Z lotu Marka Jastrzębia – Apologeci demokracji

1
637

Z lotu Marka Jastrzębia

{jcomments off}



Apologeci demokracji



jastrzab-marek

W Grecji, starożytnej kolebce europejskiej filozofii trafiały się osoby zdolne udowodnić, iż dwa plus dwa jest mniej więcej trzy, może nawet pięć, ale nigdy-przenigdy, nie równa się cztery. Nazywano ich sofistami.


Dzisiejsi bajeranci rozwinęli i udoskonalili faryzejski proceder wciskania kitu. Do perfekcji opanowali sztukę tańca z faktami, a robienie wody ze skołowanych mózgów stało się ich rentowną profesją.


Niektórzy z nich przeobrazili się w optymistów zmieniających ponurą rzeczywistość na różową pulpę. Jako spece od kontaktów z mierzwą, pracują na etatach rzeczników prasowych, komentatorów poczynań rządu i jego sekretnych lub ostentacyjnych doradców; objaśniaczy tego, co widać, kiedy ciemno.


Dawniejsi sofiści mają się dzisiaj ze wszech miar nieźle. Całkiem, całkiem, bo okazuje się, że to właśnie dla nich został stworzony obecny ustrój: wykoślawiony, gamoniowaty, już w momencie powstania szmelc. To dla nich został skombinowany, by mieli się z czego nabijać i cynicznie oceniać rozmiary naszych klęsk. Naszych, czyli większej części społeczeństwa.


Wystarczy spojrzeć na karierę niejakiego Urbana; lubieżny dziadzio z dobrze płatnym uśmiechem, trzyma się krzepko. Jak za PRL-u bajdurzył trzy po trzy i zasłynął wypowiedzią, iż RZĄD SAM SIĘ WYŻYWI (stwierdzenie aktualne do dziś), tak teraz też bredzi, przeinacza i jadowicie szydzi. Tyle że drwi, kpinkuje, naigrawa się wydajniej, bo napędzany jest gotówką. Facet, który był reżimową szczekaczką poprzedniego ustroju, nadal bredzi plując jadem; w ten sposób  ZARABIA na ludzkiej krzywdzie.


Chorągiewka na wietrze, człek bywały w przedpokojach warszawskich salonów, częsty gość prominentnych gabinetów, otarł się o niejedną tajemnicę państwową i niejednego zwierzenia wysłuchał.


Oryginał, światowiec dla lewicy, parweniusz dla Zachodu, przyjmowany ze względu na swoją pokrętną szczerość, na uczciwość z drugiej ręki, dopuszczany do pijackich wyznań, był (i jest) powiernikiem, zausznikiem, nieodzownym kumplem na niby, totumfackim wielu grup trzymających fason, lub władzę.


Niegdyś miał talent, wewnętrzny żar, pisał z nerwem, z polotem, umiał myśleć zgodnie z tym, co mówił. Jego artykuły, felietony, reportaże, tchnęły autentyzmem, promieniowały pasją, szedł od nich zapach świeżości, uporu, przekonań opartych na faktach uwarunkowanych realizmem.


Ale to było swego czasu. W latach astronomicznie odległych od dzisiejszej rzeczywistości, gdy w Kulisach, dodatku do Expresu Wieczornego parał się mówieniem prawdy i  podpisywał pseudonimem KIBIC.


Teraz też pisze, lecz od jego obecnych prefabrykatów idzie odór.


*


Moim zdaniem nie wszyscy powinni zabierać głos PUBLICZNIE. Na przykład sataniści, sadyści gloryfikujący agresję i przemoc, rasiści, pedofile propagujący dziecięcą pornografię oraz inni zboczeńcy usprawiedliwiający swoje postępowanie prawem do wolności wypowiedzi. Tych pod żadnym pozorem nie można bronić, dla nich nie należy domagać się wyrozumiałości, za tymi nie ma powodu się ujmować. Po prostu: takich działań ani rozgrzeszać, ani bagatelizować nie wolno!


Piszę tu o rezultatach wdrożenia w życie naszej pseudodemokracji, czyli o obyczajowej wolnoamerykance, gdzie ludzie uczciwi mają mniejsze prawa, niż moralna łobuzeria. Piszę tu o ugrupowaniu maniaków, gorliwych wyznawcach  ekonomicznej swawoli i prawnego rozgardiaszu, o ludziach wmontowanych w robienie dozwolonych kantów, o zaciekłych zwolennikach ekonomicznego bałaganu. Chodzi mi o naszą postawę wobec milczącego przyzwolenia  na publiczne istnienie ludzi takich, jak Urban + szajka.


