduje. W literaturze dziecięcej i młodzieżowej wartości są prezentowane bardzo jednoznacznie, co godzi się uznać za plus. Niemniej trzeba pamiętać, że zatrzymanie się wyłącznie na powieściach, poezji przeznaczonych głównie dla dzieci oznacza w wielu wypadkach samoograniczenie.

 

Na pewno taka lektura jest przyjemna, co zresztą zauważa Aldous Huxley: „Szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nie są świadomi lepszych i większych możliwości, żyją we własnych światach odpowiednio skrojonych do ich predyspozycji”. Należy zadać sobie pytanie czy warto zatrzymywać się na „rajskiej dziedzinie ułudy”, czy raczej wypada przekraczać te „światy odpowiednio skrojone do własnych predyspozycji”, zgodnie z zasadą „Mierz siłę na zamiary, / Nie zamiar podług sił”?

 

Cytowany już Huxley z pewnością radziłby sięgać po pozycje z wyższej półki. Jeden z bohaterów Nowego wspaniałego świata zauważa: „przeczytają coś [społeczeństwo – A.W.], co mogłoby w niepożądany sposób odwarunkować któryś z ich odruchów”. A przecież w tym wypadku bunt (czyli czytanie „nieodpowiednich” książek) jest na właściwym miejscu. Również mistrz pióra, Fiodor Dostojewski, krytykuje zatrzymanie się na „złych książkach”. Do młodziutkiej Lizy która podkrada lektury matce, Alosza mówi: „Jak pani ma sumienie tak siebie niszczyć?”

 

Taką postawę, poza sygnalizowaną przez Sobolewską chęcią zaznania przyjemności, można również tłumaczyć próbą unikania dyskusji o trudnych zagadnieniach. Przypominają się słowa Zbigniewa Kubikowskiego, co prawda odnoszą się one do literatury socrealistycznej, ale (niestety!) jakże pasują do opisywanej sytuacji: „Niech czytają bajki afrykańskie, a nie te z Kołymy, niech się rozwija nauka, proszę bardzo. Zobacz, ile wtedy ucieczek. […] do bajek dla dzieci […]”.

 

Dochodzimy do momentu, kiedy trzeba zastanowić się po co w ogóle czytamy książki? Przedstawiciele wspomnianych akcji, czy ci, którzy zachęcają do sięgania po lekturę, starają się również przedstawić argumenty, dlaczego warto spędzić czas właśnie z książką. Kłopot w tym, że przytaczane racje często są banalne i drugorzędne, bądź, co znacznie gorsze, śmieszne.

 

W jednej z bibliotek osiedlowych widziałem listę „11 powodów, żeby czytać książki”. Dowiadujemy się, m.in. że książki „stymulują umysł”, „pogłębiają wiedzę”, „wzbogacają słownictwo”, ale też: „uspokajają”, „poprawiają sen”, „dodają seksapilu”, a „dobrze dobrany poradnik pomaga wyjść z depresji”. Mimo dobrych chęci twórców listy, korzyści te brzmią albo trywialnie, jawią się jako frazesy, albo wywołują zażenowanie. Sprowadzenie czytania do poprawy „seksapilu” nie jest dobrym rozwiązaniem.

 

W podobnym tonie wypowiedziała się redaktor naczelna portalu lubimyczytac.pl, Anna Misztak, w wywiadzie dla Programu Czwartego Polskiego Radia z sierpnia ubiegłego roku: „Z mojego osobistego doświadczenia [książka – A.W.] służy np., może to trochę zbyt osobiste, aby o tym mówić w radiu… ale np. podrywaniu”.

 

Wydaje się, że z książek można wyciągnąć znacznie więcej niż wynika z podanych wyżej argumentów. Propagatorzy czytelnictwa zwracają zbyt dużo uwagi na korzyści zewnętrzne, materialne. Odpowiednie lektury pozwalają uzyskać inne, znacznie ważniejsze profity, o których zapomina się w dyskusji. Są przecież książki, które zmieniają nasze wnętrze, nasz sposób myślenia, podejście do życia. Właśnie to należy przede wszystkim zaznaczać, nie zaś banały o wzbogaceniu słownictwa.

 

Być może brzmi to zbyt ogólnikowo, zbyt patetycznie. W przypadku obcowania ze słowem pisanym i próbie opisania korzyści jakie z niego wynikają, trzeba odwołać się do słów Wittgensteina: „Jest zaiste coś niewyrażalnego”. Każdy z czytelników (ale tylko dzieł wybitnych) zdaje sobie sprawę, że czytanie pozwala mu ewoluować, choć nie jest w stanie dokładnie opisać tej zmiany.

 

Wiemy przecież, że, jak pisze Władysław Kozłowski w książce Co i jak czytać?, „[…] książki zawierają w sobie wszystko to, czem człowiek różni się od zwierzęcia. Są one skrystalizowanym rozumem: wytykają nam cele życia i wskazują środki ich urzeczywistnienia. One to czynią, że każde nowe pokolenie ludzkie żyje i myśli inaczej, niż poprzednie, że człowiek ma historyę, której nie mają społeczeństwa zwierzęce. Dzieje ludzkie są dziejami postępu, a książki jego dźwignią” (pisownia oryginalna).

Położenie silnego akcentu na takie korzyści jak „uspokojenie” czy „poprawa snu” wpływa na wybór przez czytelników książek „lekkich”, a w konsekwencji następuje sprowadzenie procesu czytania do recepty na poprawę samopoczucia. Owszem, dzięki pozycjom z niższej półki da się osiągnąć tego typu „dobra”. Pytanie czy w książkach, które zastępują tabletki nasenne, znajdują się zarazem wartości, o których wspomina Kozłowski. Zwłaszcza, że, powołajmy się ponownie na Zbigniewa Herberta, „Literatura nie może być popularna, dobra literatura nigdy nie była popularna”.

 

Skupienie się na „dodaniu seksapilu” bywa równoznaczne z wyborem utworu jakiegokolwiek (skoro czytanie wygląda seksownie). A stąd już niedaleko do hasła czytanie dla czytania, czyli nic innego jak sztuka dla sztuki.

                  A.W.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko