Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
90

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami



mebluje-glowe


Felieton to nie jest łatwa sprawa, a felieton mądry, finezyjny, dowcipny, punktujący absurdy dnia codziennego to często arcydzieło. Potrafił takie tworzyć Adolf Nowaczyński,  Antoni Słonimski, potrafił Krzysztof Mętrak, potrafi dziś Rafał Ziemkiewicz. Potrafił też przez kilkadziesiąt lat, zmarły w październiku 2009 roku Maciej Rybiński. To dla takich jak oni kupowało się gazety, to od ich tekstu zaczynało się lekturę. Felieton ma swoją strukturę – nie może być za długi, nie może nudzić, może być zjadliwy, ironiczny ale nie powinien obrażać. Ale ma prawo być tekstem edukacyjnym, poważnym, tekstem, w którym nie trzeba iść na kompromis. Felieton to jest sztuka skrótu myślowego, migawki uchwyconej piórem – punktującej rozum albo jego niedostatki. To sztuka, z którą się rodzisz, bo to też kwestia twego charakteru, charakteru wojownika będącego jednocześnie mistrzem i języka, i pióra. Ma też jedną wadę. Pozorną – bo nieprawdziwą – to tekst ulotny, do zapomnienia w tydzień albo dwa po przeczytaniu.

ryba-ludojad-maciej-rybinski„Ryba ludojad” to wybór felietonów Macieja Rybińskiego z lat 2008-2009 drukowanych przez „Rzeczpospolitą”. Ich autor, człowiek niezwykle dowcipny, także w tych tekstach przemycał dowcip. Ale ze zdumieniem zauważyłem, że czytane kilka lat po napisaniu nie prowokują mnie do uśmiechu. Raczej do powagi i zdumienia, że o sprawach tak poważnych można pisać w taki sposób. Oczywiście o braku demokracji, o nowo-mowie, poprawności politycznej, „dobrodziejstwach Unii Europejskiej”, o języku można pisać okładając inaczej myślących pałą albo łomem, można też w taki sposób, który zmusza do refleksji, zastanowienia, czasami do przewartościowania własnych poglądów. I mogą to być – nie waham się – perły literacki.

Pisze Rybiński:

„Dlatego też pytanie, czy felieton to sztuka czy rzemiosło, nie wydaje mi się odpowiednio postawione. Ani jedno, ani drugie. Felieton to jest światopogląd.

To sposób widzenia rzeczywistości najmniej idealistyczny, najbardziej pozbawiony złudzeń. To skłonność umysłu do doprowadzania potocznego i obowiązującego rozumowania do logicznego końca, którym jest zazwyczaj absurd i groteska. To dlatego właśnie szydercze prognozy felietonistów zazwyczaj się sprawdzają.”

I może to ostatnie zdanie jest tu kluczowe. Bo Rybiński sześć lat temu widział do czego prowadzi polityka Putina, rezygnacja z nauki historii, prognozowanie koniunktury gospodarczej albo politycznej w perspektywie nie pokoleń, a raptem jednego czy dwóch.

Nie śmiałem się gdy współautor scenariusza „Alternatyw 4” pisał o języku będącym narzędziem tyleż pożytecznym co czasami, po przewartościowaniu, po przyłożeniu do niego innych treści, groźnym. Nie śmiałem się, gdy pisał o lustracji, o jej pogromcach, o całym nurcie obrońców „ustalonego porządku”. Nie śmiałem się, gdy wspominał, że jest na osobistej liście wrogów Adama Michnika albo o kryzysie gospodarczym. I wystarczy, że zamiast bajdurzenia o euro, o „zielonej wyspie”, o „mocarstwie ekonomicznym” padnie „znaj proporcje, mocium panie” wsparte kilkoma cyframi.

Nie śmiałem się gdy Rybiński pytał czy „Kopernik był oszołomem”, gdy pisał o „Uśmiechu Włodzimierza Iljicza Lenina”, o „Elicie, która elitą nie jest”, o „Polskim kołtunie cudzym bełkotem zachwyconym” ani gdy pisał o „Trędowatym Herodzie”. Być może jeszcze kilka lat temu tak by było – problem w tym, że po tych paru latach widać też skutki tego, o czym pisał autor „Ryby Ludojada”. I nie jest to wesoła refleksja. Bo zebrane w książce felietony mają też jeszcze jedną właściwość, w moim odczuciu bezcenną. To almanach spraw minionych, zapomnianych, zatartych w naszej pamięci. Ale przywołane, odświeżone nagle znów stają się ważne. W katalogu moralności, odwagi, dobra-zła, prawdy, może nawet szerzej Dekalogu – Rybiński nie szukał łatwych ścieżek, usprawiedliwień, „jasnej strony ciemnych spraw”. Jego busola bez wątpienia była nakierowana na zdrowy rozum, na szukanie normalności. To wcale nie znaczy, że nie miał swoich sympatii – także tych politycznych. Bo miał! Tyle, że przecież nie musi to oznaczać klapek na oczach, wewnętrznej cenzury, usprawiedliwiania głupoty tej bliższej mu strony. Podejrzewam, że nie było ceny, za którą można by go było zmusić do zmiany światopoglądu, jego norm moralnych, stanięcia w opozycji do własnego rozumu wreszcie.

Czymże więc jest śmiech felietonisty? Zgryźliwą puentą dnia codziennego? Batem na głupotę nie tylko rządzących ale też własnego środowiska? A może lekarstwem, odtrutką, antidotum, receptą na otaczającą nas rzeczywistość?

„W każdym razie przesłanie felietonów, wcale nie cyniczne i wcale niepozbawione obywatelskiej troski, brzmi: śmiejcie się z tego, co was otacza. To zawsze zdrowsze niż spazmy i szlochy. Śmiech ani nie prowadzi do kapitulacji przed złem i głupotą, ani ich nie oswaja. Śmiech ustawia je we właściwym miejscu i odpowiedniej proporcji do rzeczy naprawdę ważnych.”

Maciej Rybiński za życia wydał kilka zbiorów felietonów. Budziły zrozumiały zachwyt. Ten tom, wydany kilka lat po śmierci autora, przeczy wadzie o której napisałem na początku tej recenzji. Wadzie pozornej. Felieton nie musi, a w przypadku felietonistów wybitnych, na pewno nie jest tekstem ulotnym…

 

Maciej Rybiński – Ryba Ludojad – Wydawnictwo m, Kraków 2011, str. 360.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko