Krystyna Tylkowska
Nim opadły czarodziejskie stroje….
(o Burzy w Soho Factory w reżyserii Igora Gorzkowskiego)
Igor Gorzkowski pokazuje nam bardzo kameralną wersję Burzy. Rozpisuje tekst Shakespeare’a na pięć postaci i relacje między nimi. Dzięki temu dostajemy moralitet o władzy, o winie i przebaczeniu, a także piękną opowieść o miłości i dojrzewaniu do kobiecości.
Głównymi bohaterami spektaklu są bowiem Prospero i Miranda. Ojciec i córka. Ten pierwszy jest władcą niezwykłej wyspy, która bardzo przypomina teatr marionetek, albo teatrzyk jarmarczny. To tutaj młoda, niewinna dziewczyna zdobywa pierwsze lekcje życia, dowiaduje się wszystkiego o świecie.
Miranda (Wiktoria Gorodeckaja) jest bardzo krucha, delikatna. Przypomina porcelanową figurkę, albo subtelną marionetkę – trochę tancerkę, trochę lunatyczkę. Dziewczyna zdaje się być bezwolna, całkowicie podporządkowana woli ojca. Porusza się trochę jak w letargu i bez przerwy chodzi na palcach. Dość istotne jest również to, że ma zabandażowane stopy, co z jednej strony nasuwa skojarzenie z baletnicami, z drugiej zaś z chińskim zwyczajem. Prospero wprawdzie od początku pragnie jej szczęścia, zresztą szczęście to jej daje, stwarza dla niej, jednak na początku spektaklu mamy nieodparte wrażenie, że bawi się tą młodą, niewinną dziewczyną.
Zanim poda jej szczęście na tacy, skazuje ją na lunatyczne błądzenie pomiędzy wszelkimi niskimi popędami, które reprezentuje Kaliban (warto wspomnieć, że tego bohatera Miranda widzi i że napełnią ją on przerażeniem), a duchowością, tęsknotą, której uosobieniem jest poetycki Ariel, którego dziewczyna nie widzi, choć wyczuwa jego obecność.
Kim natomiast jest Prospero? W interpretacji aktorskiej Henryka Talara oscyluje gdzieś pomiędzy fascynującym czarodziejem, władcą, kreującym swój własny, poetycki świat, a żałosnym, kabotyńskim historionem. Dużo w nim zgorzknienia i niskich pobudek, które każą mu nadużywać władzy, ale jednak wzbudza sympatię. To prawdziwy poeta, typ artysty, który posługując się kiczem, banałem, tworzy nową jakość, piękno.
Przy tym wszystkim zręczny manipulator, mag, trochę kojarzący się z Wolandem z Mistrza i Małgorzaty. Jeśli napisałam, że ta interpretacja Burzy jest trochę moralitetem, to przede wszystkim dzięki Prosperowi. To nim targają sprzeczne emocje, w nim walczą dobre i złe siły, aby zwyciężyły w końcu te dobre. Bohater, który przyzwyczaił się do tego, by władać wszystkim i wszystkimi, dojrzewa nagle do tego, by zaufać, pozwolić światu być takim, jakim chce,wszelkim sprawom pozwolić przyjąć własny bieg. Główny aktor i reżyser odkrywa nagle, że w niektórych sytuacjach dobrze również być widzem. Czyli to nie tylko historia o dojrzewaniu Mirandy?
Ariel Bartłomieja Bobrowskiego wydaje się być utkany z poezji. Przypomina trochę Pierrota, trochę Arlekina. Jednocześnie wydaje się postacią androgyniczną, nie tylko za sprawą przebierania się w sukienki. Ma w sobie bowiem mnóstwo delikatności i zwiewności, połączonej z ogromną siłą i zdecydowaniem. Zachwyca bogata mimika aktora, zawierająca całą gamę nastrojów. Jego gesty chwilami są bardzo miękkie, chwilami wręcz agresywne. Ten Ariel przy całej swojej ulotności, liryzmie jest bardzo ludzki, potrafi być ironiczny, umie walczyć o swoje prawa.
Bardzo ludzki również wydaje się Kaliban (Wiktor Korzeniewski), wzbudzający ogromne współczucie wśród publiczności. Wydaje się być nie tylko niewolnikiem Prospera, ale także niewolnikiem własnej cielesności. Aktor świetnie ogrywa uwięzienie w ciele, porównywalne do uwięzienie Ariela w pniu drzewa, o którym temu ostatniemu ciągle przypomina Prospero. Niezwykle piękny jest moment, gdy Kaliban odzyskuje wolność, a tym samym swoją dawną postać- postać Minotaura. Wcześniejsze człowieczeństwo bowiem jest dla niego ciężarem, niewolą i czymś utrudniającym mu odnalezienie siebie.
Wyspa – teatr wędrowny Prospera stanowi pewną integralną całość. Na niej (w nim) trwają sobie wszyscy bohaterowie pod rządami Prospera. To niezwykle teatralne królestwo przypomina trochę świat Mirona Białoszewskiego, trochę rzeczywistość dziecięcą, gdzie przedmioty codziennego użytku mają wiele funkcji i znaczeń, a wszystko wokół nie jest gotowe, tylko staje się na bieżąco.
Jednak nic nie jest wieczne, każdy z czwórki bohaterów musi coś odnaleźć, do czegoś dojrzeć, a to łączy się ze zmianą, ze zburzeniem teatralnego świata. Aby stało się to możliwe musi pojawić się w tymże świecie obcy, ten piąty, co więcej tez u progu inicjacji.
Takim jawi się Ferdynand (Mateusz Rusin)- młody, terminujący aktor, przymierzający różne role (ciekawe, że w rozmowie z Kalibanem posługuje się kwestiami Stefana i Trinkula, że zastanawia się nad zdobyciem władzy), aby potem zmienić się w nieskazitelnego rycerze, walczącego o Mirandę, terminującego u jej ojca. Rola ta może wydawać się niespójna, jednak czy poszukiwanie siebie, przymierzanie różnych postaci jest czymś spójnym?
Prześliczna jest ta realizacja Burzy. Może nie zawsze, nie do końca w duchu Shakespere’a, jednak pięknie pokazująca, uwydatniająca artystyczny świat Gorzkowskiego. Świat złożony z tęsknoty, świat tuż przed metamorfozą, zanim opadną czarodziejskie stroje.