Wanda Szczypiorska – Dwa opowiadania
Szansa
Stoję i stoję. Czekam. Ciemno już… A nie tak znów zupełne ciemno, bo tu i tam latarnia świeci i widać jakieś oświetlone okno. Lecz to mnie nie ratuje od uczucia beznadziei. Bo pekaesu już nie będzie. Stało tu jeszcze kilka osób, lecz większość z nich już się rozeszła. Z tych co zostali ten i ów wciąż jakby niezdecydowany. Może samochód jakiś? Ale gdzie tam. Mało kto na wsi ma samochód, a to jest szosa przelotowa przez Wólkę Mlądzką, Kołbiel, jeszcze dalej.. Najwyżej jakaś ciężarówka. I co ja mogę zrobić? Iść? W pantoflach na obcasach? W nocy?
Pójdę. Bo muszę.
Prawie płaczę. I po co było leźć do tego kina. Nikt nie zaczepił, nie zagadał. Dobiegłam do Śródmieścia łapiąc pociąg. Z pociągu na autobus. No i stoję. Strach. Szosa przede mną niczym otchłań. Już jestem sama? Tamci poszli? Być może złapią coś po drodze.
I na co czekam? Sama nie wiem.
A jednak ktoś się zatrzymuje. Samochód. Mały jakiś. Osobowy. Ktoś drzwi otwiera, zabłysło wewnątrz słabe światło, człowiek wychylił się, zapytał
– Podwieźć?
Chcę mu się przyjrzeć. Nic nie widzę. E… Kto by to nie był, wszystko jedno. Ktoś, kto w tych czasach ma samochód nie jest na pewno byle kim. Lecz ten samochód taki sobie, nie maluch, ani duży fiat. Tamten zagarnia coś z siedzenia, jakieś rzeczy. Lampka się pali, Siadam z przodu i widzę że jest brudno. Stary grat. Ostrożnie zerkam, na mężczyznę. Nie gruby, ale chyba dość wysoki. Zajmuje dużo miejsca w samochodzie.
– Pani daleko?
Mówię mu. Boję się, że nie będzie mu po drodze, ale nie. Jedzie tamtędy, tylko dalej. Jestem onieśmielona trochę, obcy człowiek i to właściciel samochodu. Chyba przygląda mi się, czuję to. Ruszamy.
Odezwać się, czy on coś powie?
– Nie było autobusu? – mówi.
Narzekam na komunikację w taki sposób, żeby domyślił się kim jestem, że nie ze wsi.
– Codziennie ten sam problem – mówię – przyjedzie, albo nie przyjedzie.
Patrzy przed siebie i teraz ja na niego mogę zerknąć z boku. Wydaje mi się taki sobie.
– A pani co? Studentka?
– Nie, nie. Pracuję w biurze
Chwila ciszy.
– Zawsze tak późno pani wraca?
– Byłam w kinie – mówię. Popatrzył na mnie
– Sama?
– Czemu nie? Lubię być sama.
Być może się uśmiecha. Nie uwierzył.
– A mąż?
Przyznam się, co mi szkodzi
– Nie mam męża.
Na pewno nie powinnam mu się zwierzać, ale tak mi się powiedziało, nie wiem czemu. Jestem spięta. To przecież obcy człowiek. Co z tego, że może nawet sympatyczny. Pewno zajęty. I tak za chwilę dojedziemy i trzeba będzie się pożegnać. Szkoda. Wtedy on pyta tak swobodnie i jakby od niechcenia, czy może mnie odwiedzić. Jestem tym zaskoczona, mówię
– Proszę bardzo – Wyjaśniam mu, że mieszkam z mamą.
– Tak?
Wygląda na zawiedzionego. A może mi się tylko zdaje. Teraz ja pytam gdzie on mieszka.
Mówi zdawkowo
– Trochę dalej.
Po chwili on, że może się spotkamy jeszcze. Nie wiem, co na to odpowiedzieć.
– Pewno tak.
I mówię niby żartem, że może kiedyś na tej trasie znowu nie będzie autobusu. Ale on co innego ma na myśli. Chciałby się spotkać gdzieś na mieście. A ja się zastanawiam. Cóż? Właściwie on mi się podoba, chociaż nie widzę go zbyt dobrze, bo tylko profil i to tylko wtedy, kiedy ktoś jedzie z naprzeciwka. Pytam się gdzie? I to jest błąd. Bo nie powinnam tak od razu. I to mnie onieśmiela. On mówi, że na Emdeemie. Jutro. Teraz milczę, ociągam się. Niech sobie myśli, że się zastanawiam, że może nie mam czasu, albo co. Albo już jestem umówiona z kimś. Nie trwa to długo. Mówię
– Dobrze.
I to jest coś, co nas już wiąże, dlatego rozmowa się nie klei. Zbliża się ta miejscowość w której mieszkam. Nie trzeba mnie podwozić do samego domu, stoi przy szosie, niedaleko.
Zatrzymujemy się, żegnamy – do jutra. Teraz już wiemy gdzie i kiedy. On chyba usiłuje mi się przyjrzeć, ja również widzę jego twarz, choć także niewyraźnie, w mroku. No cóż? Mężczyzna jak mężczyzna. Wydaje mi się dość przystojny.
Idę przed maską samochodu na drugą stronę szosy. On patrzy za mną. Idę tak, żeby mógł mnie ocenić należycie. A on odjeżdża. Już go nie ma.
Do mamy mówię, że poznałam kogoś. Na razie to wystarczy. Żeby nie pomyślała sobie bóg wie co. Wie tylko, że to właściciel samochodu.
A potem, po kolacji zanim zasnę myślę co zrobić? Iść, czy nie iść? Może i trochę głupia sprawa, bo jednak nieznajomy. Co za różnica? Nieznajomy. Każdy był kiedyś nieznajomym. Ale jest jeszcze coś. Tak prosto z pracy? A makijaż? Trzeba się będzie lepiej ubrać. Zawsze ubieram się starannie, bo jestem starszym referentem, lecz to wymaga czegoś ekstra. Ktoś pewno w biurze powie – randka? A ja odpowiem – nie. A skądże. Bo im, tym w biurze wciąż się zdaje, że już powinnam być zamężna. Ale to nie jest takie proste. Nie powiem, czasami robię znajomości. Zwykle przelotne. O zamążpójściu nigdy nie ma mowy. Bo wszystko niby się układa, zanim nie powiem im, że mieszkam z mamą, a mama jest kaleką. I zajmujemy tylko jeden pokój u ludzi na wsi, bo to taniej. Wtedy przestają się interesować.
Może tym razem? Sama nie wiem.
Jest wczesna jesień, ale szaro, mglisto. Mam czas, godzinę może więcej, wiec zamiast do kawiarni Niespodzianka idę posiedzieć gdzieś na ławce. Plac Konstytucji. Na przystanku. Kręci się tutaj tyle ludzi, że nawet jeśli mnie zobaczy to nie pozna. A ja? Ja chyba się domyślę. Mija czas. I mija ta godzina na którą byliśmy umówieni. I wtedy widzę ten samochód. Przejeżdża Marszałkowską w stronę Alej. Ten sam, stary, a jakiej marki nie wiem, bo się nie znam. Iść do tej Niespodzianki nie ma po co. Posiedzę sobie jeszcze trochę i poczekam.
Jest! Widzę go. To on, na pewno. Ale on jakby mnie nie dostrzegł. Nie poznaje. Idzie pod arkadami prosto do kawiarni. Wysoki, elegancki, w dżinsach. Gdy znika w drzwiach, ja wstaję z ławki i mówię sobie; tylko bez pośpiechu. Wchodzę, rozglądam się. Mieliśmy spotkać się na antresoli, więc idę tam powoli, od niechcenia. Widzę go, siedzi w głębi, sam, a wiec to on. Siądę na drugim końcu sali, niech podejdzie. Na razie zbliża się kelnerka. Mówię
– Poproszę kawę
Potem co jakiś czas podnosząc filiżankę spoglądam w tamtą stronę starając się uchwycić jego wzrok. On się rozgląda, ale mnie nie widzi. Po chwili, kiedy mi się zdaje, że patrzy na mnie spuszczam głowę, a potem znowu zerkam. Rozgląda się, a wiec mnie nie poznaje. Co zrobić? Sama nie wiem. Przecież nie wstanę, nie podejdę i nie powiem – czy my się znamy?. Nie wypada. A on, wydaje mi się czeka na coś, może na kogoś. Pewno na mnie. Muszę coś zaraz postanowić, żeby nie stracić takiej szansy, bo on mi się podoba. Ale ostrożnie, żeby się nie skompromitować. A z głębi sali ktoś mi się przygląda. Szary jakiś, w pomiętym garniturze, pewno ze wsi. A tamten zbiera się do wyjścia . Płaci.
Człowiek w pomiętym garniturku także wstaje. I wtedy przychodzi mi do głowy, że może to nie tamten, tylko ten? Musiałam się pomylić. Szkoda. Więc siedzę z miną obojętną i czekam aż podejdzie do mnie, powie
– Czy my jesteśmy umówieni?
Lecz nic takiego się nie dzieje. Przechodzi obok milcząc, pewny siebie chyba z powodu tego samochodu. Nijaki jakiś, szary. On to, czy nie on, sama nie wiem. Udaje, że mnie nie zna? Pewno tak. Nie musze wszystkim się podobać.
Mam trochę czasu, siedzę sobie. Zdążę na przedostatni pekaes
Fatum
W domu wuja nigdy nie czułam się swobodnie. Pomiędzy mną a wujem Frankiem, ciotką też, nie było zażyłości, więc przychodziłam do nich rzadko, ot tak; interes jakiś, czasem prośba, żadne tam Święta, czy Wielkanoc. Ale któregoś roku w dniu imienin wuja zastałam salon pełen gości; był jeden taki, o którym pomyślałam sobie; dziad obleśny, a okazało się, z KC, kilku kolegów wuja z ministerstwa, wiceminister, sekretarze i jacyś urzędnicy pomniejszego szczebla. Była też parka z innej paczki. On nietypowy jak na owe czasy. Przystojny, szyk francuski. Pomiędzy nim a ciotką Helą coś iskrzyło, z jej strony wręcz na granicy uwielbienia.
Dlaczego ja się tam znalazłam? Bo wuj mnie nie zaprosił. Widocznie przyszło mi do głowy, by złożyć mu życzenia i zostałam. Upiłam się i z kimś tańczyłam. Z członkiem KC? Być może. Wesoło było? Nie pamiętam.
Wujowi skończyła się kadencja na stanowisku radcy w ambasadzie i teraz musiał zadbać o to, by się ustawić w kraju. Nie było z tym trudności, miał już posadę na wysokim szczeblu. Był członkiem partii. Był ostrożny. W domu dbał o to, by nic się nikomu nie wymknęło nawet w rodzinnym gronie. Majątek? Willa? Cóż, nie jego. Nikt mu niczego nie zarzuci. Jego jest tylko goła pensja, bo dom odziedziczyła jego żona po nieżyjącej już teściowej wuja.
To był podmiejski ładny dom. Nieduży, ale ładny. Nie wiem kto mi to opowiadał, dość że wiem z czego był zbudowany. Z powarszawskiego gruzu. Cegły pod koniec lat czterdziestych zwożono furmankami. Musiał być na nich ślad pożaru, może bomb? I może jakieś piętno śmierci? Fatum? Wtedy jednak, kiedy ich odwiedzałam, byłam pewna; powodzi im się znakomicie.
Byłam ubogą krewną, kimś w znacznie gorszej sytuacji, kimś komu podaje się jedzenie w kuchni, kiedy pojawi się niezaproszony i to sprawiło, że będąc niewtajemniczoną podpatrywałam z ciekawością, co się u nich działo. Przy mnie mówili do siebie półsłówkami, jakieś aluzje, jakieś zdanka, jedynie dla nich zrozumiałe, zwykle przedmiotem rozmów była tamta para. Aktor i jego żona. Przyjaciele domu. Podejrzewałam fascynację ciotki tym aktorem, być może była nawet zakochana. Wuj mnie natomiast onieśmielał. W duchu myślałam o nim; bonza. Bo nie dopuszczał do poufałości. Na temat pewnych spraw, szczególnie jego osobistych, nie wypadało się odzywać. Za to załatwiał mi posady. W biurze. Na ogół na najniższym szczeblu. Kilka razy. Zwalniałam się lub mnie zwalniano. Nikomu nie mówiłam czemu.
Gdy wreszcie zaczepiłam się na dłużej, przestałam ich odwiedzać. Dla wuja byłam uciążliwym obowiązkiem, a ciotka miała swoje sprawy.
Kiedyś gdy wałęsałam się po mieście w czasie godzin pracy natknęłam się na ciotkę. Wydała mi się jakaś inna. Jak gdyby zaniedbana. Już od pewnego czasu była siwa, ale w tym było jej do twarzy. I zawsze taka elegancka, a tym razem…? Nigdy nie traktowała mnie przyjaźnie, nie była przecież moją krewną, tylko żoną wuja, a tego dnia, jakby się ucieszyła na mój widok i chciała porozmawiać. Było mi głupio. Co się stało? Nie wypadało o to pytać. Sama powie. Chciała, żebyśmy gdzieś usiadły. O tu. Kawiarnia obok ministerstwa wuja. Mówi, że musi tu na niego czekać. Co dzień czeka. Potem wracają razem.
– Muszę, wiesz przecież… mówi do mnie, jest jakaś dziwnie roztrzęsiona
A ja.? Skąd mogłam wiedzieć. Nie wiedziałam. Mówi, że musi go pilnować. – -Czemu? Przyznała się. Chce o tym porozmawiać. – Bo widzisz, wuj mnie zdradza. Od razu zaczęłam powątpiewać. Niemożliwe. A jednak. Dlatego trzeba go pilnować. Na oku przede wszystkim musi mieć samochód, nie wymknie się bez samochodu. A wiesz z kim? Z tą żoną Ziutka (to ten aktor) Znasz ich. Znam, nie znam. Raz widziałam. Wiem tylko, że o nich stale rozmawiali, o niej i o nim ale tak, żebym nie rozumiała o co chodzi. I bardzo zawsze podekscytowani.
Wtedy ciotka niczego jeszcze nie podejrzewała. Wracał późno, to prawda, ale to przecież zrozumiałe. Narady, posiedzenia. Jazdy w teren. Przedtem dwa lata spędzili w NRD, a tam nudziła się, prawie nie wychodziła z domu, nie znała niemieckiego. Cieszyła się z powrotu. Poodnawiali znajomości. Tamtych dwoje poznali na przyjęciu w jakiejś zachodniej ambasadzie. To była przyjaźń, fascynacja. A teraz.. – Coś ci pokażę – powiedziała i przysunęła do mnie torbę. W środku były białe majtki. – Znalazłam w samochodzie – szepcze. Wozi ją pod Warszawę. I wiem gdzie. Do pensjonatu nad Zalewem
Było mi trochę głupio patrzeć na nią, bo oczy miała załzawione, twarz szarą, widać zmarszczki, ubrana jakoś niestarannie, jakby w pośpiechu. I coś, czego bym się nie spodziewała po niej; szukała u mnie zrozumienia.
I znowu minął jakiś czas. Tym razem chodziło o pożyczkę. Niewielką. Do spłacenia. Po wyczerpaniu wszelkich możliwości postanowiłam iść do wuja. Zastałam go. To było letnie popołudnie, był w ogrodzie po drugiej stronie domu. Ogród wydawał mi się zaniedbany, z tarasu tynk odłaził i widać było nadpalone cegły. Musiało na tym domu ciążyć jakieś fatum, choć śmierć teściowej o niczym jeszcze nie świadczyła – była stara. A teraz widok wuja mnie zaskoczył. Był również stary. I zmęczony. A przecież nie minęło znów tak wiele czasu, a on się zmienił. Oklapł. Kiedy widziałam go ostatnim razem był podniecony i radosny. Aż tak był zakochany? Pewno tak.
Do mojej prośby odniósł się życzliwie, wydawał się zainteresowany, lecz kiedy wstał i szedł powoli w stronę domu wiedziałam, że jest chory.
Ciotka Helena była w domu, krzątała się po kuchni i przywitała mnie dość obojętnie, a o poufałości między nami nie mogło być już mowy. Ciotka przytyła i wyglądała całkiem dobrze, pogodna i spokojna, wiec nie liczyłam na to wcale, że mi cokolwiek powie. Zresztą… wiedziałam, tym razem było jasne. Zerwał z tamtą, bo musiał zerwać przecież i to go wykończyło. Ciotka wymogła na nim to zerwanie. Boże! Co tutaj się musiało dziać, jakie tu były straszne sceny. Zazdrości, pojednania.. Dramat. A rozejść przecież się nie mogli.
Ten domek z popowstańczej cegły formalnie był własnością ciotki , lecz zbudowany za pieniądze wuja.