Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Niech żyje Maryla!
Tym razem pierwszeństwo dla Damy. I to nie pierwszej lepszej Damy, lecz Pierwszej Damy Polskiej Piosenki. Nie tylko Damy. Także najbardziej Niezwykłego, Barwnego Zjawiska Polskiej Muzyki Rozrywkowej. Jej Rajskiego Ptaka. W ubiegłym roku ukazał się wywiad z Marylą Rodowicz przeprowadzony przez Jacka Szubrichta pod tytułem „Wariatka tańczy”. Była to pierwsza po przeszło dwudziestodwuletniej przerwie książkowa wypowiedź artystki. Poprzednia, z 1992 roku, miała tytuł „Niech żyje bal” i charakter bezpośrednich jej wspomnień. Poświęcone były głównie początkom i czasom intensywnego rozwoju kariery Maryli Rodowicz, występom, nagraniom płytowym, trasom koncertowym, szczególnie intensywnym i z różnych powodów barwnym w ZSRR, rozmaitym postaciom nie tylko z kręgu życia muzycznego, które spotkała ona na swojej drodze. Wspomnienia bogate też były w wątki prywatne, w tym jej związki z Krzysztofem Jasińskim i Danielem Olbrychskim, podawane z ujmującą, pełną wdzięku szczerością. Słowem, była to swego rodzaju odmiana sympatycznej opowieści łotrzykowskiej, dobrze korespondującej z pełnym fantazji temperamentem artystki i jej otoczenia.
Właśnie ukazał się kolejny tom poświęcony Maryli Rodowicz, a także zwierzeniom jej i bliskich jej osób, którymi podzieliły się one z nami za pośrednictwem Marii Szabłowskiej, znakomitej dziennikarki muzycznej. Ta zaś przeprowadziła wywiad nie tylko z samą artystką, ale także m.in. z jej matką Janiną Krasucką, z Katarzyną Gaertner, Danielem Olbrychskim, Danutą Błażejczyk, Agatą Passent, muzykami Maryli, z jej menedżerem Bogdanem Zepem i gronem przyjaciół. Jest też rozdział wspomnieniowy poświęcony najważniejszej autorce tekstów Maryli, Agnieszce Osieckiej. Są rozdziały poświęcone dwom ważnym aspektom życia artystycznego: niezliczonym listom od fanów oraz jej legendarnym kostiumom-kreacjom. Do tego dochodzi wspaniała ikonografia, czyli liczne, przepełniające album fotografie z różnych okresów życia prywatnego i muzycznego Maryli, od archiwalnych zdjęć wileńskich, jako że tam się urodziła, poprzez fotografie z całego artystycznego życia, po ostatnie zdjęcia sesyjne.
„Maryla. Życie Marii Antoniny”, to uczta dla oczu i dla ducha. Nie tylko muzycznego. Lektura tego albumu, to wielka przyjemność. Gorąco go rekomenduję.
Maryla Rodowicz, Maria Szabłowska – „Maryla. Życie Marii Antoniny”, wyd. Burda Publishing Polska, Warszawa 2014, str. 392, 978-83-7778-699-4
Od Stasia do Stanisława Ignacego
Po lekturze pierwszego tomu „Listów” Witkacego do różnych adresatów, niemal od najwcześniejszego dzieciństwa do 1939 roku, daty jego śmierci, czekam na tom drugi. A to oznacza, że nie przyjmuję do wiadomości, że ich edytor, wielce zasłużony dla polskiej kultury Państwowy Instytut Wydawniczy znajduje się w stanie „w likwidacji”. Jak można było dopuścić do likwidacji PIW?! To barbarzyństwo, za które odpowiedzialni są politycy różnych opcji, od lewa do prawa. Okazuje się, że można pozwolić obumrzeć, upaść, czy jak to tam inaczej nazwać, PIW-owi, równocześnie lekką ręką dając pieniądze, z jednej strony, na Świątynię Opatrzności Bożej, a z drugiej na tęczę przy warszawskim placu Zbawiciela. Nie mam nic ani przeciw wzmiankowanej świątyni ani wzmiankowanej tęczy, ale budzi mój opór, że łoży się na te pożytki pieniądze publiczne, te same, których nie ma na PIW. Toż to skandal, głupstwo i horrendum wołające o pomstę do nieba.
A teraz o „Listach”. To kolejna seria edycyjna, po kilkutomowej edycji jego listów do żony, Jadwigi z Unrugów. Tym razem są to listy do rozmaitych adresatów, z uzupełnieniem o smaczek, jakim są liściki stylizowane ręką ojca na listy malutkiego, kilkuletniego Stasia do babci z Szemiothów Witkiewiczowej. I tak jak listy do żony, tak i te listy zawierają kapitalny ładunek intelektualny filozoficznego, antropologicznego, społecznego myślenia Witkacego, zmieszany z charakterystyczną dla niego warstwą rozdrażnień emocjonalnych, filipik, polemik, grymasów, przedrzeźniań, min, drwin, wyzłośliwień, słowem – z całym tym znanym stylem ekspresyjnym Witkacego. To nie tylko autoportret myślowy Witkacego, to także portret jego epoki. I tak jak w poprzednich edycjach dzieł Witkacego, którym patronuje od początku witkacolog, profesor Janusz Degler, tak i w tej, poza warstwą listów, ogromnie cennym składnikiem są przypisy, tym razem przygotowane przez Tomasza Pawlaka. Te przypisy są same w sobie odrębnym, arcywartościowym dziełem, bez którego nie sposób sobie tej edycji wyobrazić, bo byłaby w znaczącym stopniu nieczytelna. Poza tym same w sobie są pasjonującą kopalnią wiedzy o polskiej kulturze i biografistyce. Lektura tej edycji to prawdziwa uczta umysłowa, o ile kto lubi.
Stanisław Ignacy Witkiewicz – „Listy”, tom. 1”, opracowanie i przypisy – Tomasz Pawlak, Wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2013, str. 1191, ISBN 978-83-06-03331-1
Cmentarna ballada czyli memento mori
Do schyłku XVIII wieku w centrum Paryża, przy kościele des Innocents (Niewiniątek) w pobliżu jego „brzucha” czyli słynnych Hal targowych mieścił się największy paryski cmentarz, a właściwie koszmarna grzebalnia, w której przez kilka stuleci „upychano” zwłoki, aż „zbuntowały się” i zaczęły grozić epidemią, ponieważ ziemia nie była już ich w stanie zaabsorbować, a każdy deszcz wyrzucał na powierzchnię trupy i kości niczym ropę z wrzodu. I wtedy władza postanowiła cmentarz zlikwidować, a kości przenieść do katakumb przygotowanych na ówczesnych peryferiach Paryża, przy rogatce d’Enfer (Piekielnej). Są tam wyeksponowane do dziś, w postaci piwnic wypełnionych po brzegi kośćmi ułożonymi w precyzyjnie uporządkowane pryzmy, pokrywające ściany tego przybytku i stanowią atrakcyjny obiekt turystyczny Nie znam dokumentalnych ujęć tej górniczej niemal operacji, którą przeprowadzono w roku 1785, więc nie wiem na ile obraz tła perypetii inżyniera Jean Baptiste’a Baratte, któremu pewien minister powierzył kierownictwo tej dużej inżynieryjnej roboty jest zgodny z prawdą dokumentalną. Tematem powieści cenionego pisarza angielskiego Andrew Millera jest opis walki z trupim żywiołem, podany w tonacji posępnej poezji prozą. Paryż bardziej tu przypomina mglisty Londyn niż siebie, ale dodaje to tylko uroku stylowi powieści. A że akcja rozgrywa się w 1785 roku czyli na cztery lata przed wybuchem Wielkiej Rewolucji Francuskiej, więc są też w tle sygnały, groźne pomruki zwiastujące nadchodzącą burzę, choćby w postaci wrogich monarchii napisów pojawiających się na murach. Czyta się więc tę powieść, trochę jak rzecz pogranicza posępnego thrillera i horroru, choć bardziej jest to moralitet pełny posępnej poezji, z obecną w tle sławną, nieśmiertelną chciało by się rzec przestrogą: „Memento Mori”.
Andrew Miller – „Oczyszczenie”, Wyd. Znak Litera Nowa, Kraków 2014, tłum. Michał Kłobukowski, str. 363, ISBN 978-83-240-2585-5
Esteta Modiano czyli „Muzo, pozwól, że nazwę cię Literaturą”
„Powietrze było ciepłe, sunęliśmy przez noc tak jasną, jedwabistą, jakiej nie spotkałem już nigdy potem, chyba że w Egipcie lub na Florydzie z moich marzeń”, „łagodne przenikliwe światło, ten granatowy błękit, który sprawiał, że oczy, skóra, suknie i alpakowe garnitury zdawały się fosforyzować” (…) wszystkich tych ludzi spowijała jakaś tajemnicza, elektryzująca aura (…)”. Oto próbki prozy Patricka Modiano (rocznik 1945), tegorocznego laureata Literackiej Nagrody Nobla, który zadebiutował powieścią „Plac Gwiazdy” w 1968 roku. W języku francuskim brzmi to jeszcze bardziej poetycko, finezyjnie, „jedwabiście”, ale prawdziwie świetny przekład Joanny Polachowskiej uwydatnia smak, klimat, język i rytm tej prozy, jej „francuskość” niełatwą do oddania w polszczyźnie. Modiano, którego prozę poznałem w latach osiemdziesiątych czytając polski przekład „Ulicy Ciemnych Sklepików”, objawił mi się wtedy jako wyśmienity stylista. Później poznałem go też jako autora „Nawrotów nocy”. Jest też autorem powieści „Przejechał cyrk” i „Zagubiona dzielnica”. Osnowa fabularna „Willi Triste” jest prosta i oparta na znanym motywie – powrotu doświadczonego człowieka do ważnego miejsca swej młodości, miejsca gdzie rozegrała się jego niegdysiejsza miłość. Tym miejscem jest dla narratora, francuskiego Żyda z rosyjskimi korzeniami, francuska miejscowość wypoczynkowa, którą odwiedza zimą, pogrążoną w letargu i zmienioną od czasu jego bytności. To motyw znany z wielu innych utworów, motyw powrotu do źródła. Wracam jednak do punktu wyjścia, czyli do wymiaru językowego, do formy, które wydają się tu najistotniejsze. Z tego punktu widzenia Modiano jest arcymistrzem, pisarzem kunsztownego stylu, a jednocześnie w „pienistości”, koronkowości swojego stylu nie przekraczającym tej cienkiej linii, za którą zaczyna się coś, co określa się czasem mianem „artystowskości”. Wydaje mi się, że Komitet Noblowski najwyraźniej postanowił tym razem uhonorować pisarza niezaangażowanego w jakiekolwiek spory filozoficzne, ideowe, społeczne czy polityczne. Modiano z niczym ani o nic nie walczy. Przez filtr swego stylu pokazuje wielorakie warstwy i warstewki ludzkiej egzystencji, tę jej istotną wartość, która polega na życiu jako takim, samym w sobie, życiu, które nie potrzebuje żadnych wyższych instancji uzasadniających, nadających sens i stanowiących podpórki. Nie ma u Modiano wielkich skal, wielkich zagadnień, wysokich diapazonów, histerycznych tonów, nie ma „krwi i błota”, nie ma brutalizmów. Przypuszczam, że nie ma dlatego, iż świaomie wybrał on właśnie taką optykę, być może wiedziony dystansem do literatury w roli instrumentu, którym rozmaici „zdradliwi klerkowie” posługują się dla celów nie mających nic wspólnego z literaturą i sztuką. W tej roli literatura jest kiepsko opłacanym pachołkiem, którym wysługują się możni cwaniacy. To ważna i dobra tradycja literatury francuskiej, ów „parnasizm”, u korzeni którego jest intencja, nie zawsze na najwyższym poziomie realizowana, ale godna uznania, aby chronić literaturę przed uzurpacją świata pozaliterackiego, najłagodniej mówiąc. A jeśli już o parantelach tej prozy wspomnieć, to sytuowałbym ją w nurcie, który pachnie tonacją pisarstwa Andre Gide’a, Blaise Cendrarsa, Jeana Cocteau czy – w o wiele dalszym już skojarzeniu – Marcelem Proustem, jak również Louisa Aragona w „Wieśniaku paryskim” i „Przygodach Telemacha”, twórców, u których wyrafinowany styl jest fundamentem ich prozy.
W jakiś czas po ogłoszeniu Nagrody Nobla dla Patricka Modiano, dwoje krytyków literackich spierało się w jednej z polskich stacji telewizyjnych o to, czy zasłużył on na ten honor. Jedno z dyskutantów stwierdziło, że „nie wie, za co Modiano dostał tego Nobla”. Adwersarz był przeciwnego zdania i wygłosił pochwałę jego prozy. Jestem po jego stronie do tego stopnia, że per procura zadedykuję francuskiemu pisarzowi słowa Konrada z „Wyzwolenia” Stanisława Wyspiańskiego skierowane do Muzy: „O tajemnicza, piękna, którą uwielbiam, pozwól, że nazwę cię: „Literaturą”.
Patrick Modiano – „Willa Triste”, Wyd. Znak, Kraków 2014, przekł. Joanna Polachowska, str. 253, ISBN 978-83-240-3269-3
Artysta pomiędzy stylami – Aleksander Gierymski alias „Germski”
Zanim o albumie-pokłosiu wystawy poświęconej w tym roku przez Muzeum Narodowe w Warszawie Aleksandrowi Gierymskiemu, krótkie wspomnienie o mojej wakacyjnej rzymskiej przygodzie z … grobem Aleksandra Gierymskiego na Campo Verano. Postanowiłem oto z moją towarzyszką podróży odwiedzić, po raz pierwszy w życiu, grób artysty. Przy okazji wielokrotnych pobytów Wiecznym Mieście na przestrzeni trzydziestu zaglądałem na Verano, aby znaleźć ten grób, ale bez wspomagania źródłami mogłem liczyć tylko na dobry traf. Ponieważ nie przydarzył mi się, postanowiłem tym razem zastosować środki wspomagające. Wydawało mi się, że pomocna będzie informacja, którą znalazłem w książce „Gierymscy” Janusza Boguckiego (1959), gdzie pomieszczony został numer kwatery i grobu Gierymskiego na Campo Verano. Informacja okazała się błędna (lub od tamtego czasu zostały zmienione numery porządkowe) i grobu znów nie znaleźliśmy. Udaliśmy się zatem do administracji cmentarza. Tam nazwiska „Gierymski” nie odnaleziono, nawet łącznie z określeniem „pittore polacco”. Próbowaliśmy zasięgnąć języka w Instytucie Kultury Polskiej w Rzymie, niestety bezowocnie. Uderzyliśmy telefonicznie do Ambasady RP w Rzymie. Dopiero, dość przypadkowo, jedna z rozmówczyń naprowadziła nas na trop, wskazując pewne istotne wskazówki co do położenia grobu. Dzięki temu w końcu odnaleźliśmy grób. Jego położenie: VIII riunione (czyli kwartał), 15 rząd, położenie na wzniesieniu, ok. 100 metrów od muru wzdłuż via Tiburtina.
Jednocześnie okazało się, że w rejestrze cmentarnym Gierymski figuruje jako „GERMSKI”, fonetycznie czyli niechlujnie podany. Ktoś pewnie ustnie podał kiedyś to polskie nazwisko do zapisania, a włoski urzędnik z administracji zapisał tak, jak usłyszał. Biorąc pod uwagę, że ambasada polska – mówiąc najogólniej – niedawno starannie wyremontował grób Aleksandra Gierymskiego, może warto by było pofatygować się i skorygować zapis w rejestrze grobów cmentarza Campo Verano, żeby ułatwić zainteresowanym odnalezienie grobu. Póki co, zainteresowani mogą odnaleźć numer kwatery, rząd i numer grobu, jeśli w administracji cmentarza podsuną urzędnikowi pod nos kartkę z nazwiskiem: „GERMSKI”
A teraz o samym albumie. Jest piękny i okazale wydany, z bogatą gamą reprodukcji dzieł artysty. Rozpoczyna go wstęp kustosz wystawy, Agnieszki Morawińskiej. Po nim następują wnikliwe szkice tematyczne, m.in. „Sławny-niezrozumiany. Recepcja twórczości Aleksandra Gierymskiego w krytyki z 2 połowie XIX wieku” Ewy Micke-Broniarek, „Aleksander Gierymski – europejska awangarda a paradoks duszy polskiej”, Elisabeth Clegg „Miasto nocą. Aleksander Gierymski w Monachium i Paryżu”, Michała Haake „Pejzaż i czas” czy „Lili. Życie oddane marzeniom”. Są też szkice o fotografice Gierymskiego i jego związkach z warszawską prasą ilustrowaną, a także bardzo interesujący materiał o prawdopodobnych przyczynach jego przedwczesnej śmierci oraz analiza psychologiczno-psychiatryczna jego osobowości i choroby. Jest też kalendarium jego życia i twórczości, a także zwyczajowy opis prezentowanych na wystawie dzieł z mini reprodukcjami. Jakim artystą jawi się z tych szkiców i materiałów malarz tak fascynująco kiedyś ukazany przez Stanisława Witkiewicza w jego obszernym eseju „Aleksander Gierymski”, napisanego w 1901 roku w Zakopanem? Nie zamierzam zastępować znawców tematu, zacytuję tylko fragment ze szkicu Anny Lewandowskiej, bo najmocniej unaocznia ciągłą tajemnicę Gierymskiego: „Cóż możemy powiedzieć o malarzu zmarłym przed 112 laty? Powszechnie rozpoznawalnym, uważanym przez jednych za genialnego szaleńca, przez innych zaś za cień talentu brata. Z pomroku czasu wyłania się tajemnicza, dosyć ponura postać, o której tak naprawdę bardzo niewiele wiemy”. I jeszcze: „Trudno jest jednoznacznie zdefiniować styl malarstwa tego artysty. Określany przede wszystkim mianem naturalisty, realisty czy impresjonisty, Gierymski był twórcą poniekąd pomiędzy stylami, a największą wierność wykazał wobec własnej wizji malarstwa”.
Pamiętajcie: namiary grobu Aleksandra Gierymskiego (nie Germskiego) – VIII riunione (czyli kwartał), 15 rząd, położenie na wzniesieniu, ok. 100 metrów od muru wzdłuż via Tiburtina.
“Aleksander Gierymski. 1850-1901”, Wyd. Muzeum Narodowe w Warszawie 2014, str. 476, ISBN 978-83-7100-844-3