Aleksandra Lipecka – List do redakcji

0
378

Otrzymaliśmy sympatyczny list. Publikujemy, bo potwierdza nasze przekonanie, że obok niepiśmiennych znawców literatury, istnieją ludzie zajmujący się jej problemami w sposób poważny. Publikujemy też przesłany tekst. Cieszy on nas i z tego powodu, że został napisany przez młodą osobę.

Redakcja



Aleksandra Lipecka



List do redakcji


Kazimierz Andrzej Hałajkiewicz

Witam, nazywam się Aleksandra Lipecka i jestem licealistką. Fascynuje mnie literatura, uwielbiam analizy literackie, które dają mi możliwość zabawy słowem i doszukiwania się w utworach czegoś innego, niż sławnego „co poeta miał na myśli”. Nie zgadzam się z edukacyjną koniecznością „pisania pod klucz”. Na szczęście uczy mnie polonistka niezwykła, która zachęca swoich uczniów do działania „pod prąd”, zgodnego z własnym postrzeganiem świata i własnymi poglądami. Być może wydam się Państwu zbyt młoda (mam nadzieję, że niezbyt zarozumiała), na to, by kolokwialnie mówiąc zawracać głowę swoimi interpretacjami. Chciałabym jednak zapytać czy byliby Państwo zainteresowani  moim brulionem literackim „Analizy na przekór”? Moim celem jest „pokazanie” maturzystom, że analizy i interpretacje, których tak boimy się na egzaminach nie są niczym strasznym. Wystarczy bowiem dostrzec w utworach  coś więcej niż nudną poezję. W załączniku przesyłam jedną z wybranych interpretacji zamieszczonych w moim brulionie.

Dziękuję za „wysłuchanie”, pozdrawiam i czekam na odpowiedź.

Aleksandra Lipecka

 

“Ach gdyby nawet piec zabrali…”

Moja niewyczerpana oda do radości

Gdyby ktoś kiedyś powiedział Schillerowi, twórcy najpopularniejszej dziś chyba ody (o ironio, również pisanej ku pochwale radości), że pewnego dnia, wiele lat po jego śmierci, poeci, a wśród nich pewien Polaken  Białoszewski, będą czerpać swe inspiracje z wydarzeń codziennych, jeśli nie trywialnych, ów kwiat Elizejskich Pól mógłby, oględnie mówiąc, zwiędnąć w oświeceniowej duszy niemieckiego artysty.

Pamiętając więc o tradycji ody sięgającej swoimi korzeniami już czasów starożytnych, należałoby zastanowić się nad rolą wykorzystania nazwy gatunku w tytule Ach gdyby nawet piec zabrali… Można bowiem zauważyć, że swoją konstrukcją, jakkolwiek misterną i zaskakującą oko uważnego czytelnika, utwór wydaje się być jedynie wytworem swoistej inspiracji, nie zaś ścisłym odzwierciedleniem cech gatunku. Wskazywałby na to choćby brak stałej średniówki, w przeciwieństwie do kompozycji ód klasycznych.

Moja niewyczerpana oda do radości jest także pisana wierszem nieregularnym, czy raczej, wolnym – popularny zabieg, jeśliby prześledzić całą twórczość Białoszewskiego. Więcej, już nawet sam brak wyraźnego zastosowania liryki inwokacyjnej i wskazania bezpośredniego adresata czyni z utworu tekst zgoła niemieszczący się w kanonie reguł, jakimi powinna rządzić się każda – aż chciałoby się rzec – szanująca się oda.

Nawiązując na początku do twórczości Fryderyka Schillera i zestawiwszy tytuły obu ód, tj. klasycznej Ody do radości i Mojej niewyczerpanej ody do radości, można wyraźnie zauważyć, że utwór Białoszewskiego wydaje się być swoistą odpowiedzią na dorobek artystyczny minionych pokoleń poetów, troskliwie wychowywanych pod kloszem klasycznych kanonów.

Kolejnym, ważnym aspektem tej – bo chyba można by to tak nazwać – gry słownej jest fakt, że tytuł ody polskiego poety jest znacznie bardziej rozbudowany. Już w tym momencie widać wyraźnie, jak wielkie znaczenie odgrywają epitety w – bądź co bądź – skąpej w wyszukane środki stylistyczne poezji Mirona Białoszewskiego. Oto bowiem już w tytule kryje się dla odbiorcy słowo – klucz do rozwiązania zagadki utworu: epitet niewyczerpanej po części skrywa za sobą postawę, czy raczej stosunek odbiorcy do – uwaga – opiewanego uczucia, czyli radości.

Cóż bowiem znaczy w codziennej mowie słowo niewyczerpany? Przede wszystkim, abstrahując na chwilę od ogólnej tematyki Ach gdyby nawet piec zabrali, należałoby zauważyć, że w jednym tym stwierdzeniu zawarty został cały nacisk na długość trwania tej swoistej kontemplacji radości.

Stanowisko to łatwiej zobrazować wykorzystując synonimiczne określenia słowa niewyczerpany. Wymieniając więc kolejno stwierdzenia, takie jak: nieskończony, niekończący się, trwający, bez końca, a wreszcie – trwający, zauważalnie uwypukla się wrażenie przekonania podmiotu lirycznego – bo przecież już tu zaimek „moja” odwołuje się do konkretnej postaci – że radości nigdy nie przestanie opiewać.

Odwołując się więc do wspomnianej wcześniej ilości ody w odzie, warto zastanowić się, jakimi środkami stylistycznymi, a, jak zostało to wcześniej powiedziane, w poezji Białoszewskiego nie są one stosowane po wielokroć, osoba mówiąca stara się zarysować sytuację liryczną.

Przede wszystkim, spostrzeżenia wymaga zadziwiająca i rzadko spotykana w poezji klarowność utworu. Stosując lirykę bezpośrednią, podmiot wcale nie ukrywa swoich uczuć, jak choćby to było w utworach Staffa, za kotarą natury i krajobrazów. Tu, kolokwialnie mówiąc, rzuca się w oczy prawdomówność, więcej, zbudowana nie na wyjątkowo rozbudowanych opisach, lecz na konkretyzacji znaczenia słów.

Można by nawet wysnuć wniosek, że w Mojej niewyczerpanej odzie do młodości żadne wyrażenie, żadna fraza czy choćby i znak interpunkcyjny, nie padają bez przyczyny. W kontekście całości utworu, wyraźnie zwiększa się więc znaczenie języka i funkcji, jaką odgrywa. Przestaje bowiem być narzędziem mowy, odrzuca powierzchowną jedynie powłokę kodu, stając się jednocześnie nie tylko nośnikiem, ale i komunikatem samym w sobie.

Zauważalne jest to już w pierwszym wersie utworu. Narrator stwierdza bez zbędnych parafraz i (nied)omówień: Mam piec. Proszę bardzo! Wystarczyło użyć jedynie dwóch słów, by opisać to, czemu Mickiewicz (o ile w ogóle chciałby pisać o rzeczy tak trywialnej, jak piec) poświęciłby zapewne kilka stronic i osobną przedmowę z wyjaśnieniem kontekstu!

Mam piec – zdanie o tyleż proste w swej budowie, że bez trudu można by je rozbić na czynniki pierwsze, nie zapominając oczywiście o podmiocie domyślnym, co, choć mało zauważalne w kontekście utworu, również ma swoją wartość. Przecież osoba mówiąca nie przedstawia się z imienia i nazwiska, dzięki czemu tworzy się jednocześnie atmosfera pewnej zagadkowości i jedynie pozornej bezpośredniości nadawcy.

Mam piec – ale kto? Jednocześnie jednak odbiorca może mieć wrażenie, że słowa te wcale nie są początkiem pewnej historii, swoistym Dawno, dawno temu, tyle że przyodzianym w inne szaty. Nie, kreuje się tu natomiast poczucie znajomości – jak gdyby czytelnik jedynie odczytywał fragment listu swojego przyjaciela.

Dopiero w odniesieniu do następnego wersu, fraza ta nabiera bogatszego i jakby bardziej kolorowego tła. Oto bowiem podmiot liryczny dopowiada: (piec) podobny do bramy triumfalnej! Już na wstępie, nim dokładniej przyjdzie zinterpretować sens tego porównania, należałoby zwrócić uwagę, a przede wszystkim zapamiętać liczbę postawionych na końcu zdania wykrzykników. Ich ilość zwiększa się bowiem wraz z każdą kolejną strofą utworu.

Jeśli zaś chodzi o znaczenie postawionej przez podmiot liryczny tezy, to, także i tu wymaga ona szczegółowej argumentacji. Dlaczego bowiem za przedmiot porównań osoba mówiąca obrała właśnie – w rzeczywistości nijak kojarzącą się z piecem – bramę triumfalną?

Odniesienie to staje się klarowniejsze jedynie w oparciu o symbolikę architektoniczną budowli. Jak przecież wiadomo, bramy triumfalne stawiano od czasów starożytności (ich analogiczną i powszechniejszą nazwą są tzw. łuki triumfalne). Przez te kolosalne portale mieli w zwyczaju przejeżdżać w uroczystym pochodzie zwycięzcy wodzowie, na czele swoich armii. Więcej, mniej szokującym dla czytelnika staje się kompozycja porównania, jeśliby przywołać w pamięci obraz… Bramy Isztar.

Odwołując się do wiedzy odbiorcy, podmiot liryczny kusi go, a wręcz niejako przymusza do zabawy pełnej skojarzeń i rebusów. Pomiędzy wspomnianą już Bramą Isztar a stanowiącym swoisty fundament ody – piecem, można by postawić most, koniecznie zbudowany z drobniutkich kafelek! W ich to bowiem postaci  kryje się kwintesencja porównania bramy triumfalnej i pieca! Bo przecież (o zadziwiająca wyobraźnio poety!) to z różnobarwnych płytek, mozaiki kolorów, wykonane są zarówno budowla, jak i znane czytelnikowi z codzienności piece… no właśnie, piece KAFLOWE.         

Porównanie kryje więc w sobie znacznie więcej treści, niżby mogło się na początku wydawać. Odnosząc się do znanych z kultury i architektury kontekstów, adresat może stopniowo zacząć tworzyć w swoim umyśle delikatne, bo z pewnością nie dostatecznie szczegółowe rysy sytuacji lirycznej. Jednak metafora ta kryje też w sobie inną, równie istotną funkcję, wpływającą co prawda nie tyle na obrazowość, ile na kolejny aspekt zastosowanych w wierszu funkcji językowych.

Jednocześnie bowiem porównanie ma podkreślać wartość, jaką dla podmiotu lirycznego stanowi posiadanie, czy raczej – tworząc w ślad za Białoszewskim kolejne neologizmy – MIENIE pieca. Podobny do bramy triumfalnej, a więc drogi, cenny, mówiąc wprost: nacechowany w sposób pozytywny. Środek ów z całą mocą i dosadnością oddaje przywiązanie podmiotu lirycznego do przedmiotu.

To niebanalne, dwuwersowe tło pierwszej strofy stanowi dla reszty utworu niejakie źródło konceptu poetyckiego. W umyśle odbiorcy powinno wręcz pojawić się swoiste ziarno wątpliwości: skoro bowiem podmiot liryczny już na wstępie, to jest w samym tytule, zapowiada, że jego słowa będą głoszone na niewyczerpaną pochwałę radości, dlaczego w swoim monologu odwołuje się do znaczenia jakiegoś pieca, przedmiotu iście zmaterializowanego, nie zaś do abstrakcyjnego uczucia, do jakiego zwykły odnosić się klasycystyczne ody?

Dalej, zagłębiając się w ów gąszcz pytań, można wreszcie zauważyć, co odnosiłoby się także do sprzeczności zawartego w tytule słowa oda z cechami tegoż gatunku, że Ach gdyby nawet piec zabrali… wcale nie rozpoczyna się, zgodnie z tradycją, bezpośrednim zwrotem, inwokacją wygłoszoną ku chwale uczucia? Gdzież więc w tej iście Białoszewskiej koncepcji zagubiło się słynne O radości, iskro bogów, kwiecie Elizejskich Pól? Pozostawiając za sobą klasycystyczne kanony, Białoszewski wykazuje wyraźną tendencję w kierunku barokowego umiłowania tworzenia poezji na podstawie jakże nieoczywistego konceptu, jak choćby uczynił to J. Morsztyn w wierszu Do trupa.

Warto także zaznaczyć, że swoistą podstawą utworu wydaje się być nie tylko koncept, ale i solidna konstrukcja paralelizmu składniowego. Wypisując bowiem wszystkie rozpoczęcia trzech pierwszych strof, można zauważyć, że tworzą one pewien ciąg chronologiczny zdarzeń: Mam piec – Zabierają mi piec – Oddajcie mi piec.

To one niejako tworzą całą historię, kreując sytuację liryczną. Wydawałoby się bowiem, że po utracie opiewanego przez – co trzeba przyznać – większą część utworu przedmiotu, podmiot liryczny powinien co najmniej zdruzgotany. Tymczasem stwierdza on jedynie: Zabrali.

Po raz kolejny nieobojętne dla treści tekstu pozostaje zastosowanie… uwaga: interpunkcji. Kropka, w całej swej kropkowatości jest przecież niezwykle wymowna! Tu nadaje zaś słowom zupełnie inną formę, wręcz – bo jeśli mowa o formie, to nie można nie odwołać się do Gombrowicza; upupia je w szablonie dosadności. Można tu nawet pokusić się o tezę, że zdanie niejako odnosi się do popularnego związku frazeologicznego: koniec i kropka.

Zabrali, więc trudno – taką treść zdaje się przekazywać wers. Co więcej, podmiot liryczny nie rozdrabnia się w swoim żalu, wręcz przeciwnie – stwierdza jedynie fakt. Właściwie jedynie późniejsza prośba oddajcie mi piec – wydaje się być jedyną próbą odzyskania przedmiotu. Właściwie, osoba mówiąca, powoli zaczyna sprawiać wrażenie, że tak naprawdę wcale nie zależy jej na posiadania pieca podobnego do bramy triumfalnej.

Wśród tych wszystkich niedomówień, wyraźną pozostaje rola wykrzykników. W ostatnim powtórzeniu są ich aż trzy – jak gdyby zwiększał się stopniowo krzyk podmiotu lirycznego, lub jakby wyobrażonej fanfary (tu pojawia się oczywiście odwołanie do tradycji uroczystych pochodów – szczególnie tych triumfalnych).

W następnej strofie zaś zmienia się zupełnie charakter utworu. Na pierwszy plan wysuwa się bowiem… szara naga jama , jaka pozostała po piecu. Każde zaś z tych słów jest oczywiście nacechowane w świadomości odbiorcy w sposób negatywny.

Próbując zobrazować swoistą mapę mentalną, jaka utworzyłaby się w umyśle czytelnika, można by stwierdzić następująco:

– szary – więc ponury, brzydki, czy wręcz: nijaki,

– nagi – pusty,

– jama – pieczara, ciemna, niezamieszkana, ciasna, zimna, mroczna,

Wyraźnie więc widać, jak wielce znaczenie niektórych słów zakorzenione jest w kulturze. Natomiast poeta zdaje się bawić językiem, wręcz naginać go i formować do granic możliwości. Czyż bowiem postawa podmiotu lirycznego nie kontrastuje się nie jako z negatywnymi skojarzeniami odbiorcy? Szara – naga – jama : te trzy słowa tworzą treść kolejnych wersów. Powtarzając je, osoba mówiąca brutalnie obdziera wyrazy ze swojego pierwotnego znaczenia. Stwierdza wręcz: I to mi wystarczy.

W tej prostocie ukryta jest cała afirmacja radości. Podmiot mówiący nie pragnie, nie pożąda – nawet nie opłakuje utraty ukochanego przedmiotu. Paradoksalnie, w stosunku do przechwałek piecem, w tym momencie okazuje się, że do szczęścia potrzebne mu jest… no właśnie, co? Powiedzenie szara naga jama ujmowałoby postawie podmiotu lirycznego na wartości.

Można nawet powiedzieć, że do radości nie potrzebuje zupełnie niczego, wiersz zaś jest kontemplacją optymistycznej postawy wobec gry losu i życia, które czasem wydzierają nam z uścisku serca rzeczy najcenniejsze. Dlatego też szara naga jama będzie trwała – równie szara i naga, co na początku – a podmiot mówiący i tak będzie się cieszył jej jestestwem. Wskazywałby na to ostatni wers, gdzie początkowo dzielone, czy wręcz trawione przez świadomość słowa (czyżby w ten sposób osoba mówiąca przyzwyczajała się do faktu, że zamiast pieca, ma teraz jedynie jamę?), ostatecznie komponują się w jedną, a więc bezwzględnie trwającą całość: szaranagajama.

Brzmienie końcówki frazy, gajama, wręcz rymuje się w umyśle odbiorcy z dopowiadanym określeniem DalajLAMA. Podobny kontekst w zupełności nie kłóci się z poetyckim zamysłem wiersza. Choć nijak nie przypomina on klasycznych ód, to w jego prostocie, tak właśnie chwalonej również i w filozofii buddaistycznej,  znacznie lepiej została uchwycona istota radości niż w dłuższym i bogatszym w środki stylistyczne utworze Schillera.

Ciesz się tym, co masz – ów niebanalny przekaz zdaje się płynąć z Ach gdyby nawet piec zabrali… Kto wie, może piec wciąż stoi tam, gdzie stał, a cała treść utworu jest swoistym gdybaniem, na co wskazywałby tytuł. To także jednoczesne potwierdzenie propagowanej w wierszu postawy optymizmu wobec życiowych perypetii.

Na koniec, należałoby więc powtórzyć za głosem podmiotu lirycznego: Ludzie, cieszcie się swoimi szarymi nagimi jamami!

Aleksandra Lipecka


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko