Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
204

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego





Mieszanka firmowa


bez-tytuluJako czytelnik eseistyki Jerzego Stempowskiego (Pawła Hostowca) (1893-1969), przyzwyczajony jestem nade wszystko do Stempowskiego Literackiego, wędrującego niespiesznie i przenikliwie po szlakach polskiej w dużej mierze, choć rzecz jasna nie tylko, polskiej literatury – „Chimera jako zwierzę pociągowe”, „Eseje dla Kassandry”, „Od Berdyczowa do Rzymu”, „Szkice literackie”. Dzięki Bibliotece „Więzi” jest okazja poznania bliżej Stempowskiego jako publicysty podejmującego także problematykę nieliteracką, choć w zbiorze, o którym mowa są też oczywiście teksty literatury i zagadnień kultury dotykające, jak choćby „Literat w domu wariatów”, „Puszkiniana jubileuszowe i inne”, „Inspiracja antyczna w szacie nowożytnej”, „Literatura w świetle materializmu historycznego”.Wybór dokonany przez Pawła Kądzielę i Jerzego Timoszewicza objął teksty także spoza literacko-kulturalnego obszaru, publikowane na łamach różnych tytułów prasowych, m.in. „Wiadomości Literackich”, „Głosu Prawdy”, „Tygodnia”, nawet „Robotnika”, w latach 1925-1939. Dotyczą zagadnień rozmaitych, trudno je podciągnąć pod wspólny mianownik, jeśli jednak takiego mianownika szukać, to jego miano mogłoby brzmieć; „problematyka społeczno-polityczna”. Wiem, że termin taki, zwłaszcza w odniesieniu do Stempowskiego brzmi raczej niezgrabnie, może nawet pokracznie, więc może lepiej brzmiałoby określenie: „współczesne zagadnienia cywilizacyjne”. Furda tam jednak terminy i określenia, więc odniosę się do konkretów. Zbiór otwiera tekst z 1925 roku „Korupcja prasy i iluzje propagandy”, dający obraz niektórych mechanizmów panujących w jedynym wtedy praktycznie medium informacyjnym, jakim była prasa i jest paradoksalnie szczególnie interesujący właśnie z tej 90-letniej perspektywy. „Daniel w jaskini lwów i cukierni warszawskiej”, to piękny ślad kultury, dziś zamierzchłej, w której o zjawiskach współczesnych opowiadano jeszcze (bo Stempowski z tego punktu widzenia nie jest wyjątkiem) z użyciem kulturalnego instrumentarium wiedzy, erudycji klasycznej, biblijnej czy kulturowej w najszerszym sensie. W tekście „Nasze mieszkanie” Stempowski schyla się najpierw do poziomu warszawskiego chodnika u schyłku lata 1926 i widzi tam leżących bezdomnych nędzarzy, a następnie snuje interesujące dywagacje o naturze zjawiska, które nazywa się „mieszkanie” i naświetla ówczesną „kwestię mieszkaniową”, wykazując przy tym wrażliwość, rzekłbym, lewicową. „Praca i nuda”, to świetne studium fenomenu pracy pojmowanej nie jako zwyczajny proces aktywności zmierzającej do wytworzenia dobra materialnego czy usługi, ale jako składnik szerszych procesów ekonomiczno-cywilizacyjnych.  Co ciekawe, mimo upływu 80 lat od publikacji tego tekstu, jego zasadnicze treści brzmią aktualnie, nawet jeśli nie w każdym fragmencie jest to, co do joty, aktualność literalna. Jednak zainteresowanie zagadnieniami szczegółowymi nie osłabia skłonności Stempowskiego do formułowania błyskotliwych syntez w kwestiach kluczowych, o czym świadczy choćby „Zachód 1935”, „Inteligencja Polska i jej losy w ciągu ostatniego ćwierćwiecza” czy „Europa 1938-1939”. Stempowski nie byłby jednak Stempowskim, gdyby wyrzekł się, choćby na krótko, podejmowania zagadnień kulturalnych i im też jest poświęcona II część zbioru. Jest tu trochę niespodziewany dla mnie przynajmniej tematycznie (jak na Stempowskiego) tekst o sztuce ludowej i znakomita „Warszawa artystyczna”, rzut oka na wydarzenia kulturalne stolicy z perspektywy marca 1939 roku, a więc właściwie u progu nadchodzącego Armagedonu. Część III zbioru tworzą szkice o tematyce biograficznej, czy może personalnej, dotyczące kilku wybranych postaci, których szereg otwiera sam Włodzimierz Iljicz Lenin, a za nim idą Szymon Petlura, Władysław Mickiewicz, Feliks Dzierżyński, Gustaw Stresemann, Emil Meyerson i Lew Szestow. Całość uzupełniają wnikliwe noty o tekstach, autorstwa Pawła Kądzieli i Jerzego Timoszewicza. Słowem mamy do czynienia z wyśmienitą „mieszanką firmową”, a do posmakowania jej mogę tylko gorąco zachęcić.


Jerzy Stempowski – „Bez tytułu oraz inne publikacje nieznane i zapomniane 1925-1939” Wyd. Biblioteka Więzi, Warszawa 2015, str. 280, opracowanie i noty Paweł Kądziela i Jerzy Timoszewicz, ISBN 978-83-62610- 71-6

 

Pewna postać prawdy


mrokiNajpierw, przy pierwszym przerzucaniu stron trochę rozpaczliwe uczucie deja vu. Jakby znów to samo. „Wiecznie to samo” – chciałoby się rzec. Jakbym czytał podobne rzeczy już dziesiątki razy. Nowa proza. Młoda proza. Specyficzna, jakby zdyszana fraza. Logorea. Wyliczanki, dialogi, w których każda kwestia, to jeden wyraz lub jedno krótkie zdanie. Równoważniki zdań. Pojedyncze wyrazy. Epitety. Wymyślne skojarzenia. Świat brzydoty i brudu. Turpizm. Wulgarność. Na ogół odruchy, emocje i wrażenia. Z rzadka tylko myśl staranie sformułowana. W ogóle raczej instynkty i płytkie, mocne emocje niż myśli. Konstrukcja zdań niby prozatorska, ale na wielu stronach, choćby przez graficzny układ, właściwie poetycka. W formalnym sensie tego terminu. Generalnie odruch, ale tylko odruch, czytelniczy miałem – przyznam uczciwie – nie najbardziej przychylny przy tej pierwszej pobieżnej lekturze, przy przekartkowaniu. Nie gustuję bowiem niejako z zasady w tego rodzaju prozie. Nie to, żebym uznawał tylko narrację a la Orzeszkowa lub Thomas Mann, ale w młodzieńczych rzygowinach literackich nie gustowałem nawet wtedy, gdy sam byłem nieopierzonym młodzieniaszkiem. Atoli od pewnego czasu, od czasu gdy się podstarzałem, osłabła we mnie skłonność do wydawania pospiesznych, pochopnych opinii, zwłaszcza gdy mają tendencję do wychylenia w stronę negatywną. Tym bardziej, że ta „nowa proza” wyszła spod pióra autora urodzonego w roku 1956 i po raz pierwszy ukazała się w roku 1983. Do tego wydał ją Wiesław Uchański, który zasadniczo nie wydaje prozy powieściowej. Skoro zatem on zdecydował się przywrócić „Mroki” do życia, uznałem, że coś jest na rzeczy i trzeba być życzliwie czujnym. Gdy zatem podjąłem ponowną, już tym razem nie „na brudno”, lekturę – miernik jakości, doświadczenie i intuicja starego czytelnika-wycirusa po prozie wszelakiej podpowiedziały mi: talent to jest bezsprzecznie. To się czuje w lekturze. Rzecz pisał młody człowiek, 35 lat temu, więc nie wolne jest TO od właściwych takiemu wiekowi manieryzmów i póz, ale TO ma jakiś smak. I wolne jest od udziwnień, co częste u młodych autorów. Do tego całe passusy wręcz brawurowe, a przy tym nieraz zabawne. To jest literatura a nie jej imitacja. Czuje się tu prawdę, a jej obecność to jedno z kluczowych kryteriów wartości pisarstwa.


Dziś Jarosław Borszewicz jest uznanym scenarzystą (pomijając to że i poetą), ale przecież nie odnoszę się do jego bieżącego pisania i pozycji, lecz do tego, co napisał 35 lat temu, jako 24-latek. I tu niespodzianka. Ten młody człowiek pisał o śmierci i o ratowaniu młodości (motyw faustyczny). Raczej rzadkie w wieku, gdy czuje się na ogół beztroski, pusty elan vital. Gęsty, gorączkowy rytm jego narracji dotyka licznych sfer i fenomenów egzystencji, w tym m.in. seksu, współczucia, zgrozy, obrzydzenia. Ujmując utwór en general, z punktu widzenia gatunkowego, określiłbym „Mroki” jako rodzaj psychomachii, takim sensie tego określenia, w jakim psychomachią jest n.p sławny „Kompleks Portnoya” Rotha, czy spore partie prozy Jana Gerharda, a nawet Mirona Białoszewskiego – wymieniam na chybił trafił. Odebrałem obraz życia w wydaniu Borszewicza jako obraz doświadczenia przepełnionego dolegliwością i cierpieniem. Nic mniej odkrywczego pod słońcem, ale to nie zarzut, bo przecież wszystko zostało już w sztuce powiedziane, zdiagnozowane, nowych odkryć nie będzie. Literatura i sztuka świata nie zbawią ani nawet nie poprawią. To już teraz widać jak na dłoni. Koniec złudzeń, którymi żywił się jeszcze XX wiek. Dlatego,  moim zdaniem, w sztuce, w tym w literaturze, liczy się już tylko FORMA. A ta FORMA jest u Borszewicza wysokiej próby, choć „Mroki”, to tak naprawdę juwenilium.


Czy będzie jakaś konkluzja? Jakaś recenzencka ocena, cenzurka? Nie będzie.


Henryk Bereza napisał w „Twórczości” w 1988 roku o prozie Borszewicza tak: „chce pisać i pisze łatwo, ale nie jest to pisanie dla analfabetów literackich. Ja nie mam nic przeciwko tej postaci prawdy, jaką autor ma na oku”.


Leszek zaś Bugajski wyraził nadzieję („Życie Literackie” 1983), że „Jesteśmy świadkami narodzin pisarza, po którego książki – gdy pozbędzie się młodzieńczej maniery – będziemy jeszcze wielokrotnie sięgać”.


Bugajski się przeliczył. Borszewicz, jak dotąd, nie napisał, a w każdym razie nie wydał, kolejnej powieści. Co do mnie, to nie jest to ten typ literatury, do którego bym chciał wracać, zwłaszcza wielokrotnie. Dlatego najłatwiej jest mi zgodzić się z diagnozą Berezy: „nie jest to pisanie dla analfabetów literackich”. I ja również „nie mam nic przeciw tej postaci prawdy, jaką autor ma na oku”


Jarosław Borszewicz – „Mroki”, Wyd. Iskry, Warszawa 2015, ISBN 978-83244-0397-4

 

Dla kociarzy obecnych i przyszłych


kocia-magiaAliści skoro już chyba tak naprawdę nadeszła wiosna, więc gwoli równowagi dla emanacji intelektualnego Parnasu i wszelakich mroków, teraz coś z rejestrów bardziej – by tak rzec – zwyczajnych, choć nie tyle ludzkich, ile kocich. Słynny gwiazdor Jaxon Galaxy, znany z popularnego programu „Kot z piekła rodem”, uratowany przez koty z głębokiego upadku, w tym, z najgorszych nałogów, odwdzięczył im się także dwiema książkami. Pierwsza z  nich, „Kocia magia” dotyczy kociej osobowości. I konkretnej i jako takiej, na przykładzie wizerunku swojego kociego przyjaciela Benny’ego, „najbardziej niepoprawnego kota na świecie”. Nauczył się Jaxon od Benny’ego nawet tego i owego o „życiu, miłości i wychodzeniu z nałogów”. Opowieść o Bennym, mimo że koty to wielcy indywidualiści, i to w stopniu większym niż większość ludzi, to opowieść o kocim gatunku, którego rodowód sięga co najmniej starożytnego Egiptu. Już wtedy były traktowane jak zwierzęta magiczne i poniekąd tak do dziś pozostało. Nie na darmo to właśnie kot występuje jako składnik zjawiska magii, jako postać-rekwizyt wróżek, wiedźm, czarownic, wyginający się w pałąk obok szklanej kuli. I stąd też właśnie tytuł „Kocia magia”. Druga, książka (obie, jak można się domyśleć, pisane przy udziale specjalistów, kotologów czy kocich behawiorystów, których nazwiska sąsiadują z nazwiskiem Galaxy’ego) ma zdecydowanie praktyczny charakter. Jest to rodzaj bogato ilustrowanego fotografiami kotyfikacja
poradnika, jak urządzić kotu mieszkanie, ale że urządzenie mu mieszkania wymaga głębokiej i rozległej wiedzy o kotach, więc i ta książka pełna jest wiedzy kotologicznej. Ażeby rekomendacja była bardziej wiarygodna dodam, że obie te książki rekomenduje osobnik, który nigdy nie miał kota, który za kotami nie przepada (co bynajmniej nie znaczy, że ich w ogóle nie lubi!), bo przynależący do obozu psiarzy, a szczególnie miłośnik gorący kundli, które  kocha od dziesięcioleci, a obecnie ma w domu małego, rudego kundelka Frędzla. Niech powyższa uwaga rozwieje wszelkie podejrzenia, że ta rekomendacja jest wynikiem jakiekolwiek kumoterstwa z kociarzami.


Jackson Glaxy, Joel Derfner – „Kocia magia”, Wyd.
Burda Publishing Polska, Warszawa 2015, przekład Barbara Grabska-Siwek, str. 264, ISBN 978-83-7778-765-6

 

Jackson Glaxy, Kate Benjamin – „Kotyfikacja”, Wyd. Burda Publishing Polska, Warszawa 2015, przekład Magdalena Koziej, str. 286, ISBN 978-83-7778-944-5


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko