Gabriel Oleszek
Niesforny Sinlaku
Do jednych z największych utrapień na morzu nękających marynarzy należą tajfuny, czyli wirowe sztormy tropikalne. Takie podobne w charakterze sztormy noszą różne nazwy: w zależności od akwenu występowania, czyli tajfuny, orkany, cyklony, huragany czy też australijskie Willy – Willy.
W dzisiejszych nowoczesnych czasach, kiedy mamy do dyspozycji satelity meteorologiczne i całą nowoczesną technikę, wydawałoby się, że sprawa jest łatwa; Ot, wystarczy słuchać komunikatów meteo, a potem zmienić kurs i szybkość, tak żeby minąć się z tajfunem w bezpiecznej odległości.
Czasami jednak nie jest to takie proste. Nasz tajfun o wdzięcznej i dźwięcznej nazwie Sinlaku narodził się jak zwykle na Pacyfiku, na wschód od Filipin i tradycyjnie rozpoczął swą wędrówkę na zachód. Wedle wszelkich reguł po jakimś czasie powinien skręcić w kierunku północnym, by potem skierować się na północny wschód po torze zbliżonym do hiperboli. Zagadką jest zawsze, kiedy taki tajfun zacznie skręcać i czy w ogóle zachowa się zgodnie ze statystyką lub też przyszykuje jakąś inną niespodziankę.
Ponieważ był od nas bardzo daleko, to nie przejmowaliśmy się nim specjalnie i płynęliśmy zgodnie z normalnym rozkładem, czyli Port Klang, Singapur, Hong Kong, Szanghaj, Ningpo. Tymczasem on spokojnie sobie wędrował po oceanie i rósł w siłę tak jak Polska w czasach gierkowskich. Wreszcie, odpowiednio już wzmocniony dotarł nad Tajwan robiąc sporo zamieszania, zwalając między innymi potężny most razem ze znajdującymi się na nim samochodami. Pytanie tylko, po co ktoś w taką pogodę bawi się w jazdy samochodowe.
W chwili, gdy piszę te słowa, liczba ofiar śmiertelnych wynosi siedem osób oraz kilkanaście zaginionych, czyli praktycznie też nieżywych.
To było już dla nas groźne, bo właśnie mieliśmy wkrótce ruszać z Ningpo do Kaohsiung na Tajwanie. Sinlaku akurat powinien przesuwać się nad Cieśninę Tajwańską i nie zdążylibyśmy przed nim przeskoczyć. Z kolei za nim pogoda była tak okropna, że nie bardzo było wiadomo co robić. Dodatkowe utrudnienie to takie, że nie wiadomo, w którą stronę tajfun pójdzie dalej i przez to trudno podjąć na decyzję odnośnie trasy i szybkości.
W pewnej chwili odwiedzili mnie tutaj w Ningpo oficerowie z kapitanatu portu z informacją że wyrzucają nas na redę wewnętrzną, bo tajfun już zbliża się do Ningpo i port będzie zamknięty, a wszystkie statki mają odejść od nabrzeża.
Jednakże po kilkunastu minutach zadzwonił agent, że to nieprawda i że mamy normalnie skończyć załadunek i dopiero potem, czyli za kilka godzin wypłynąć.
W sumie nie bardzo było wiadomo o co w tym wszystkim chodzi bo, jak wspomniałem, tajfun naprawdę był jeszcze bardzo daleko od Ningpo.
W końcu dokerzy skończyli załadunek i pilot wyprowadził nas z portu. Nie popłynęliśmy jednak dalej, lecz stanęliśmy na kotwicy. A to dlatego, że ten tajfun bardzo mi się nie podobał, gdyż nie wiadomo było, jak go ominąć. Prognozy bardzo się różniły się od siebie. Inaczej jego trasę podawał Tajwan, inaczej Hong Kong, a jeszcze inaczej Chińczycy i Japończycy i najstarsi nawet uczeni nie wiedzieli gdzie jest prawda.
Skoro oni wyposażeni w obserwację satelitarną, komputerowe modele i wszelkie najnowsze i najnowocześniejsze zdobycze nauki nie są w stanie podać przyzwoitej prognozy, to co my możemy zdziałać na statku wyposażonym zaledwie w barometr i wiatromierz. W sumie takie decyzje zawsze są trudne, bo czasem okazuje się że lepiej było płynąć i jakoś przeskoczyć, a czasem lepiej przeczekać lub wręcz ruszyć w inną stronę.
Kilka innych statków też już tutaj stało i czekało, ale z kolei inny wyszedł z portu i poszedł prosto na Cieśninę Tajwańską. Ja jednak wolałem przeczekać i dojechać spokojnie i bez uszkodzeń statku lub ładunku.
Postój był uciążliwy, bo na redzie też była fala, która okropnie tłukła w kadłub i cierpieliśmy okropne wstrząsy i wibracje. No ale jakoś musieliśmy to przetrzymać.
Wreszcie o 23:00 przyszła prognoza z Hong Kongu, która podawała, że tajfun ruszy(skręci) w stronę na Pacyfik, oraz że zasięg bardzo silnego wiatru i dużej fali będzie już mniejszy niż podawali do tej pory.
Ponieważ jednocześnie zaczynało nas coraz bardziej podbijać na tej, a wstrząsy i wibracje stawały się nie do wytrzymania, więc w połączeniu z tą w miarę korzystną prognozą, ruszyłem około północy w drogę.
Aż do rana płynęliśmy jako tako, lecz po ósmej zaczęło się istne trzęsienie wody. Tymczasem prognozy ciągle były sprzeczne. Chińczycy nadal podawali, że Sinlaku pójdzie nad ląd nad Chiny, a pozostali że skręci na Pacyfik (lepiej dla nas). Byliśmy już bardzo blisko tego tajfunu i ciągle nie można było się zdecydować, z której strony próbować go omijać.
Koniec końców zdecydowałem się uwierzyć Chińczykom, ponieważ jak do tej pory przy każdym kolejnym komunikacie pozycje tajfunu sprawdzały się z ich prognozami, a nie z prognozami pozostałych trzech stacji. No i ruszyłem kursem oddalania się od tajfunu zakładając, że pójdzie on, tak jak podają Chińczycy. Drugim względem, który o tym zdecydował było to, że inne czynniki jak wiatr, fala i ciśnienie pokazywały, że raczej przesuwa się tak, jak to prognozują kitajce.
Niestety po zwrocie zaczęło robić się coraz gorzej i w pewnym momencie było to istne piekło na wodzie. Doszedłem do wniosku, że jednak trzeba iść w stronę odwrotną i założyć, że tajfun w końcu ruszy nad Pacyfik jak to zgodnie pokazywały 3 pozostałe stacje. Jak pomyślałem, tak zrobiłem, a wkrótce potem przyszła prognoza Chińczyków, tym razem pokazująca, że tajfun skręca na Pacyfik.
Prognozy pozostałych 3 stacji też były dobre, tyle że przedwczesne i tajfun zaczął skręcał na Pacyfik znacznie później niż to przewidzieli. Gdybyśmy byli trochę dalej nie miałoby to znaczenia, ale gdy jesteśmy tuż obok kipieli, to naprawdę nie wiadomo, co robić, czy inaczej: której prognozie wierzyć.
Myślę, że nawet słynny Król Burz James Pollard Espy byłby w kropce.
No ale gdy skręciliśmy na kurs przeciwny, to dosłownie w oczach zaczęło się poprawiać. Po pierwsze, wiatr był bardziej z rufy, a po drugie, z każdą chwilą oddalaliśmy się od tajfunu. W rezultacie zerwało nam tylko dwie lampy i to koniec uszkodzeń, czyli prawie nic.
Potem odebrałem mapkę pokazującą trasę Sinlaku. Okazało że po narozrabianiu nad Tajwanem, ruszył nad Cieśninę Tajwańską, następnie skręcił na południe, czyli odwrotnie niż powinien, zrobił dosyć ciasną pętlę i wrócił na poprzedni kurs w stronę Chin, a potem wreszcie zaczął skręcać na północ i w końcu na wschód, czyli tak jak powinien.
Analizując wstecz, okazało się, że przeszliśmy, bagatela, pięćdziesiąt mil morskich od centrum huraganu, czyli oka cyklonu. Zresztą i u nas wiatr był imponujący gdyż przez dłuższy czas pokazywało 60 węzłów, czyli, inaczej mówiąc, 11 w skali Beauforta. Maksymalny wiatr w porywach nasz wiatromierz zanotował 100 węzłów, czyli 185 km/godz. i to był koniec skali. Jest to szybkość wręcz niewyobrażalna, gdyż opisowa skala Beauforta obejmuje 12 stopni a stopień dwunasty to wiatr o prędkości 64 węzły lub więcej.
Reasumując trzeba stwierdzić, że pogoda to żywioł niesamowity i nawet teraz, w dwudziestym pierwszym wieku w dużej mierze nieprzewidywalny i nic tu nie pomogą nawet najlepsi zaklinacze pogody. Najlepiej nie zawierać z tajfunami zbyt bliskiej znajomości, tylko w miarę możliwości trzymać się od nich z daleka.