Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
{jcomments off}
Czarna madonna z ciemnej piwnicy
Opowieść o Ewie Demarczyk jest opowieścią o duchu żyjącym. Sławna przed laty pieśniarka z krakowskiej Piwnicy pod Baranami, wokalistka o oryginalnym głosie, fascynującym sposobie interpretacji tekstów czerpanych z zasobów wybitnej poezji, od lat nieobecna jest nie tylko jako artystka, ale także w medialnym „obiegu wspomnień”. Jak wieść głosi, mieszka pod Krakowem i mizantropijnie izoluje się od świata. Dwie dziennikarki, które podjęły się napisania opowieści o Ewie Demarczyk musiały już w punkcie wyjścia pokonać istotny problem, jakim był brak partycypacji w tym przedsięwzięciu samej artystki. Bywa co prawda i tak, że wygodniej jest pisać o kimś bez jego udziału, ale jednak częściej pomoc, choćby dokumentacyjna ze strony bohatera książki, jest cenna. Autorki sięgnęły do bogatego materiału źródłowego: publikacji książkowych, artykułów, wywiadów, wypowiedzi (także udzielonych niegdyś przez pieśniarkę), do wspomnień przyjaciół, znajomych, współpracowników, a także do filmów dokumentalnych i nagrań dźwiękowych.Biografia Ewy Demarczyk nie jest biografią z happy endem. Nie jest także laurką. Autorki pokazały jej trudny charakter, pokazały też ostatni etap jej obecności w strefie publicznej zakończony konfliktem ze światem dookolnym, który nie stworzył jej uprzywilejowanych warunków pracy twórczej, co spowodowało, że odwróciła się od niego i konsekwentnie trwa w tej postawie. Można by rzec, że los Ewy Demarczyk jest nową mutacją modelu losu „artysty przeklętego”, skonfliktowanego z mieszczańskim społeczeństwem nastawionym głównie na zysk i nie ceniącym należycie wartości niemerkantylnych. Dla mnie lektura książki o Ewie Demarczyk, to lektura o artystce, której utwory brzmią mi w głowie o „od zawsze”, choćby „Grande Valse Brillante”, „Karuzela z madonnami”, „Jeno wyjmij mi z tych oczu…”, czy „Pieśń o narodzinach Bolesława Krzywoustego”. Jest to więc książka przede wszystkim dla tych, którzy słuchali i osłuchali się z charakterystyczną frazą artystki i ze wspaniałymi kompozycjami Zygmunta Koniecznego, który pisał dla niej muzykę. Dla innych będzie to książka niema. Dla mnie niema nie jest, a autorkom „Czarnego anioła” jestem wdzięczny za przypomnienie tej wielkiej, poruszającej artystki.
Angelika Kuźniak, Ewa Karpacz-Oboładze – „Czarny anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk”, Wyd. Znak, Kraków 2015, str. 240, ISBN 978-83-240-2049-2
—
Madryt, 23 lutego 1981
Uwaga wstępna. Dziennikarska opowieść hiszpańskiego pisarza i eseisty Javiera Cercasa (rocznik 1962) rozpoczyna się dość zawiłym i odrobinę pretensjonalnym odautorskim wstępem, łączącym wątki historyczne z osobistymi, który w mniej wytrwałych może wzbudzić sceptycyzm co do sensu dalszej lektury. Tych jednak proszę, aby się nie zniechęcali i połknęli tę pigułkę, bo potem lektura przyniesie wiele pożytku. Cercas, w dniu zamachu 19-letni student, odwołuje się do swoich wspomnień z tego dnia, który, jak stwierdza, musi pamiętać każdy Hiszpan, który tego dnia był osobnikiem świadomym. Ja Hiszpanem nie jestem, ale pamiętam z tego dnia nadaną przez warszawski „Dziennik Telewizyjny” krótką, kilkusekundową migawkę z sali hiszpańskiego parlamentu – poruszenie na sali i oficera w charakterystycznej rogatej czapeczce, oddającego z pistoletu serię strzałów w sufit. Zdaje się, że był to podpułkownik Tejero, szef akcji zamachowej. Wydarzeniem tym jednak mało kto zaprzątał sobie głowę w Polsce ogarniętej gorączką solidarnościową i rolniczo-chłopskim strajkiem okupacyjnym w Ustrzykach Dolnych. A przecież było to zdarzenie rangi pierwszorzędnej. Po sześciu latach od śmierci generalissimusa Francisco Franco, w szóstym roku hiszpańskiej demokracji ubranej w kostium monarchii Juana Carlosa y Burbon, grupa oficerów wojska o autorytarnych sympatiach dokonała najścia na parlament podczas posiedzenia i urządziła tam palbę w obecności premiera Hiszpanii Adolfo Suareza. Wbrew tytułowi „Anatomia chwili”, opowieść Cercasa (niezbyt trafnie nazwana esejem, choć ma tu i ówdzie eseistyczne rysy) jest znacznie więcej niż anatomią chwili zamachu. Jest anatomią, studium postfrankistowskiej Hiszpanii, kraju wchodzącego na drogę demokracji w drugiej połowie lat siedemdziesiątych z bagażem przeszłości nie mniej powikłanym niż bagaż przeszłości polskiej, za to z temperamentem nieporównywalnie bardziej gorącym. To studium tego, co działo się przed, w trakcie i po zamachu. Frapujące są między innymi uwagi Cercasa o postawie społeczeństwa hiszpańskiego. Zapamiętał on, że wprawdzie nie poparło ono zamachu, ale też nie rzuciło się na pomoc demokracji i pozostało bierne. W dużym stopniu jest to także opowieść o jednej z kluczowych postaci tamtej epoki i tamtych zdarzeń, o Adolfo Suarezie. Dzieje ewolucji tego frankisty z drugiego szeregu, który niespodziewanie dla wielu, a prawdopodobnie także dla samego siebie, stał się jako premier Hiszpanii emblematem demokracji bronionej z narażaniem życia, ujął Cercas w figurę literacko-filmową, porównując go do tytułowego „Generała Della Rovere” z głośnego filmu Vittorio de Sica, opowiadającego o biblijnej niemal w swoim diapazonie przemianie drobnego cwaniaczka w narodowego bohatera, bohatera mimo woli, ale jednak. Pasjonująca to, świetnie i dynamicznie napisana opowieść o wydarzeniu poza Hiszpanią na ogół słabo znanym.
