Andrzej Wołosewicz – Jak ratować kulturę?

0
366

Andrzej Wołosewicz


Jak ratować kulturę?



Kajetan Sosnowski

            Wielokrotne i powtarzalne (dla niektórych – sądząc po wpisach pod tekstami – aż do znudzenia) głosy o zapaści kultury i konieczności jej ratowania obligują mnie do zabrania głosu. Nie będę jednak opowiadał się po którejś z dyskutujących stron, nie będę też (co „nie będę” z poprzedniej części zdania mogłoby sugerować) próbował usiąść okrakiem na barykadzie. Sądzę nawet, niezależnie od czasami wysokiej temperatury polemik, że dyskutanci często są po tej samej stronie, a spierają się o sprawy drugorzędne lub o skuteczność proponowanych recept. Chcę tu – mam nadzieję, że rozpocząć – przywoływanie dobrych praktyk. Dziś chcę powiedzieć o jednej z nich.

            Zdzisław Wichłacz uruchomił pismo (kwartalnik) „Aspekty Filozoficzno-Prozatorskie”. Kwartalnik jest dostępny m.in. w Bibliotece Narodowej (co oczywiste), ale też Bibliotekach Sejmu i Senatu, Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich, Bibliotece Kórnickiej PAN, Archiwum Wschodnio i Środkowo-europejskiej Literatury w Wiedniu, Bibliotece Kongresu. Niech Państwa nie zwiedzie nazwa, jest tematycznie szerszy niż proza i filozofia (przecież pismo, każde pismo musi się jakoś nazywać; przykład naszego portalu też uczy, że nazwa jest mniej pojemna niż faktyczna zawartość). Lista stałych współpracowników rozrosła się do kilkudziesięciu osób, a przybywa następnych. Pismo, dość drobnym drukiem (jak na mój starzejący się z przeczytanej strony na stronę) zajmuje, zależnie od numeru od 200 do 400 stron! Przybywa osób i uczelni, które reprezentują, przybywa osób spoza środowiska akademickiego, według moich ostatnich rozmów z panem Zdzisławem materiałów ma on na kilka numerów do przodu. Ostatnio pojawił się projekt, by wiersze (a więc nie tylko proza i filozofia, jak mówiłem), które ukazywały się łamach „Aspektów” wydać w postaci osobnej publikacji.

            Rozmowy, wywiady, dyskusje, reportaże (choćby samego Wichłacza z dłuższej podróży po Syberii), fragmenty dramatów, recenzje – a to wszystko na poziomie solidnym, wysokim, trzymającym intelektualny poziom czytelniczej satysfakcji, ale dalekim od hermetyczności, czytelnym, przystępnym.

            Wiem , że wygląda to na reklamę. Właśnie, a propos reklamy – pan Wichłacz opowiadał, że zgłaszali się do niego chętni do finansowego wsparcia, którzy nawet byli dość uparci. Pan Wichłacz konsekwentnie odmawiał, a teraz wspomina, że część z niedoszłych darczyńców ma poważne kłopoty z prawem (zapewne „wyprali” kasę w inny sposób). Oczywiście efekt tej odmowy jest taki, że „Aspekty” finansuje sam Wichłacz z kredytu, a każdy następny numer ukazuje się, gdy uda mu się spłacić kredyt na numer już wydamy (stąd nie mogłem się początkowo przyzwyczaić do numeracji takiej jak nr (41-43)/(44-47)/styczeń 2012-wresień 2013.  Na marginesie, w samej „czystej” nauce jest jeszcze gorzej: materiały z konferencji, jeśli ukazują się po roku, to traktuje się, ze dość szybko, najczęściej bywa, ze znacznie dłużej; miesięczniki, kwartalniki i inne periodyki stały się nieregularnikami. Ale poziom trzymamy, czego sobie i naszemu portalowi też nieustannie życzę.

            Tak, chciałbym reklamować „Aspekty Filozoficzno-Prozatorskie”, ale jako przykład, że można. Wracam do początków mego tekstu. Zdzisław Wichłacz uruchomił „Aspekty” dwanaście lat temu. Właśnie w gronie redakcyjnym świętowaliśmy tę nieokrągłą rocznicę. (Ale mi świętowanie: ciastka i herbata w bufecie PKiN).

            Piszemy, piszemy, ja też to robię, ale tak jak powiada się, że jeden obraz wart jest tysiąca słów (jeśli idzie o komunikację między ludźmi; oddzielmy, choć na chwilę, obraz od tabloidyzacji i wszystkiego, co w cywilizacji obrazkowej niekoniecznie dobre (choć nie samo zło ona niesie), a mapa jest warta całej puszczy, tak jedno działanie jest warte pół tony gadania! We wszelkiej aktywności (do której przecież moi koledzy po piórze na portalu zachęcają) obowiązuje stara zasada Jacka Kuronia: nie palcie komitetów, zakładajcie własne. Kiedy więc czytam utyskiwania na jakieś ciało, które ktoś tam powołał, kiedy czytam kto – wedle oceniających – powinien tam być, a kto na pewno nie, to nóż mi się w kieszeni otwiera, jeśli nie widzę w postępowaniu oceniających kolejnego kroku: oni źle to robią, ja zrobię to lepiej, bo przecież wiem jak, skoro potrafię ocenić, co tamci robią źle.

            Mam więc do wszystkich „gadaczy” pytanie: a co byśmy robili, gdzie byśmy byli, gdyby ktoś kiedyś (dokładnie Bohdan Wrocławski) nie zacisnął zębów i nie zadziałał uruchamiając niniejszy portal? Zróbcie to samo z podobnymi ciałami, na które narzekacie, że inni robią to źle.

            Intelektualiści pozostają pożytecznymi idiotami (jak chciał „piekłoszczyk” Lenin) dotąd, dopóki tylko mówią, bo to tak, jakby mówili: weźmy i… zróbcie. Rządzący są nawet w stanie zorganizować nam różne mniej lub bardziej koncesjonowane „hajd parki” i inne enklawy wolnościowego gadulstwa, a nawet słownych anarchii, ale nic więcej. Od estetyzującego werbalizmu wolnościowego samej wolności nie przybywa. Był taki dowcip, moi rówieśnicy go pamiętają, o nieboszczce partii, że jak partia mówi, że nie da, to nie da, a jak mówi, że da, to mówi. Jak mówimy, że czegoś się nie da zrobić, to na pewno się nie da, ale jak mówimy, że się da, to to róbmy, a nie tylko mówmy. Dlaczego mają to robić inni?[1]



[1] Z Aspektami współpracuję od początku, dochrapałem się nawet funkcji (nie stanowiska) zastępcy redaktora naczelnego. I nie mam z tego ani grosza; nie narzekam, tylko uprzedzam ew. zarzuty, że wzywam innych do działania a sam to co, oraz że działanie za kasę jest łatwiejsze, jest, ale co z tego?

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko