Z lotu Marka Jastrzębia
Nauka je sexy!
Zaczęło się normalnie: zgłupieliśmy do cna. Zaczęło się od tego, że odnaleziono zagadkowy pęcherz mieszczący się pod naszymi fryzurami i nazwano go “mózgiem”. Naukowców zaintrygował ten tajemniczy przyrząd, z którego, jak przypuszczali, wydobywa się nasze myślenie. Przy okazji dostrzegli, że niektóre jego sektory można pobudzać. Osobnik, umiejętnie trykany w bąbel, mógł reagować zgodnie z intencją badacza. W zależności od dźgnięcia w podrażnione miejsce, skręcał się albo z gniewu, albo ze śmiechu.
Odkrycie to wzbudziło sensację. A także niebywałe poruszenie wśród naukowców parających się wróżbiarstwem. Dotychczas uważano, że ów aparat jest naturalnym zbiornikiem przechowującym smarki. Jednak w obliczu rewolucyjnych odkryć pogląd ten wykopyrtnął się na nowych faktach i ulegał gruntownej rewizji, a z każdym następnym sprawozdaniem na temat poczynionych postępów w poznawaniu zawartości głowy, nasze oczekiwania rosły i otwierały się przed nami fascynujące perspektywy.
Ludzie z charłaczym pomyślunkiem, poczęli domagać się wzmocnienia palety swojej wyobraźni. Prawnicy zabiegali o przystawki umożliwiające szybsze błądzenie wśród gęstwy przepisów. Ludzie na służbowych posadach, błagali o przydział markowych widoków na świetlaną przyszłość. Radni – dożywotnich diet oraz częstszych wyjazdów na Kajmany. Nikt jednak nie domagał się turbiny z roztropnością. Ale mimo to postarano się wykorzystać w praktyce nowy przebój i uruchomiono produkcję ZASILACZY.
Najlepiej sprzedawały się wkładki do uprawiania figlików; wzmacniacze z erotycznymi videoprzeżyciami szły, jak woda. Zwiększały obroty nie tylko u nabywcy, ale też stawiały na nogi puste konta elektrowni. Starczyło je kupić i podłączyć do kontaktu, by wyjść na zdatnego do wyrażania cielesnych uczuć. Zachwycony delikwent ze sztyftem w potylicy kategorycznie odmawiał spania, jedzenia i przebywania z dala od gniazdka; dni, noce i pozostały czas spędzał na rojeniach i spekulacjach.
Jednak nie ma niczego za darmo: okazało się wkrótce, że ludzi wciągniętych do igraszek z elektrodami, prześladuje tępota bez umiaru. Powiększają im się wola, na zewnętrznej obudowie uwydatniają się rogowate wypustki przypominające szczękonóżki, zęby tracą szkliwo i wypadają, a wzrost im się łachmyci. Widok ten nie napawał niczym dobrym. Przeciwnie. W trosce o ratowanie zdrowia ludności cywilnej i urzędowej, poczyniono odpowiednie kroki: wydano apel o zaniechanie masowej produkcji pobudzaczy i wprowadzono na nie obowiązkową reglamentację, a wyroby krajowe obłożono podatkiem od dziwactwa.
Od tej chwili wszelkie przystawki miały być krótkotrwałe. Warsztaty nie przyjmowały ich do naprawy, jeżeli aparat był u właściciela dłużej, niż kwadrans. Powiedziano, że skoro nie można inaczej, to niechaj już sobie będą, ale z lichego surowca i wyłącznie na dynamo. Uchwalono, że mają się psuć równo co trzy minuty z dokładnością do pięciu miejsc po przecinku, a łóżkowym Rambo zaproponowano zbieranie znaczków i życie znowu rozpoczęło morderczą walkę z nudą.
Nadzwyczajny dodatek
Nie można umieć na 100%. Człowiek pobieżny, uważający się za erudycyjnego macho, popełnia śmiertelny grzech pychy, ma skażone, toksyczne, ograniczone pole manewru, dysponuje chybotliwym zestawem argumentów, które są w zasadzie słuszne, niejako właściwe i ogólnie wyznawane, dopóki nie trzaśnie się w łeb i nie odkryje nowych.
Im mniej wie, tym łatwiej mu lawirować pomiędzy interpretacjami. Orientuje się co prawda, że komuś biją dzwony, lecz co to za powód do dumy, skoro nie zna ich znaczenia dla samotności dzwonnika, ma blade rozeznanie o jego rodzinie i jeszcze skromniejsze pojęcie o ilości spróchniałych schodów prowadzących na wieżę, gdzie mieszka, nie mówiąc o ewolucji ludwisarstwa w Kolumbii.
Lecz kiedy już nareszcie przekopał się przez encyklopedyczną wiedzę o kraju, skąd bije dzwon, i gdy stał się niekwestionowanym autorytetem w temacie „Kolumbia”, jedzie po mapie spłoszonym wzrokiem i widzi, że tuż obok rozciąga się Wenezuela, jego następna, rozdzwoniona ignorancja, kolejna przestrzeń nasycona sidłami dylematów, przestrzeń, w której dzwony stanowią ledwie szczyt góry lodowej, bo oto pojawiają się przed nim dodatkowe zagadnienia związane z dziejami metalurgii podczas wypraw krzyżowych. A gdy przebrnął przez problemy związane z dzwonami, dowiaduje się, że w Hiszpanii, krainie byków i Picassa, też jest co nieco do przyswojenia i tam też można popisać się nieuctwem.
Kapciowe życie w niebycie
Z powodów oczywistych obywatel Ireneusz Kapeć miał trudne dzieciństwo; do szkoły uczęszczał krótko, gdyż była pomalowana na czerwono. Poza tym tamtejsi źli ludzie ( TYCH ZAWSZE NIE BRAK!) usiłowali namówić go na wstąpienie do Koła Gospodyń Męskich, ale nic z tego nie wyszło, ponieważ nie dość, że opierał się przed założeniem sukienki z falbankami, to na głos protestował, gdy w celach makijażowych zaordynowano mu pociągnięcie pyska bezbarwnym lakierem.
Tak czy owak po nieszczęśliwym zakończeniu edukacji w tej ohydnej placówce, otrzymał talon upoważniający go do podjęcia studiów u wuja Zenona. Wuja Zenon prowadził gospodarstwo bezrolne i nieobce mu były obyczaje z gumna. Nie da się ukryć, że to on pierwszy odkrył przed Irusiem tajne uroki gry w salonowca i on to nauczył go puszczania ekskluzywnych wiatrów zabezpieczając mu tym samym wizerunek człowieka lojalnego do granic przyzwoitości.
Opisane tu gehenny zaowocowały tym , że został zapisany przez wuja do klubu Posłusznych. Klub ten należał do organizacji nieszczególnie biednych, toteż by stać się jego działaczem, starczało przez rok opłacać astronomiczne składki członkowskie na ewentualny fotel. Przy czym uczciwie rzec trzeba, że nikt nie dawał gwarancji, iż po roku nastąpi przyjęcie członka w poczet ludzi zaufanych i przeznaczonych do partyjnego szczytowania. ODWROTNIE: przed kandydatem otwierały się duże szanse na pozostawanie w cieniu bardziej wiernych. Ponieważ w owym klubie utrwaliła się tradycja wywyższania, namaszczania i kierowania do ideowej wulkanizacji tylko tych, co mogli wylegitymować się odpowiednio szerokimi pleckami: kto miał poparcie Pierwszych Skrzypiec Klubu Posłusznych, lądował na grzędzie dla wyeksponowanych z klucza i w krótkim czasie dochrapywał się był społecznego awansu: wleczono go na pokoje inkrustowane słomą.
Nadchodzi dzień, gdy kończą się igrzyska i opada wyborczy kurz. Panie i panowie z partyjnych list, oblizując się na myśl o dietach i służbowych tułaczkach po Unii, przymierzają się do zasiadania, piastowania i pełnienia.
Nowa władza drapie się na świeczniki, postumenty lub piedestały, mości się na fotelach, stołkach i taboretach, siada do limuzyn z osobistym furmanem, przejmuje zdobyczne komnaty i odbiera – w akompaniamencie wazeliniarskich piruetów – hołdy od podwładnych.
Zaczyna się twarda HARÓWKA dla Ojczyzny. Katorżnicza orka polegająca na wymianie nieudaczników i od tej pory styl sprawowania władzy będzie polegał na zastąpieniu poprzednich, błędami ludzi ze zwycięskiej opcji.
Jej pierwszy etap, to zapoznawanie się z zakresem przywilejów, wypłacaniu sobie odszkodowań za zwycięstwo w wyborach i upragniona demolka trefnych dokumentów. Od tej pory niedawni możnowładcy przestają nimi być a funkcje sprawowane przez teścia dygnitarza z przegranej drużyny, przejmuje teść dygnitarza ze zwycięskiej.
Rozpoczyna się reorganizacja wyposażenia SIEDZIBY. W odstawkę idzie palma wbita w sufit, znikają skórzane kanapy w kolorze A i zastąpione są leżankami w kolorze B. Kossak wędruje do utylizacji, a na ścianę wjeżdża Malczewski. Dywan w prążki wzdłużne przechodzi do historii, a na jego miejscu zjawia się dywan w ciapki pionowe, podczas gdy w Sejmie, w Senacie, po ministerialnych piaskownicach namaszczonych WŁADZĄ, z gabinetów pełniących funkcję spichlerza na kompleksy, spod wiaderek i szufelek wydobywa się chóralny pisk struchlałej dziatwy: CO STANIE SIĘ Z POLSKĄ, GDY NAS ZABRAKNIE?