Javier Cercas – „Anatomia chwili”, Wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2015, przekł. Ewa Zaleska, str. 453, 978-83-7392-504-5
—
Młoda Polska kobieca
Epoka Młodej Polski jest bardzo gruntownie opisana w historyczno-literackim piśmiennictwie. Badania Anieli Łempickiej, Tomasza Weissa, Kazimierza Wyki czy Artura Hutnikiewicza, to tylko część klasyki literaturoznawczej z tego zakresu tematycznego. Tym bardziej godna odnotowania jest odwaga lubelskiej badaczki Moniki Śliwińskiej, by raz jeszcze pokazać epokę, dobrze wydawało by się, znaną. Śliwińska ukazała losy trzech ważnych kobiet Młodej Polski, raz jeszcze otwierając przed czytelnikami barwny świat, głównie krakowskiego świata artystycznego tych czasów. Sięgnęła i wydobyła na światło dzienne wiele faktów i detali do tej pory nie uwzględnionych. Dla kogoś, jak niżej podpisany, który w młodości nurzał się w „Weselu” i plotce o nim, to piękne przypomnienie gorących niegdyś fascynacji. Dla tych, którzy tej niesamowitej epoki nie znają lub otarli się jedynie o kilka nazwisk czy pojęć może być ta pasjonują książka wrotami do przygody z Młodą Polską.
Monika Śliwińska – „Muzy Młodej Polski. Życie i świat Marii, Zofii i Elizy Pareńskich, Wyd. Iskry, Warszawa 2014, str. 415, ISBN 978-83-244-0377-6
—
O Ukrainie – nielirycznie, lecz rzetelnie
O krwawych wydarzeniach na Ukrainie słyszymy i czytamy codziennie, w telewizji, radiu, internecie i prasie. Niestety, ów przekaz medialny jest, co stanowi podejrzenie graniczące z pewnością, bardzo często nierzetelny, zwłaszcza w zakresie interpretacji zdarzeń. Tym bardziej warty docenienia jest wysiłek młodego reportera, który pojechał na Ukrainę i pokazał to, co się tam dzieje nie tylko barwnie (o ile o barwach można mówić w kontekście dramatów ludzkich), ale z obiektywizmem, który mógłby być wzorem dla niejednego dziennikarza sprzedającego publiczności „głodne kawałki” sentymentalne i stronnicze lub zwyczajne fałsze. Obiektywizm Wojciecha Muchy jest tym bardziej wart docenienia, że z jego notki zawodowej wynikają jednoznaczne konotacje ideowe. Fakt, że jako reporter potrafił się ponad nie wznieść, wystawia mu jak najlepsze świadectwo. Polączenie bardzo dobrego stylu pisania i owej rzetelności inspiruje mnie do nadziei, że narodził się kolejny Polski talent reporterski. Nie przepadam i innym nie zalecam szybkich książkowych rekapitulacji ze zdarzeń bieżących, ale każdemu, kto chce przeczytać o ogarniętej wojną Ukrainie coś naprawdę interesującego i przekraczającego horyzonty bieżączki medialnej, ten powinien sięgnąć po ten reportaż.
Wojciech Mucha – „Krew i ziemia. O ukraińskiej rewolucji”, Wyd. Fronda, Warszawa 2015, str. 390, ISBN 978-83-64095-58-0
—
O feminizmie na ostro
Czy książka o jakimś zjawisku, którego autor nie lubi, może być cenna merytorycznie? Czy obraz zjawiska nie zginie w zalewie złośliwości? Młoda autorka „Idiotyzmów feminizmu” – feminizmu nie lubi, o czym świadczy choćby łopatologiczny tytuł. Byłem więc już bliski ograniczenia się do pobieżnego przerzucenia kartek z argumentami, które znam dobrze nie od dziś z mediów prawicowych. A jednak książeczka Magdaleny Żuraw nie jest tylko pamfletem na feminizm. Zawiera także porcję interesujących informacji o nim, także takich których nie znałem. Ba, niektóre aspekty, które uwypukla autorka, zwłaszcza te dotyczące kwestii krytyki wymiaru erotyzmu w perspektywie feministycznej, do pewnego stopnia mnie przekonują. Po książeczkę Magdaleny Żuraw wzbogaconą o słowniczek dotyczący feminizmu naprawdę warto sięgnąć.
Magdalena Żuraw – „Idiotyzmy feminizmu”, Wyd. Fronda, Warszawa 2015, str. 228, ISBN 978-83-64095-54-0