Andrzej Walter
Człowiek bez przyszłości
Koniec historii nie nastąpił. Historia się nie skończyła. Historia toczy się swoim nowoczesnym kołem po jakże starym trakcie. Wiedzie nas w zupełnie nieznane, choć, w tak bardzo jakby znajome odmęty tajemnic, które od wieków pokazują elementarnie najzwyklejszą w świecie ludzką naturę. Doskonale wiemy jaka ona jest. Naznaczona tęsknotą, pragnieniem i koniecznością zdobywania. Znamy meandry ludzkiej natury od złej, ale i od dobrej strony. Co się więc skończyło? Może człowiek się skończył. Wyczerpał się jak zużyta bateria, wtopił we własne stworzenie, we własne wynalazki, we własne ego. A może po prostu – skończył się duch czasów. Nadszedł czas inny, chaotyczny i zarazem jakby prostszy w opisie, przy jednoczesnym zagmatwaniu swojego antropologicznego wymiaru.
Na te dylematy usiłuje nam odpowiedzieć Jan Tokarski w Bibliotece kwartalnika Kronos, w książce zatytułowanej znamiennie – „Czas zwyrodniały”. Punktem wyjścia do tych rozważań jest głośna teza eseju Francisa Fukyamy. I jak już wiemy, po blisko ćwierć od publikacji tegoż eseju, historia wcale się nie skończyła. Jednak prowokacyjność uzurpacji, iż przyszłość wymarła jest tezą zasadną jako punk wyjścia od analiz. Czy warto je przeprowadzać? Czy faktycznie żyjemy w czasie zwyrodniałym? Odpowiedź na te, i inne pytania, nie jest chyba warta ich stawiania, ale pytania owe wiodą nas w dość smutne i przygnębiające rejony refleksji i wydaje się, że ich zadawanie jest pewnego rodzaju determinantą ludzkiej dociekliwości, czy też wręcz zapisanej genetycznie potrzeby określenia swojego miejsca, swojego czasu i swoich przestrzeni. Na co możemy liczyć? Właściwie na nic. Właściwie budzimy się dziś bez konkretnej wizji jutra. Jutro nie ma twarzy, nie ma osobowości, nie przemawia. Milczy.
Tę przerażającą wizję, w swej zaprzeszłej jakby formie, tak ujął Dostojewski w Biesach – „Gdy wszyscy osiągną szczęście, czasu już nie będzie, bo niepotrzebny”. Jednak Dostojewski mruga do nas okiem. Przecież wiemy, że to niemożliwe. Dziś świat przestał w taki sposób mrugać okiem. Mruga jednak do nas nachalnie i w sposób zwielokrotniony z każdej technicznie udoskonalonej przestrzeni komunikacji społecznej. Mruga dość mocno, z ogromną częstotliwością i w zasadzie do znudzenia. Jan Tokarski Dostojewskiego wypożyczył jako motto. Motta jednak wypełniają dziś stare księgi, do których już niemal nikt nie zagląda. Żyjemy bez przyszłości – nasze kalendarze pokazują wciąż jeden i ten sam dzień. Jakże dojmującą cechą czasów jest dziś wszechogarniająca identyczność. Te same produkty pod wszystkimi niemal szerokościami i długościami geograficznymi, ci sami ludzie, żądni takich samych, stałych potrzeb oraz ciągłości ich zaspokajania, ubrani też niemal identycznie, oglądają identycznie przekazywane informacje czy też pochłaniają podobne rodzaje powszechnych rozrywek. Hegel umarłby ze śmiechu. Skonałby w paroksyzmie niedowierzania, że to wszystko było i jest możliwe, że dzieje się na naszych oczach, że Rozum dotarł do kresu Czasu i zawrócił się w sobie tylko znanym kierunku. Stop.
Na okładce zamiast jakiejś cieszącej oko grafiki możemy jedynie przeczytać fragment tekstu:
„Gniew utracił dziś swój polityczny wymiar – nie można go już ująć w zbiorowe formy, nie można go ukierunkować na osiągnięcie konkretnego politycznego celu. Rewolucja – ukochany polityczny fetysz nowoczesności – stała się niemożliwa. Gdy ktoś wznosi ją dziś na swój sztandar, możemy być pewni, że chodzi mu o zabawę. Jest to rekwizyt, po który chętnie się sięga: kostium, w który przyjemnie jest się odziać, żeby poudawać, że dostępne jest nam wciąż to, co jest dla nas niedostępne właśnie – bycie bohaterem na arenie Historii. Możliwość radykalnego buntu jest dla nas zamknięta, bo dzisiejszego gniewu nic już nie łączy z nadzieją na jakąś radykalną zmianę. A gniew bez nadziei to tylko pobrzękujący głucho resentyment, to autyzm wściekłości.”
Zatem koniec buntu. Koniec rewolucji. Pozostaje nam kulawa ewolucja, ewolucja potrzeb, wartości, skali i … podobieństw. Ewolucja coraz bardziej materialna w miejsce duchowej. Człowiek natomiast, jako byt kreujący pojęcia, jako objawienie dopowiedzenia swoje emocje nazywa imionami. Abstrakcje określa. Z materii słowa plecie dwie możliwości – pochlebstwo bądź krytykę. A ponieważ główna cechą współczesności jest zauważona wcześniej jednolitość – podobieństwa spajają nas jako gatunek ludzki. Ludzie zaczynają zlewać się ze sobą, chwalą wszystko co jest im znane, a różnice, albo ujmijmy to – Różnica, wszędzie tam, gdzie się pojawia staje się zbędnym fermentem, aby stać się przeklętą. Wyklętą i winną zejść nam z oczu. Nie wolno nam dziś ulec pokusie pochlebstw jakimi obrzuca się dziś „Innego”. Głosi się je bowiem mając w podświadomości, że jest on „nie-Innym”, a wszystko co w Nim istotne, jest do nas podobnym.
Podobnie też obchodzi się z Przeszłością. Na przeszłość patrzymy krytycznie, jak na różnicę pomiędzy zdrowiem a chorobą. Przeszłość jest chora, zatruta, gdyż wierzyła w antropologiczną różnicę. „Wynaleźliśmy szczęście” – mówią ostatni ludzie i mrugają oczyma” jak napisał Nietzsche… Z przeszłości dobiegają do nas już tylko nieliczne głosy. To głosy z zaświatów. My mamy teraz wieczną teraźniejszość i jako taką musimy ją czcić, jako oświeconą. Paradoksem i chichotem historii jest fakt, że zasadę podobieństwa wprowadziło chrześcijaństwo. Czy przed nim też pojawia się wyzwanie przedefiniowania doktryny? Wydaje się, że tak. Tylko – czy to możliwe?
Jan Tokarski prowadzi nas przez te wszystkie rozważania bardzo wyczerpująco, ale i bardzo wciągająco. Opisuje świat jaki przetacza się przed naszymi oczami precyzyjnie, a zarazem głęboko. Wnika zarówno w przyczyny, jak i w skutki. Nie odpowiada tak naprawdę do końca na to – jaki jest ten nasz świat? Konfrontuje wizje, określa mentalności, weryfikuje filozoficzne tezy. Człowieka naszego wieku przedstawia odartego ze złudzeń, którymi się wszyscy karmimy – bardziej lub mniej. Czy jest możliwe życie w takim świecie? Oczywiście. Przecież w nim żyjemy. Dzięki takim publikacjom – bardziej świadomie. Co jednak będzie z Przyszłością? Czy zdołamy się otrząsnąć „z jej braku”? Czy zrobi to za nas ktoś inny? Czy będzie to wskrzesiciel imperium, czy też islamski fanatyzm? A może my sami? Końca historii jednak nie było i nie będzie. Koniec człowieka jest jak najbardziej możliwy. I zaśmiewa się też zapewne Dostojewski, kiedy tak patrzy na tę naszą deformację „szczęścia”. Bo my przecież „musimy być szczęśliwi”. Czasu już nie ma, bo niepotrzebny.
Andrzej Walter
Jan Tokarski „Czas zwyrodniały”. Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego. Warszawa 2014, stron 160.