Przed transformacją, w pojedynkę plótł niestworzone ambaje. Teraz, dzięki tragikomicznej demokracji, ma tabuny naśladowców, regularne pospolite ruszenie pismaków o skrajnie cynicznych poglądach.


Jest przykładem zamożnej obłudy. Istnieje i  tak jak wszystkie pozostałe wybryki natury ma się dobrze w otoczeniu mętnej wody. Ale czy w imię wolności słowa musimy go tolerować? Czy można czymkolwiek wytłumaczyć jego publiczną obecność? 


Skonstruowany z ideologicznych kompleksów, uczynił z nich zaletę: co niegdyś zwalczał, a więc – demokrację, obecnie uczynił głównym sztandarem swojego postępowania. Z tym, że to, co gloryfikuje, nie ma nic wspólnego z dojrzałą demokracją; jest ona wodewilowym wyobrażeniem i chybioną konstrukcją.


Jego wizja demokracji pozwala jątrzyć, obrażać, snobować się na  niepokalanego ateistę, udzielać sobie zgody na bezkarne opluwanie innych, umożliwia takim, jak on swobodne chodzenie na wolności (Obrońcy Praw Idioty powołują się na płaczliwy argument: KANALIA, TO TAKŻE CZŁOWIEK).


*


Widzieliście gdzieś w wielowiekowym kapitalizmie i okrzepłej demokracji tak duże stężenie idiotów na eksponowanych stanowiskach? Są znawcami od wszystkiego, a zwłaszcza  uważają się za ekspertów do polityki. Lubią rozprawiać o niej, komentować, co piszczy w trawie, snuć prognozy, roztaczać nawiedzone punkty widzenia, i choć o wielu sprawach nie mają pojęcia, wypowiadają się na każdy modny lub zleżały temat. A jako że od czasów Platona zatonęła Atlantyda i przemieściło się nieco wody, nie nazywają się już sofistami, tylko przybrali besserwisserskie miana dziennikarzy, komentatorów, recenzentów, opisywaczy spraw nierzeczywistego świata, świata złożonego z maglarskich kaczek i obmów, sensacyjnych afer towarzyskich i wieści spod gwiazdorskich łóżek. Podobno na nasze zamówienie trwa ten plotkarski festiwal.


Recenzenci urojonego życia grzebią się w nieczystościach, bo rzekomo tego chcemy, to nas podnieca, wciąga, kręci. Media, w których znaleźli schronienie przed biedą i które im hojnie finansowo rekompensują antenowy brak sumienia, atrofię honoru i zasad, media te zajmują się omijaniem pewników o rzeczywistości, szminkowaniem jej i fryzowaniem na modłę powszechnego dobrobytu, parają się gadulstwem o młóceniu słomy, pogłoskami, supozycjami, jawnym bajdurzeniem, jakby oprócz rezonerskiego mamlania nie stać ich było na przytaczanie rzetelnych informacji, np. faktów o bezrobociu, zamykaniu kopalń, czy rozbestwionej biurokracji łotrzykującej wśród księżycowych przepisów; jakby obowiązywał ich zakaz poruszania się w obrębie tematów niewygodnych.


PINIĄDZ szefuje ich zapatrywaniami. Nadspodziewanie chwacko lawirują wśród sprzeczności nowego systemu. Potrafią wykorzystać każdą jego mętną i sprytną lukę prawną. Należą do obrotnych i zaradnych. Groźni są, bo dokąd dysponują zwolennikami, mogą kiereszować nimi bez obawy poniesienia konsekwencji. Głupcy nazywają takich ludzi – inteligentnymi. Co apologeci demokracji (pragmatyści) usłużnie podkreślają bez przerwy. Natarczywie, ponieważ zdają sobie sprawę, że nadciąga ich koniec: pogardzana mierzwa zaczyna otrząsać się z letargu i niezadługo odzyska wzrok. Lecz do kiedy ów koniec nie nastąpi, ratujmy się społecznym ostracyzmem: zdrowym rozsądkiem. Powiedzmy sobie DOŚĆ!


Dopóki nie dorobimy się społeczeństwa obywatelskiego, tylko będziemy zbiorowiskiem egoistów zapatrzonych we własne  interesiki, wolność kojarzyć się będzie z dowolnością, anarchią, nieskrępowanym bazgraniem byle czego.

 

Ps. mógłbym podać swoją prominentną listę sprzedajnych żurnalistów, ale nie podam, ponieważ zamiast szlajać się po sądach, wolę pójść do biblioteki.


Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko