Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
86

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami



mebluje-glowe



martynikaMartynika z całą pewnością nie należała do dzieci najgrzeczniejszych. Miała dziewięć lat i uparła się na posiadanie psa. Pies i już, żaden inny prezent, zabawka, przytulanka nie wchodziły w rachubę. Ale kto z nas nie upierał się w tym wieku na posiadanie zwierzaka, a już psa w szczególności? Zwykle rodzice potrafią zapanować nad emocjami dziecka, ale… ale nie rodzice obrażonej Martyniki. Ci prowadzą córkę do centrum handlowego wypełnionego sklepami z zabawkami. Marny efekt. Panna nie ma na nic ochoty. Wiec się godzą na propozycję sprzedawczyni aby pobuszowała sama, a nuż znajdzie coś, co przypadnie jej do gustu.
 

Złośliwe dziecko  przemyka za ich plecami do innego sklepu, gubi się, zagrzebuje w pluszakach. Sklep zamykają, zrozpaczeni rodzice szaleją, a dzieciątko wsiada do samolotu podwieszonego pod sufitem i… i odlatuje… Na wyspę, której nie ma na żadnej mapie, nie figuruje w żadnym atlasie. Dziwną wyspę. Jej mieszkańcy – przynajmniej z wyglądu – są niby tacy sami, jak ona. Niby! A w rzeczywistości?
 

Sery, sery, sery. Różne gatunki, mleko i sery. Wyspa serowa, wyspa, na której jedynym sensem jest jego produkcja. Nad wyspą unosi się widoczny z każdego miejsca balon. Wypełniony… tak, tak, to dobre skojarzenie – serem. Mieszkańcy jedzą ser, chwalą ser, żyją jego produkcją, królem jest ten, który podczas wyborów zje sera najwięcej.
 

No i tu by można powiedzieć, że Kochan napisał ładną bajkę dla dzieci w przedziale wiekowym, jak sądzę, pięć – dziesięć lat. Tylko powiedzieć tyle, to nic nie powiedzieć. Bo nagle się okazuje, że na wyspie nic nie jest proste i oczywiste. Wszyscy jej mieszkańcy mają swoje numery – na przykład Mozarella 1963, że na wyspie nie ma dzieci, że nie ma tam w zasadzie zwierząt, że w zawodach, w których wyłaniają króla zawsze startują ci sami pretendenci, a wygrywa wciąż i wciąż ten sam, że jest tylko jeden samochód, napędzany, oczywiście, mlekiem, że kontrolę nad wszystkim sprawuje Biała Służba, której funkcjonariusze penetrują każdą dziedzinę życia, każdy kontakt, rozmowę. I że istnieje miejsce zesłania w postaci zsiadali.
 

Dziwna wyspa z jedną ideą. Ser… I że są równi, i równiejsi. Ci najrówniejsi mają niskie numery, najlepiej z pierwszej dziesiątki, setki, potem ci trzynumerowi. Ci z czterema numerami, zwykły plebs, nie mają wstępu na przyjęcia ani koncerty w pałacu, mają pracować, pracować, pracować. I jeść masę serową. Nawet jej jednak nie dostaną bez specjalnego talonu.
 

Dziwnie szybko czytając „Martynikę i białą wyspę” przychodzi do głowy „Folwark zwierzęcy” Orwella, antyutopie Zamiatina /„My z 1920 roku”/ albo „Nowy wspaniały świat” Huxleya. W porządku ustanowionym od zawsze, mamy na tej wyspie do czynienia z jakąś koszmarną /choć skrojoną na dziecięcą miarę/ totalitarną rzeczywistością, w której nieposłuszni znikają bez śladu, dzieci natychmiast stają się dorosłe, a balon nad wyspą z roku na rok ma się powiększać. Bo kiedy będzie wielki jak wyspa, o tym wiedzą i o tym marzą wszyscy mieszkańcy, nastąpi powszechna szczęśliwość.
 

A nasza mała bohaterka, przybysz z innej rzeczywistości? Ma propozycję nie do odrzucenia – dostanie wyczekiwanego psa /który w rzeczywistości okazuje się cielakiem/ w zamian za bycie eksponatem muzealnym! Bycie sobą! Bo wyspa, na której nie ma dzieci /pięciolatki są już dorosłe – mają w każdym razie wszystkie cechy dorosłości/ – musi pokazać… no właśnie, co ma pokazać? Że wszystko jest OK.
 

– Ale przecież będę miała dziesięć lat, potem będę nastolatką, dorosłą – powiada Martynika.
 

W tej logice jest szczelina – skoro można uczynić dziecko dorosłym, można też zatrzymać jego rozwój. Może przez całe życie mieć lat dziewięć, mieć swoje zabawki, dziecięce marzenia i potrzeby. Wystarczy jej zgoda. A jej brak? Szczęśliwie autor takiej wersji rozwoju zdarzeń nie opisał – dziewczynce udaje się z tej wyspy odlecieć, wrócić do rodziców i dostać psa.
 

Nie wiem, jakie były plany Marka Kochana przy pisaniu tej książki /a wiem, że pisał ją wiele lat i wielokrotnie zmieniał/, nie wiem czy chciał w dziecięcej opowiastce zawrzeć propozycję dorosłego odczytania swoich słów, nie wiem czy dziecięcy odbiorca jest w stanie zrozumieć wszystkie jej głębie. Pewnie nie, pewnie czytelnik w różnym wieku, różnie będzie ją interpretował, dostrzegał inne plany. Oby więc krąg czytelników nie ograniczył się wyłącznie do dziewięciolatków. Bo to – wbrew pozorom – ważna książka.

 

Marek Kochan – Martynika i biała wyspa. Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2014, str. 87.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko