Andrzej Wołosewicz – Pisać „Listy”?, a kto by tam dzisiaj….

0
204

Andrzej Wołosewicz



Pisać „Listy”?, a kto by tam dzisiaj….


Mieczysław Czychowski

            Właśnie, czy ktoś z Szanownych Państwa pisze listy? Nie maile, smsy, tylko listy, zwykłe listy (choć byłoby to niezwykłe). Ja, przyznam szczerze, robię to coraz rzadziej. A to przecież taka cudowna forma komunikacji. Oto przykłady. W roku 1909 Teodor Toeplitz, dziadek Krzysztofa Teodora Toeplitza pisze w liście do swojej żony domagając się, by jego ośmioletni syn koniecznie napisał list do doktora Mickiewicza, który opiekował się nim podczas pobytu rodziny w Charkowie: „Spróbuj może naprowadzić Lolka rozmową o Mickiewiczu, o tem, jak jego od zupełnego maleństwa leczył, jak późno w nocy przychodził itd. na myśl, by Lolek do M. napisał samodzielnie list z podziękowaniem i pożegnaniem. Można by nawet tego listu ewentualnie nie oddawać, ale obudzenie uczucia wdzięczności czynnej w Lolku też byłoby coś warte.” Mamy listy Sobieskiego do Marysieńki, korespondencję Krasińskiego, mamy całą naszą przebogatą epistolografię zatrzymującą dla nas świat, którego już nie ma. Z bardzie nam współczesnych mamy Stachurę, który w sobie właściwy sposób pisał, że można nie pisać tekstów zwanych opowiadaniami, można nawet nie pisać tekstów zwanych wierszami ale trzeba pisać teksty zwane listami. Kto o tym dziś pamięta? Nikt. Chyba, że Marek Wawrzkiewicz czy Jerzy Jankowski. Ten pierwszy oszczędnie, bo kilkanaście listów wydanych jako tomik zatytułowany „15 listów”, ten drugi z niespotykanym rozmachem, bo grubo ponad 100!, także zatytułowanych, żeby nie było wątpliwości „Listy”.  Oczywiście, oczywiście, wiem, że to są wiersze, tomiki wierszy, ale idzie mi o ich formę: te wiersze w zamyśle są do kogoś, dokładnie tak jak listy i dokładnie tak jak listy trzymają odpowiednią strukturę dodając owe fluidy wynikające z tego, że są też wierszami. Ich urok polega właśnie na tym, że  n a j p i e r w  są listami. Zostawmy Wawrzkiewicza, bo tu interesują mnie „Listy” Jankowskiego. Mam bowiem z nimi osobiste „porachunki”. Jakie? Po kolei. Najpierw dopadły mnie cztery wiersze, dwa z nich prezentuję:


List nr 4

to znowu ja znowu postanowiłem napisać

słuchaj ile się dzieje naprawdę dużo się dzieje

dni na przykład stały się podwójne

nawet nie wiem jak to możliwe i czy możliwe

żeby dzień stał się podwójny

czas zwariował bo pół godziny potrafi trwać siedem godzin

a kiedy indziej trwa trzy minuty

no zwariować wprost można

bo człowiek nigdy nie wie co się dzieje

mówię ci że to jest z jednej strony wariactwo

a z drugiej nić po której wdrapuję się na wzgórza

a wdrapać się nie jest łatwo

wieczór staje się porankiem albo odwrotnie

słońce stało a potem powiedziało wracam

no jak to możliwe żeby słońce powiedziało wracam

ja tego nie rozumiem

z dnia zrobił się zimny brzask a potem noc

takie cuda się dzieją

albo znowu kiedy indziej

wieczorem zrobił się letni dwugodzinny słoneczny poranek

a musze ci powiedzieć że było

już po dwudziestej pierwszej

więc z wrażenia wypiłem mocna kawę z likierem

a potem nie spałem do piątej rano

gdyby to było latte pewnie bym usnął o trzeciej

a tak to nie pospałem

ale to nieważne

 

to znowu ja znowu postanowiłem napisać

słuchaj ile się dzieje naprawdę dużo się dzieje

kawa z mlekiem śni mi się po nocach

 

 

List nr 17

 

dzisiaj wcześnie rano widziałem przez okno

jak ktoś przestawiał na osiedlu bloki i wieżowce

byłem niezwykle zaskoczony

gdy blok naprzeciwko

powędrował nagle dwieście metrów dalej

przysiągłbym że wiatr przyniósł słowa b jeden na c trzy

ale pewnie mi się zdawało

stałem w tym oknie i patrzyłem jak wmurowany

i szybko doczekałem się dalszego ciągu

wieżowiec obok został uniesiony jak pióro gołębia

i przestawiony

na ponownie przeniesione przez wiatr tym razem e pięć

wpiłem dłonie mocniej w parapet i patrzyłem zaczarowany

a właściwie to wrzepiałem wzrok

w bloku przy ulicy trzecie piętro nagle zjechało w dół

i to aż na parter

parter zaś poszedł trzy piętra do góry

to niewiarygodne że można nagle mieszkać trzy piętra niżej

żarty się skończyły gdy zachwiał się mój pokój

przyszła bowiem kolej na mój wieżowiec

to co działo się dalej w pionie i poziomie

to już była wyższa geometria

potem znowu wyjrzałem przez okno

i miałem zdecydowanie inny widok niż dotychczas

to znaczy był podobny ale widać było wszystko dokładniej

znacznie bliżej

to co dalekie prawie przestało być widoczne

ludzie biegali pomiędzy czasami kolorowymi blokami

wyglądali zdziwieni przez okna i z balkonów

nawet śmiesznie wyglądali z tymi machającymi łapkami

byli jak owady wyciągnięte nagle spod liści

a ja uśmiechałem się w tym nowym starym oknie

 

dzisiaj wcześnie rano widziałem przez okno

jak ktoś przestawiał na osiedlu bloki i wieżowce

jak tak można pomyślałem uśmiechając się

 

Dopadły mnie one zupełnie anonimowo gdy w 2013 jurorowałem w Piastowie u Pawła Kubiaka na kolejnej Piastowskiej Biesiadzie Poetyckiej. Wtedy uparłem się i zawalczyłem, by te wiersze wygrały. Piszę uparłem się, bo pozostali jurorzy albo ich nie zauważyli, albo zauważając odrzucili jako zbyt zwariowane (no bo takie są!) albo – wreszcie – mieli inne preferencje. Potem kibicowałem Jerzemu, aby wydał je w postaci tomiku, gdy okazało się, że jest ich znacznie więcej niż te cztery konkursowe, co stało się dopiero teraz, ale – dzięki Bogu – stało się.

Mówię z całą świadomością o zwariowaniu: przewrotność obrazów, swoboda żonglowania wszystkimi elementami dookolnej rzeczywistości z pominięciem i wbrew prawom fizyki – zostały tu one, te prawa, zaprzężone w służbę psychiki, dla której siła ciążenia, porządek następstwa, przyczynowość, spójność czy geometria użytkowej przestrzeni naszego świata nie są obowiązujące. Coś na kształt tego z czym mamy do czynienia w snach. Mówię tu oczywiście wyłącznie o swoich snach: śni mi się na ogół świat, który znam a nie żaden s.f., ale sytuacje i wygląd tego śnionego świata, intensywność niektórych jego form i emocji byłaby w świecie realnym niemożliwa. Pytanie: czy przeszkadzają wam wasze sny? Nie wiem, co przeszkadzało moim kolegom jurorom. To samo mamy w „Listach” Jankowskiego: jego rewolucja wyobraźni przeprowadzona jest w tak perfekcyjny sposób, przy pomocy tak delikatnych i miękkich językowo środków, że ja od razu uwierzyłem. Jerzy przekazuje – to jego licentia poetica w „Listach” – to co przekazuje w sposób narkotyczny a nie dydaktyczny. Nie jest to wykład, nie jest to kazanie. On sączy tak na pozór niewinnie w czytelnika swoją opowieść, że nawet nie spostrzegam, że już jestem po jego stronie, w jego świecie. Jak w dobrym filmie: idziemy do kina wiedząc, że oto wyrywamy się na chwilę z rzeczywistości w pewną sztuczność, umowność, mamy pełna świadomość konwencji, ale już w kinie, a tu w „Listach” Jerzego, nasze emocje, kibicowanie bohaterom, lęk o nich, nasze łzy czy gromki śmiech, nasza ciekawość tego, co się stanie dalej, są szczere, autentyczne, właśnie nasze – nie gramy przed sobą swoich uczuć i emocji, przed sobą nie występujemy na żadnej scenie.

Łatwość z jaką udało się poezji Jerzego mnie uwieść, wprowadzić jak w „Listach” w świat wyobraźni wyzwolonej (by skorzystać z określenia Brzękowskiego), wyobraźni nieprawdopodobnej tłumaczę tym, że od strony środków poetyckich Jankowski operuje językiem zwyczajnym, językiem prostej naturalnej wypowiedzi. Gdyby to była proza, to powiedzielibyśmy nawet, że językiem felietonowym czy sprawozdawczym, co powoduje, że między czytelnikiem a przekazem nie ma żadnej bariery. Mówiąc jeszcze inaczej, Jurek swą poezją nie tylko w „Listach” właściwie od początku – może poza poezją graficzną, która mnie mniej ujmuje – dowodzi w sposób przekonujący, że w poezji nie trzeba wymyślać własnego języka, tych wszystkich wydumanych porównań, hiperboli, zapętlonych metafor, wyszukanych przerzutni czy innych wynalazków i zestawów słów, które teraz można chyba tworzyć komputerowo. Takie wynalazki, a przynajmniej ich nagromadzenie (mam czasami wrażenie jakby poeci brali tu udział w jakiejś przedziwnej licytacji: kto więcej i dziwniejszych zbitek językowych wymyśli) czynią mnie coraz bardziej zagubionym i bezradnym, nic nie rozumiejącym, po prostu głupim mimo doświadczenia i dużej spolegliwości wobec tekstów i autorów. Tymczasem Jurek dowodzi, że nie trzeba wymyślać własnego języka, ALE TRZEBA WYMYŚLIĆ WŁASNY SPOSÓB UŻYWANIA  naszego wspólnego języka. Powtarzam: własny sposób używania języka do opisu tego, co chcemy powiedzieć. Tak się przechodzi do historii literatury, poprzez własny sposób a nie metaforą, metonimią czy czymś w tym rodzaju. Zróbcie sobie Państwo własny test próbując przypomnieć (nawet wśród ulubionych autorów czy też w poezji własnej) jakąś metaforę czy inny środek artystycznego wyrazu, który został w naszej zbiorowej pamięci jako znak rozpoznawczy danego autora albo jeszcze lepiej, który to autor tym znakiem rozpoznawczym wpisał się w powszechną historię naszej literatury. Okaże się, że zostanie nam herbertowski Pan Cogito, Skumbrie w tomacie Tuwima, no jeszcze prawie cały Leśmian (ale jego pasję nowego słowotwórstwa nawet trudno zapamiętać nie mówiąc o tym, by powtórzyć) i dalej mam już problem, bo mam świadomość,  że np. Grochowiaka karabela na strychu nie od razu nam przyjdzie na myśl, a już czarny polonez nie wszystkim skojarzy się akurat z Gąsiorowskim. Przez sposób używania języka w poezji na pewno rozpoznawalny jest Tuwim, rozpoznawalny jest Różewicz (choć jego sposób rozpuszcza się powoli w oceanie naśladowców „piszących Różewiczem”, bo to się wydaje łatwe; na marginesie: pozory mylą, ta łatwość naśladownictwa jest bardzo powierzchowna, łatwo ulec złudzeniu tej łatwości). Rozpoznawalny będzie Miłosz, przy pewnej wprawie wspomniany Grochowiak ale już niekoniecznie Herbert, chyba, że po – nazwijmy to – „didaskaliach”, tym całym opakowaniu, którego używa, czyli po tych wszystkich Marsjaszach, Orfeuszach itd), ale oni równie dobrze mogą wprowadzić w błąd, bo wielu używa i Mitologii i Starożytności.

Podkreślam te różnicę między poszukiwaniem nowych metafor, przenośni itd. a poszukiwanie nowego sposobu używania języka, bo to właśnie wyróżnia poezję Jerzego. A przewagę wobec wyżej wymienionych – nie boję się tego powiedzieć – może dawać mu, i według mnie daje, że używa tego swego sposobu używania języka do opisu rzeczywistości nam bliższej, podczas gdy rzeczywistość Herberta coraz bardziej dla nas kostyczna i odległa, rzeczywistość Miłosza jakaś taka amerykańsko-litewska, jakby pomijająca nasze tu i teraz. Różewicz zaś tak przytłoczył sobą swoje pisanie, że czytany jest jako Różewicz: najpierw jest Różewicz a dopiero potem jego wiersz i to do tego stopnia, że Różewicz z ostatnich lat jest właściwie „niedrukowalny”. Mam na myśli to, że wiersze Różewicza wysłane gdziekolwiek anonimowo przepadłyby i w tym sensie mówię o – skądinąd zasłużonej – magii nazwiska, zasłużonej ale przytłaczającej same wiersze! Gdyby nie były podżyrowane nazwiskiem Różewicza, byłby z nimi kłopot.

Frajdę, jaką daje mi poezja Jerzego jest taka, że są to wiersze, które bronią się SAME!!!, bez tego wspomnianego żyrowania nazwiskiem, no bo komu z Państwa znane jest nazwisko Jankowskiego? Niewielu. Spróbujcie je znaleźć w antologiach, na poetyckich forach dyskusyjnych, w recenzjach wydawnictw papierowych czy internetowych. Ja znam i czytam, czytajcie i Wy. Czytam wiersze Jankowskiego i przyszło mi do głowy podczas tego czytania zupełnie poważne określenie, które nie brzmi co prawda zbyt poważnie, ale wydaje mi się trafne: otóż czytam wiersze Jankowskiego i stwierdzam, że mają one….  nierówno pod sufitem i dlatego są takie dobre!

Podsumujmy. Poezja Jerzego jest zaskakująca, o nieokiełznanej wyobraźni (trudno żeby inne były wiersze mające nierówno pod sufitem!), a jednocześnie te jego sposoby patrzenia na świat i przekazywania tego patrzenia czytelnikowi dotyczą świata społecznego: jego bohaterowie funkcjonują w znanej nam rzeczywistości, my „babrzemy się” wraz z Jankowskim w tej rzeczywistości a nie w bebechach bohaterów (czego za bardzo nie lubię), dzięki czemu nieokiełznanie i niesamowitość nie są w najmniejszym choćby stopniu hermetyczne. Właśnie przez ów tak przeze mnie lubiany w poezji sposób używania języka Jankowski nie musi wymyślać tego, co tak często i z niesmakiem rozpoznaję u wielu, czyli poetyckiej kwadratury koła. U niego koło to jest koło a kwadrat to kwadrat, ale jakie rzeczy on z tymi figurami potrafi robić! Uruchamia zupełnie inaczej świat, który dobrze znamy. To dopiero jest COŚ!

Jerzy swoimi wierszami przekonuje mnie, że dobra poezja polega na tym, że poeta uruchamia INACZEJ świat, który dobrze znamy. U Jerzego to uruchamianie INACZEJ dotyczy i warstwy obrazowania i tego, co on mówi o świecie, a mówi inaczej niż uczy nas nasze rutynowe codzienne funkcjonowanie, przyzwyczajenia, cała ta nasza jakże przecież niezbędna do przeżycia adaptacja.

Wiersze w „Listach”, choć oparte na świeżości spojrzenia i intelektualnej przewrotności, pozwalają jednak na sekundowanie poecie w jego rozmowie ze światem w sposób – przynajmniej dla mnie – wielce satysfakcjonujący.

Jeżeli nie piszecie listów, to chociaż „Listy” czytajcie. 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko