Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Opowieść gotycka czyli ateistycznie oświeceniowo-duchowo-mickiewiczowsko zabobonna romantyczka
Przeczytałem dwie części „Twarzy, traum i transgresji” Marii Janion w rozmowie z Kazimierą Szczuka, w odwrotnej niż należyta kolejności – najpierw część drugą, następnie pierwszą. Ta inwersja dodała lekturze szczyptę niespodzianki. Oto na wstępie części pierwszej profesor Maria Janion deklaruje głęboką niechęć, by nie rzec: idiosynkrazję do przywoływania traumatycznych wspomnień z dzieciństwa (bo to „nie ma sensu”), by po chwili, jak gdyby nigdy nic, potoczyście i dynamicznie je rozwinąć, i to także o najciemniejszych stronach tegoż dzieciństwa. To jest owo sławne, co się zowie, cudowne profesorskie roztargnienie, dystrakcja wielkiej, mądrej uczonej – odmówić jakiejś prośbie i natychmiast ją spełnić. Zadać pytanie i samemu na nie odpowiedzieć, chwaląc jednocześnie pytanego za wiedzę. I to bez odrobiny nawet pauzy, która stanowiłaby wyjaśnienie przyczyny zapomnienia. Zdarzali mi się tacy egzaminatorzy. Przez dzieciństwo wileńskie, później niewileńskie, traumę z ojcem alkoholikiem i wojnę przebiega profesor Janion w tempie błyskawicznym, powstrzymywana w tym pędzie chwilami przez rozmówczynię za połę. Potem lata powojenne, marksistowska Łódź, później nie mniej marksistowska Warszawa, przygoda z rewizjonizmem, praca w Instytucie Badań Literackich PAN, przyjaźnie kobiece i damskie. Pierwsza część mówionej autobiografii Marii Janion, bo tak to chyba trzeba nazwać, kończy się na marcu 1968 roku. Maria Janion jest wspaniałą autobiografistką, bardzo barwną w narracji, skrzącej się od erudycji i myślowych fenomenów, a przy tym mocno ukonkretnioną, detaliczną, pełną ciekawych szczegółów, czasami – że posłużę się siecią skojarzeń – niemal hrabalowską w swej zmysłowości, „nowakowską” (od Marka Nowakowskiego) w prostocie i andermanowską w ironii. Przy tym jest jednocześnie Janion osobą tak nieegotyczną, by tak rzec: aegotyczną czy antyegotyczną, że gdyby nie inicjatywa edytorska Krytyki Politycznej i – jak się domyślam – osobista Kazimiery Szczuki, uczona sama z siebie nigdy by takiej autobiografii nie napisała ani nie zaproponowała jej wygłoszenia. Jaka indywidualność wyłania się z tych stronic? Taka jak z kart jej dzieł i taka, jak ją definiuje w jednym z pytań Szczuka: „polityczna ateistka, intelektualny oświeceniowiec, duchowo mickiewiczowski romantyk, zabobonna nieco, badająca więzi ludzi i duchów”. Polecam gorąco kibicowanie także pierwszej części (drugą omawiałem niedawno na tych stronach) niesamowitej, chwilami mrocznej jak powieść gotycka, rozmowy w gotycko-romantycznej jaskini na warszawskiej Ochocie.
„Janion 1. Transe-traumy-transgresje. Niedobre dziecię. Rozmawia Kazimiera Szczuka”, Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2012, str. 160, ISBN 978-83-63855-11-6
—
Nawozy sztuczne, kompot i inne specjały
Już od pierwszych stron lektury „Nawozów sztucznych” Tadeusza Nyczka doznałem przyjemnego uczucia deja vu. Zetknąłem się bowiem z formą pisarską, w której od niepamiętnych (a raczej pamiętnych) czasów nie tylko gustowałem pasjami, ale która – co ważniejsze – ma w Polsce znakomitą i bogatą tradycję, niestety zasadniczo zamkniętą, choć, jak zaświadcza przypadek Nyczka, jeszcze nie wszystko stracone. To tradycja felietonu, którego tradycję tworzy szereg, który rozpocząć można od Antoniego Słonimskiego, poprzez Zbigniewa Mitznera (Jana Szeląga), by skończyć na Aleksandrze Jerzym Wieczorkowskim, Hamiltonie, Danielu Passencie czy KTT. Felietonu mądrego, inteligentnego, wywodzącego swoje zarodniki gdzieś z Oświecenia (biskupa Krasickiego) i Pozytywizmu (Bolesława Prusa). W felietonach Nyczka treść dominuje nad formą, nad efektem. Daje się wyczuć, że nie zależy mu na tworzeniu efektownych fejerwerków, błyskotliwych fraz, zwischenrufów, bon motów i perełek paradoksu, że nie zależy mu na popisach przed czytelnikiem. Nie należy Nyczek do gatunku felietonistów gotowych sprzedać matkę i ojca dla dobrego konceptu lub dowcipu. Nyczkowi nie zależy na tym, by czytelnika przede wszystkim zabawić, choć i u niego zdarzają passusy finezyjnie humorystyczne. Zależy mu przede wszystkim na tym, by dać mu tworzywo do refleksji, do namysłu, do zadumy. Przeważa w nim krakowska solenność nad warszawską motylkowatością. Zdecydowana większość „Nawozów sztucznych” osnuta jest wokół problematyki teatralnej (ostatecznie stanowią w lwiej części wybór z tekstów publikowanych w teatralno-dramaturgicznym „Dialogu”). Niech to jednak nie odstrasza tych którym teatr nie tkwi w centrum zainteresowania. Teksty bowiem, w których pojawiają się m. in. tacy ludzie teatru jak Konrad Swinarski, Jerzy Trela, Jerzy Goliński, Jan Sebastian Peszek, Marek Kondrat a także, z półki krytycznej, Andrzej Hausbrandt, Konstanty Puzyna i sporo innych, nie są bowiem tekstami hermetycznie branżowymi, bo w teatralnych losach tych postaci odbija się życie nas wszystkich, nasze pragnienia, wybory, wątpliwości i porażki. Gorąco polecam tę pożywną i mądrą lekturę z „minionego obszaru”.
Tadeusz Nyczek –„Nawozy sztuczne. Dla artystów i kucharek” , Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015, str.346, ISBN 978—83-08054-82-6