Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
92

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami


{jcomments off}

mebluje-glowe



Ryszard Horowitz bez wątpienia należy do najsłynniejszych fotografików świat. Odnoszące się do niego określenie „papież fotografii”  – jak by z nich się nie śmiał zainteresowany – wcale nie należy do rzadkości. Honorowany na całym świecie prestiżowymi nagrodami, doktoratami honoris causa, wyróżniany zamówieniami od najsłynniejszych marek stał się ikoną… no, właśnie – czego? Sztuki? Tak chce Horowitz. Facetem od zleceń, który połączył wymagania marketingowców, reklamy z własnym o niej wyobrażeniem? Innowatorem w świecie fotografii?

zycie-niebywaleZrobił wielką karierę? Wielką! Bez wątpienia. Taką, jaką w świecie sztuki, zrobiło w ostatnim pięćdziesięcioleciu pewnie tylko kilku, góra kilkunastu naszych rodaków. Poświęcił się fotografii bez reszty, choć, jak się wydaje, umiał też korzystać z życia. Nie skończył żadnej, może na szczęście, szkoły uczącej fotografii. To on stał się nauczycielem, ekspertem, autorytetem. Ale w sztuce, chyba wiedział to od zawsze, może właśnie dlatego jest uznawany za jednego z największych, nie ma drogi na skróty, nie ma też powielania cudzych pomysłów ani doświadczeń. Eksperymentował, klepał, może nie biedę, raczej niedostatek, choć bez problemu, idąc na stosunkowo niewielkie ustępstwa, mógł znacznie szybciej stanąć w Ameryce na nogi. Stać się człowiekiem zamożnym, pozbawionym jakichkolwiek kłopotów finansowych. Ale to nie była jego ścieżka. Czytając książkę miałem odczucie, że ten uparty facet, od pierwszego dnia kiedy poznał tajniki fotografii, owładnięty był myślą zobaczenia tego, czego ludzkie oko nie jest w stanie uchwycić. Tę szansę dostał dzięki aparatowi, taśmom, odczynnikom, powiększalnikom, a wreszcie komputerom. Znalazłem potwierdzenie moich przypuszczeń: „W postrzeganiu trójwymiarowym /steroskopii/, oceniając wielkość przedmiotów umieszczonych jeden na drugim, mimowolnie dostrzegamy przestrzenne zależności między nimi. Ale jeśli zrezygnować na chwilę z percepcji głębi przestrzennej, można spojrzeć na świat zupełnie inaczej – tak jak musiał widzieć mityczny cyklop. Od tej porty skoncentrowałem się na pokazywaniu tej jednookiej metody rejestrowania rzeczywistości przez aparat fotograficzny. Nie zmieniałem obserwowanego świata ani nie tworzyłem nowego, używałem jedynie nowej filozofii patrzenia. Zamiast rejestrować, chciałem tworzyć”.

Autobiografia Horowitza – Życie niebywałe. Wspomnienia fotokompozytora. – to jednak nie tylko wspomnienia i refleksje dotyczące jego dokonań artystycznych. W moim odczuciu, te ostatnie, nie są nawet w tej książce najważniejsze.

Nie są? Nie są. Bo to faktycznie życie niebanalne, czasami tragiczne, czasami pełne szczęścia, a raczej szczęśliwego przypadku. Bo jak to jest urodzić się w Polsce w żydowskiej rodzinie 1939 roku, trzy miesiące przed wojną? Jak to jest przeżyć getto, Płaszów, Oświęcim. Jak to jest być hitlerowską maskotką? Jak to jest być w tym wieku oderwanym od matki, ojca, siostry, a potem znaleźć ich wszystkich w świecie żywych? Horowitz był zapewne w grupie ledwie kilku tak młodych więźniów Oświęcimia, którzy przetrwali obóz. Ma swój numer wytatuowany na przedramieniu i prawie nic z tego nie pamięta. Albo inaczej – prawie wszystko wyparł z pamięci. Nie chciał i wydaje się, że ta pamięć przywracana przez amerykańskie psychoterapeutki jest trwałym i strasznym cieniem, który wciąż i wciąż kładzie się na jego życiu.

Jak to jest być w latach pięćdziesiątych wśród twórców Piwnicy pod Baranami, tworzyć ją od podstaw? Jak to jest zaprzyjaźnić się i trwać w tej przyjaźni do dziś z czołówką polskich jazzmenów? Jak to jest być studentem Akademii Sztuk Pięknych i rzucić to dla nowym wyzwań? Jak to jest stanąć na obcej ziemi bez przyjaciół i zaczynać wszystko, łącznie z nauką języka od zera? Nie dlatego, że było mu w PRL-u źle – miał zdecydowanie lepiej niż większość jego rówieśników – ale dlatego, że to Zachód był wyzwaniem artystycznym, że to nie przaśny socjalizm, a Ameryka dawała szansę..

Trzeba jasno powiedzieć: Oświęcim, fotografia, jazz to jakieś słupy milowe w życiu Horowitza. I przypadek, los, czy raczej podarunki losu. Spotkał na swej amerykańskiej drodze fantastycznych fotografików, reżyserów, najwspanialszych jazzmenów, aktorów. Ale co by zrobił, gdyby pewnego dnia, będąc studentem Pratt Institute nie usłyszał dwu pań rozmawiających po polsku w Nowym Jorku? Gdyby nie zapytał o drogę do metra?

Horowitz stał się artystą w świecie reklamy. „Praca w reklamie nigdy nie była dla mnie zajęciem podrzędnym. Przeciwnie: jest wielkim wyzwaniem. Zawsze starałem się by moje prace miały większą wartość niż ich doraźny cel, by mogły funkcjonować również poza kontekstem, w którym powstały”. I może właśnie to przełamanie stereotypu jest jego w tej dziedzinie największą zasługą.

Ryszard Horowitz popełnił w książce kilka gaf wynikających zapewne z oderwania od polskich realiów /na przykład pisząc, ze w roku 1994 „otwarto pierwsze w Warszawie studio, w którym w ogóle wiedzieli, czym jest komputerowy skład tekstów” – to nieprawda, wiem to z autopsji, komputerowy skład tekstu w Warszawie robiło się już w roku ’89, a w ’94 było takich studiów kilkanaście jeśli nie kilkadziesiąt, robił to już w zasadzie każdy wydawca/ – nie zmienia to jednak faktu, że ta autobiografia jest lekturą konieczną dla zrozumienia nie tylko tej niebywałej kariery, także dla zrozumienia całej epoki. Ma też ta książka walor niebywały – przepiękne reprodukcje fotografii jej autora. Choćby dla nich, dla poznania kulisów ich powstania, warto poświęcić kilka dni na tę książkę.

 

Ryszard Horowitz – Życie niebywałe. Wspomnienia fotokompozytora, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, str. 459

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko