Władysław Panasiuk
O poezji Janusza Kopcia
Bywają trudne i odpowiedzialne zawody, lecz wcale nie łatwiejsze są pasje. W dzisiejszej dobie, kiedy wszystko tak szybko się zmienia, trudno być dobrym poetą. Nadążyć za pędzącym światem nie należy do łatwości. Tak wiele spraw kręci się wokół ówczesnego człowieka, że trudno cokolwiek dostrzec. Dobry poeta powinien być szybszy od światła, by wyłapać drobnostki, które zawsze mają największe znaczenie. Władający piórem nie może przegapić nawet jednego zachodu słońca, gdyż następny będzie już inny, niepowtarzalny jak samo życie. Poeci muszą mieć oczy wokół głowy, czujne uszy i uniwersalny mózg. To wcale nie tak mało jak na człowieka, ale pisać nie można z niczego. Wierszy się nie pisze, one się rodzą, a jeśli jest inaczej, to lepiej gdyby nigdy nie powstały.
Kiedy czytałem wiersze Janusza Kopcia z tomiku „Tam, gdzie trawy mówią pacierze” byłem zauroczony malowniczym opisem Galicji. Rzeczywiście przemawiały tam trawy, szumiały strumyki i wychylały się świątki z przydrożnych, starych kapliczek. Powrót do lat młodości wyraziście zaznaczony napawa zadumą, a niekiedy wyciska łzę z oka. Ludowe akcenty przybliżają czytelnikowi piękny krajobraz i ludzi żyjących nad Sanem. Janusz Kopeć potrafi namalować piórem pejzaż swojego życia i odkryć zasłonę bogatego wnętrza. Poeta, to myśliciel, ale Kopeć to nie tylko poeta, jego artykuły prasowe czyta się z wielką przyjemnością. Jest w nich nie tylko kunszt pisarski, ale ogrom wiedzy o ludziach i świecie. To nie wszystkie jego zamiłowania: jest również malarzem. Nie w każdym człowieku drzemie tyle pasji, a jeśli nawet, to są marginalne. Trudno określić człowieka, który przekracza wydeptane ścieżki i poszukuje wciąż nowej drogi. Znacznie łatwiej iść tą pierwszą, ale są ludzie lubiący przeszkody. Kopeć wciąż niespokojny drąży w literaturze, doszukuje się czegoś, by wzbudzać kontrowersję, nie chce być typowym i staroświeckim poetą. Wyraźnie odbił się od nurtu chicagowskich poetów, stał się zupełnie inny.
Nowoczesność jest trudna, nieoswojona jak dziki mustang i daleko sięga poza dzisiejszy pryzmat. To ryzykowna przestrzeń, ale też odkrywcza. Janusz Kopeć nie lubi stać w miejscu, jest jednym z niewielu poetów poszukujących wciąż nowych form i treści. Nienasycony dniem wczorajszym nie może doczekać się jutra. Miesza słowa angielskie z polskimi, używa wielu zapożyczonych, nie obawia się krytyki. Tylko tacy ludzie idą do przodu. Nie każdy by się odważył napisać wiersz składający się z cen artykułów dostępnych na Jackowie. Poeta uważa, iż należy pisać o wszystkim, co potrafi dostrzec ludzkie oko.
…”każda chce dotknąć jego ramienia,
popatrzeć mu prosto w oczy,
a potem omdleć w jego uścisku
i wisieć na nim noc całą”
Czy ktoś zna podobny wiersz o wieszaku?
Nie wszyscy piszemy ody do skrzynek pocztowych:
”…dawniej na listy,
dzisiaj na rachunki z banku.
Kiedyś na listy pisane miłością,
dzisiaj na wezwanie komornika”…
Kopeć wydał kilka tomików, wśród nich: haiku i fraszki, a jego nowe wiersze wykroczyły poza wszelkie normy. Odwaga pisania stawia Janusza Kopcia na widocznym miejscu, a kunszt pisarski w czołówce piszących. Trudno opowiadać o czipach, wiązkach laserowych, elektronicznej poczcie czy chemii kwantowej. Znacznie łatwiej malować łąki, gdzie trawy mówią pacierze, czesać wierzbom rozwichrzone włosy i kłaniać się świątkom w przydrożnych kapliczkach. Najtrudniej jednak łączyć w poezji dwa stulecia, Kopciowi się to udało.
Każdy artysta jest trochę zwariowany, inaczej nie mógłby być artystą.
Namalowane „Twarze” przez Janusza Kopcia wprawiły w zakłopotanie wielu znawców sztuki, nie każdy był w stanie napisać o tym recenzję. Być kontrowersyjnym, znaczy być trudnym w ocenie. Nad sztuką trzeba myśleć, tu nie wystarczą same słowa.
Nowy tomik poezji Janusza Kopcia znacznie odbiega od dotychczas wydanych. Doskonale mieści się w ramach warsztatowych i posiada dobry poziom artystyczny. Nie ma w nim wielkiej rozbieżności, choć…: Opowiada o podróżach, wszak poeta, to również podróżnik. Wiedzie nas do Rzymu, by wiosłować w Tybrze, zabiera do Korei, by podziwiać małe domki pokryte ryżową strzechą i prowadzi pod pomnik Chrystusa Zbawiciela w Rio de Janeiro, by podzielić się z Nim naszymi troskami.
Jest też w tomiku zarys ogólnoświatowej polityki, obyczajowości, są elektroniczne motyle, dużo różnorodnej muzyki. Słowem tomik Janusza Kopcia, to wielkie widowisko zaczynające się na chicagowskich ulicach, w operach, a kończące w rzymskim Koloseum. W nowoczesnym ogródku poety obok cudownej magnolii, rośnie elektroniczna róża przywieziona prosto z Krzemowej Doliny, w oknie nadal stoi lampa naftowa, nad której płomieniem czuwa sam Ignacy Łukasiewicz. Po balkonie „spacerują gołębie w czerwonych krawatach; gdy idą tańczą, gdy mówią śpiewają”, a tuż obok latają niebieskie motyle. Autor tomiku zabiera nas w najdłuższą podróż po autostradzie nr.66, by „zawieźć nadzieję w tobołku marzeń do Kalifornii, spacerować po złotym moście, ale to nie koniec podróży… Poeta, choć zauroczony amerykańską ziemią nie zapomina o Ojczyźnie, wsiadamy więc z nim do pociągu byle jakiego i przemierzamy trasę z Jasła do Sanoka, by zawieźć konwalie na łemkowskie wesele.
Władysław Panasiuk