Z lotu Marka Jastrzębia – …dla chleba Panie, dla chleba!

0
279

Z lotu Marka Jastrzębia


 

…dla chleba Panie, dla chleba!



jastrzab-marek

„Prawo do pisania ma każdy, fakt. Lecz pisarz nie jest koteryjnym przydupasem głodnym druku za wszelką cenę; ten, co pisze na płocie nie równa się z tym, co trzy czwarte życia prześlęczał po bibliotekach, wydał ze dwadzieścia książek i nagle obwołano go debiutantem, podrostkiem, facetem z bękarciego łoża. Czyli chodzi o nazewnictwo. Pisarz płotowy, intelektualny uzurpator, powinien wiedzieć, że istnieją proporcje, a nieuzasadniona zarozumiałość budzi śmiech”.

 

Mniej więcej tymi słowy chciałem rozpocząć list do Leszka Żulińskiego i miał to być list ściśle prywatny, poufny niemal, coś w rodzaju  prośby: wrzuć Pan na luz. Jednak po chwili zastanowienia przeszło mi, a dlaczego, zreferuję.

 

Otóż wyznam bez przypiekania, że lubię rozczytywać się w tekstach umieszczanych na Jego blogu. Zazwyczaj są mądre i przeważnie się z nimi zgadzam. Lecz kiedy  pojawia się w nich nazwa naszej witryny, poświęcam im więcej uwagi. A gdy na dodatek znajdę swoje nazwisko, czujność mi wrasta jak kolejka do lekarza. Toteż postanowiłem, że skoro awansowałem na osobę wymienianą publicznie, to nie ma sensu, bym bawił się w mailową gawędę, tylko jest sens w tym, bym odpowiedział w tej samej konwencji.


Rzecz dotyczy felietonu PISARZ i ukrytej sugestii, jakoby tygodnik, w którym go opublikowałem, zajmował się biadoleniem o upadku kultury. Przy okazji tego posądzenia zdałem sobie trud ponownej lektury niniejszej pracy i niestety: zarzucanego mi jojczenia nie znalazłem.  Znalazłem natomiast dalszy ciąg swojej walki z wiatrakami, a pod jego spodem, w miejscu do tego przeznaczonym, sprytny i jakże wymowny brak komentarza Żulińskiego.


Szkoda, że nie wypowiedział się pod nim, a zrobił to gdzie indziej, bo chciałbym wreszcie dowiedzieć się, na czym ono polega. Zresztą nie tylko ja uprawiam denerwującą obronę jej królewskości i nie tylko mnie zaliczyć można do grona malkontentów, bo w tym ugrupowaniu znajdują się wszyscy piszący, którzy ośmielają się mieć inne zdanie niż Leszek Żuliński.

 

Jego artykuł (pod niedwuznacznym tytułem Zakon Frustratów) zaczął się od pochwalenia materiału Andrzeja Wołosewicza Zakon literatury https://pisarze.pl/felietony/8517-andrzej-wolosewicz-zakon-literatury.html.  Ale nie wiedzieć czemu ten dobry tekst został przez Żulińskiego wypaczony, a mianowicie nie ma w nim ani pół słowa świadczącego, że autorzy naszego tygodnika tworzą ZAKON FRUSTRARÓW; z artykułu nie wynika nic takiego, a jeżeli wynika, to prosiłbym o pokazanie miejsca.


Podobnie rzetelnych odkształceń ma Żuliński znacznie więcej. Nawet jedno wystarczy, by zdyskwalifikować autora. Choćby ten kadłubkowy cytat: ”stała się częścią przemysłu, jego wiodącym produktem, a twórca przekwalifikował się na fabrykanta i zrównał z producentem.” w całości brzmi tak: Twórczość zatem stała się częścią przemysłu, jego wiodącym PRODUKTEM, a twórca przekwalifikował się na fabrykanta i zrównał z producentem lofiksu, który bierze swoje życie razem z dobrodziejstwem inwentarza, który lubi nie tyle w nim uczestniczyć, co patrzeć, jak innym się ono kręci; woli stać na uboczu, być obserwatorem i słuchać z niego reportaży, niż brać w nim udział. Trochę inna wymowa, prawda?


*


W jednym Żuliński ma rację:  zbyt często zrzędzę na upadek kultury. Ale jak tu nie być kwękaczem, skoro można gołym okiem dostrzec, że gonimy w piętkę? I że mało kogo to obchodzi? Więc przynależność do ZAKONU FRUSTRATÓW jest raczej zaszczytem. Więc żebym dał się zbałamucić mówieniem, iż jest z nią dobrze, a nawet coraz lepiej, bym zaczął pisać, jak pięknie się nam rozwija i jak usilnie zmierza w pozytywnym kierunku, trzeba by utłuc mnie w moździerzu na proszek i wystrzelić na księżyc.


Moim niemodnym zdaniem nie wystarczy rzec: czytajta, co chceta, piszta co chceta, bądźta, czym wola, bo tak może powiedzieć sojusznik kolektywizacji literatury, który niezależnie od panującego ustroju będzie go chwalił. Lecz wyznawca literatury elitarnej, lektury tekstów przeznaczonych do wzbudzania refleksji, wyciągania własnych wniosków z cudzych treści, do nauki, nie powie tego nigdy.


Moim niesubordynowanym zdaniem pisać oznacza myśleć i od tego, co czytamy, zależy poziom naszego myślenia. A także jakość naszego życia. Lecz skoro od czytania zależą smak i kształt życia, to może warto zastanowić się, czy rzeczywiście każdy powinien pisać i czy nie przyczyniamy się do powstawania literatury wywierającej na nas nadmiernie egalitarny, a przez to negatywny nacisk. Wpływ rzutujący na wychowanie, obyczaje, ogładę.


Nikt nie rodzi się z umiejętnością jedzenia przy stole; ogłada nie jest częścią wyposażenia człowieka. To długotrwały proces. Umiejętności tych nabywa się w wyniku szkolenia. Jak słusznie zauważył Krzysztof Kwasiżur: „na niektóre rzeczowniki trzeba sobie zapracować. Należą do nich między innymi: “poeta”, “krytyk”, “pisarz”. Bo treningu, który czyni mistrzem, czy braku talentu, nie można zastąpić tupetem.  


W dziennikach Stefana Kisielewskiego znajduję narzekania na społeczne zniewolenie, na besserwisserski patriotyzm młodzieży, na jej egoizm, obojętność,  pilnowanie własnego nosa. Dzienniki te pochodzą z gomułkowskich czasów. Ale po gomułkowskich nastały gierkowskie i roztańczyło się samolubne życie na kredyt. Zmieniły się rządy ciemniaków, problem jednak pozostał.


*


Istotnie, edukacja młodych pokoleń nie wychodzi nam od lat. Stan wojenny zaostrzył jeszcze międzyludzką wrogość i spotęgował jej symptomy. Razem ze zniszczeniem obywatelskiego ruchu – Solidarności, w ślad za rozmontowaniem więzi łączących przyjaciół i rodziny, podążyła wzajemna nieufność. Brat zwalczał poglądy brata, ojciec nie mógł porozumieć się z córką. Wspólne cele przestały istnieć, a wymarzone państwo, które miało powstać, podzielone na skonfliktowanych ludzi, poćwiartowane na osoby rozpuszczone w kwasie jałowych dyskusji, państwo to znikło zanim się narodziło.


Znikło, lecz zamiast niego obudziły się demony sprzecznych punktów widzenia. Znikło, lecz nie całkiem; do decydenckiego głosu dorwali się konstruktorzy nowego porządku w nowym kraju: intelektualiści-parodyści narodowych wyobrażeń; komunizujący sprawiedliwy podział nędzy zmieniono na urynkowienie mózgów i efekty takiego rozwiązania widać do dziś.


Człowiek jest więc towarem, kłopotliwym dodatkiem do dziurawego budżetu ekonomicznym trybikiem w mrowisku. To dzięki takiej postawie żyjemy osobno i tylko dla siebie: nie bacząc na innych. To z przyczyny BRAKU jojczenia i aktywnej bierności JEST JAK JEST; rezygnacja z bezinteresowności spowodowała, że istniejące jeszcze nie tak dawno bliskie i jednoznaczne pojęcie: społeczeństwo, przestało funkcjonować. Zastąpiliśmy dążenia do wyższego celu, do wspierania się w drodze ku powszechnemu dobru – szczątkami międzyludzkich więzi: gloryfikując społeczeństwo zatomizowane, poszatkowane na sobkowskie partie i rozerwane grupy, zespoły, klany.


*


Jesteśmy największym  i najbardziej poczytnym prywatnym periodykiem literacko-artystycznym. W odróżnieniu od papierowych o podobnym charakterze, których nakład oscyluje w granicach 500 egzemplarzy na jeden numer, ilość osób odwiedzających nasz portal codziennie, przekracza 1900.

 

Warto przyjrzeć się jego nieśmiałym początkom. Pierwszy numer (z listopada 2009 r.) w którym znalazły się wiersze Gąsiorowskiego, utwory Nawrockiego, Jerzyny, Chorążuka, Koperskiego: wizyt ledwie 58. Ale już w listopadzie 2010 pojawia się krzepiąca liczba 270 codziennych wejść; tyle, co niejedno papierowe (i nieźle dotowane) pismo ma przez kwartał. W sierpniu 2013 r. czytało nas już przeszło 1000 – 1257 osób, aż w kwietniu 2014 roku przekroczyliśmy magiczną granicę 2000 wizyt jednego dnia, czyli było ich tyle, co wiele hojnie dotowanych miesięczników ma przez parę lat.

 

Piszemy o epokach i literackich tendencjach. Publikujemy scenariusze współczesnych i klasycznych dramatów teatralnych, recenzje książek, spektakli, koncertów. A także artykuły na temat artysty, jego roli wczoraj i dziś, felietony i eseje. Mówimy o konieczności poznawania historii. Pragniemy poszerzyć dział informacji kulturalnych o zamieszczanie wiadomości dotyczących Polonii.

Oprócz poezji (w tym – śpiewanej) i prozy, zamieszczamy wywiady z ludźmi kultury, teatralne, krótkie informacje o aktualnych premierach i różnych innych wydarzeniach artystycznych, na przykład z dziedziny malarstwa czy muzyki.

 

Zdaniem redakcji wszelkie sprawy dotyczące kultury nie powinny podlegać politycznym ocenom. Przyświeca nam idea propagowania dobrych dzieł, tekstów, których jedynym i podstawowym kryterium jest jakość, a nie polityczne sympatie czy animozje publikujących.

 

W naszym e-tygodniku ukazało się do tej pory przeszło 8000 różnorodnych tekstów.  Stanowimy niepowtarzalne na naszym rynku ponad podziałowe pismo zamieszczające dzieła zarówno twórców niezrzeszonych w jakimkolwiek związku zawodowym, jak też publikujemy autorów skupionych w Związku Literatów Polskich i w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich.

 

Z tego, co napisałem, przebija duma.  I słusznie że przebija, ponieważ znam z autopsji bezpłatną cenę tego biznesu; wiem jakim kosztem został ów sukces osiągnięty. Lecz choć zdaję sobie sprawę z rzeczywistych rozmiarów tego przedsięwzięcia, czyli utrzymania przy życiu naszego pisma, to przecież nie mogę zrozumieć postępowania człowieka starającego mu się zaszkodzić. Tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno był w naszej redakcji, wie, ile różnorodnych tekstów zamieszczamy, a mimo to z uporem podkłada mu nogę. Tym bardziej, że kiedy zdecydował się odejść, zasilił szeregi przeciwników pisma i cyklicznie, by nie rzec z premedytacją osłabia wymowę i rangę publikowanych tekstów poprzez skupienie się w swoich wypowiedziach na urojonych oskarżeniach o ich rzekomą monotematyczność. Jakbyśmy wyłącznie koncentrowali się na marudzeniu, na przedstawianiu samych negatywnych stron otaczającego nas świata.

{jcomments off}

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko