Andrzej Walter
Poeta i Śmierć
(Ewie Kurzajewskiej, Basi Dziekańskiej, Annie Blaschke, Ryszardowi Rodzikowi)
Tyle śmierci wokół nas. Tyle bólu, cierpienia, odchodzenia, przemijania. Dziś w nocy 25 listopada zmarła moja siostra cioteczna Ewa. Jej mąż nie żyje od kilku lat, zostawiła dwie córki w wieku 23 i 25 lat… (Basię i Danusię). W piątek byłem w Wieliczce, gdzie wspominaliśmy Ryszarda Rodzika, który odszedł nagle – 2 maja 2012 roku. Jutro z kolei będziemy wspominać Basię Dziekańską w Chorzowie (zmarła 11 grudnia 2012) pod hasłem „Wiersz nie pyta, o pogodę”. Wspomnę jeszcze Ankę Blaschke, która opuściła nas 26 września tego roku … W wieczorze wspomnień Jej poświęconemu w ubiegłą sobotę niestety uczestniczyć nie mogłem, za co przepraszam Koleżanki i Kolegów …
Wszyscy wyżej wspomniani odeszli od nas zdecydowanie zbyt szybko. Niełatwo pogodzić się z tym faktem, trudno go zaakceptować, on boli, i boli również to, że musimy nauczyć się żyć z rzeczywistością, iż ktoś był, ale już go nie będzie, już nigdy więcej go nie zobaczymy, nie spojrzymy w oczy, nie zamienimy nawet zdawkowego – jak się masz … Z wiekiem wydłuża się ta lista nieobecności. Pęcznieje. Przyrasta. Najbardziej boli śmierć najbliższych. Czyż jednak postrzeganie bólu innych – tych, którzy dla odchodzących byli najbliższymi, nas również nie boli i nie dotyka? Boli. I to cholernie, boli, a kiedy już znamy czym jest taki ból, możemy precyzyjnie i właściwie określić czym nie jest. (bo przecież nie jest terapeutyczny!) A jeszcze precyzyjniej, że niczym nie da się go unicestwić. Tylko czas koi zmysły i przynosi spokój ducha. Tylko czas wymusza na nas akceptację Ich Nieobecności. Tylko ten przeklęty czas pozwala uwierzyć w to, co się stało i od czego już nie ma odwrotu.
Stanisław Srokowski napisał taki wiersz: (z tomu „Miłość i śmierć”, 2005)
DZIĘKUJĘ CI PANIE
Za ten cios w życie, które pękło
na drobne kawałki i zawyły szakale
na końcu każdej drogi
Za ból myśli, która tonęła
pośród majaków,
gdy ścięta głowa mego dziadka
Ignacego spadła mi u nóg
Za pustkę, gdy z dna oczu
wyłaniały się urojenia
Za nicość,
kołyskę nocnych lęków
Za mrok duszy i cierpienie,
którego nie rozumiałem
Za wzgardliwe usta sprzedajnych
przyjaciół
Za dwadzieścia lat milczenia
Łąko, na której pasą się
moje strofy i piją ze źródeł
czystej śmierci
Pustynio wielu śladów
ciszo w zgiełku świata
I za to dziękuję Ci, Panie,
że Cię nie pojmuję,
pętlo wisząca
nad moją głową,
koło ratunkowe.
Chyba aż się boję słów, które mogłyby opisać / wyjaśnić ten wiersz. Lękam się słów, które usiłowałyby zinterpretować to, co zostało właśnie wypowiedziane / napisane. Zaburzyłyby te słowa – nieporadnie tłumaczące – bodaj najświętszą przestrzeń ze świętych – przestrzeń poezji, która zagrała dźwiękiem czystym, lekkim, subtelnym i prawdziwym. Dziękuję Ci oto Panie … za powściągliwość.
Po śmierci Anki Blaschke tak oto Sławomir Majewski usiłował radzić sobie ze smutkiem wydarzenia:
„Kiedy umierają poeci, ludzie nie zawsze płaczą. Ale zawsze płacze Niebo. Z Anią rozmawiałem 22 września, kilka dni przed Jej śmiercią. Miałem przyjechać, przywieźć jabłka, natkę pietruszki i buraczki – wszystko bez nawozowe, niczym nie pryskane, zdrowe, ekologiczne… Podkreślała, jak dobrze się czuje i że „idzie ku dobremu”. Zuch Dziewczyna! Trzy dni później odeszła.
Trudno pisać o kimś, kogo się znało bardzo dobrze, kogo się lubiło i szanowało. Trudno pisać, bo jak, o czym? O Jej wieloletnich zapasach z tą śmiercionośną, nieustępliwą chorobą? Nie chciała o tym mówić i nie mówiła, więc i ja nie będę.
Nie umiem układać pożegnalnych mów o bliskich, ważnych dla mnie Osobach.
(…)
Anka, ja nie wiem jak jest tam, gdzie teraz mieszkasz. Czy grają na harfach czy na czym innym, wesoło tam czy smutno, ale jedno wiem na pewno – nudno tu bez Ciebie. Więc czekaj na mnie, niedługo wpadnę”
Proste, zwykłe sprawy, realne życie i kontrast gromu z jasnego nieba. Śmierć. I tegoż Nieba płacz …
Podobnie żegnałem Ryszarda Rodzika – szukając słów, które choćby zbliżą się do uczuć i emocji –
(…) I cieszę się, że zdążyłem Ci jeszcze podziękować za wszelkie dobro, którego od Ciebie doznałem. Pamiętam naszą sylwestrową rozmowę, nasze ostatnie spotkanie w Alchemii. I czekaj Tam, gdzie teraz jesteś na mnie. Czekaj, do cholery, bo zbyt szybko tam poszedłeś.
– I co teraz? Pytam cicho, beznamiętnie, głucho… i co teraz? Teraz będzie wieczór wspomnień – „Wiersz nie pyta, o pogodę” … teraz będzie też pogrzeb mojej siostry ciotecznej Ewy (była lekarzem… miała 54 lata …) – kolejny smutny obrządek w tym lakonicznym, bezdusznym, ludzkim porządku. Bo przecież pogrzeby są dla nas ludzi. My pożegnaliśmy się już dawno. I nie pożegnaliśmy się właściwie nigdy. I czytam kolejny wiersz Stanisława Srokowskiego:
NA KOŃCU
Przepraszam za niepocałunek
przepraszam za nieuśmiech
przepraszam za niespojrzenie
przepraszam za niechcenie
Jeźdźcy nieistnienia okrążają
nasze życie
i cwałuje kawaleria niebytu
pośród naszych niedowidzeń
by ujawnić niepojętość świata
który się spełnia w niemożliwościach
i niedopowiedzeniach
A twoje niedotknięcie
parzy moje nieme usta
a twoja niepamięć
pogrąża mnie
w smutku
Jestem na końcu
niczego
Na końcu Niczego odeszli od nas Ci Wszyscy, których tu dziś wspominam … Odeszła Basia Dziekańska … – Człowiek wyjątkowy w każdym calu. Pamiętam nasze wspólne wojaże krakowskie. Była mi bliska. Jako człowiek pogranicza sztuk – poezji i muzyki. Jako koleżanka z Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Jako kobieta, która więcej robiła dla innych niż dla siebie. Nie jestem w stanie dziś określić, co kochała bardziej. Poezję czy Muzykę? Chyba owo sztuk przenikanie, które prowadzi nas do pełni i harmonii.
Kiedy jechaliśmy na jakiś wieczorek autorski do Krakowa z moją żoną i córką mówiła właśnie o tym… W Jej poezji było tak wiele muzyki, a muzykę grała tak poetycznie… Trudno było się nie zasłuchać. Pamiętam też wieczór autorski w chorzowskim Muzeum 30 listopada 2011 – w same moje imieniny. Basia – pełna werwy, animuszu, mądrości, chęci życia, bycia i tworzenia. Była jak wulkan, a jednocześnie stwarzała aurę spokoju, profesjonalizmu i świetnej organizacji. Przejedliśmy potem w jakiejś chorzowskiej knajpce całe honorarium… 11 kwietnia 2012 Basia miała swój ostatni wieczór autorski w naszej siedzibie na krakowskim Kazimierzu – w piwnicach hotelu Rubinstein Residence. Było niepowtarzalnie i wyjątkowo. Wiedzieliśmy już, że Basia walczy z chorobą, że to będzie walka trudna… niemożliwa do wygrania. Choć Basia wyglądała wtedy fenomenalnie.
Pamiętam – … tak, bardzo mocno pamiętam naszą ostatnią rozmowę, wtedy 11 kwietnia, późnym wieczorem wracaliśmy autostradą A4 po tym jedynym w swoim rodzaju wieczorze autorskim. Taki powrót wytwarza niepowtarzalną aurę: świateł nocy, drogi, rozmyślań … Mówiliśmy o życiu i śmierci, o sensie tego, co pomiędzy. O dzieciach, miłości, nadziejach i przeszłości… Mówiliśmy o tylu sprawach, ważniejszych niż my i ten dziwny świat, w którym wszystko przemija… Basia bardzo ciepło opowiadała mi o swoich bliskich. Zaliczała do nich pewne wyjątkowe małżeństwo poetyckie z Chorzowa – Basię i Jacka. Mówiła to z miłością, podziwem i przyjaźnią. I tak to jest, że dobro raz zasiane krąży wokół nas. Basia Dziekańska była człowiekiem na każdą pogodę.
* * *
byłam poetką
pamiętam
byłam poetką
jeszcze wczoraj
dzisiaj jestem
omszałą literą
pamiętam
Brakuje nam Cię Basiu … Dziś jesteś … Poetką naszych serc – Wielką, lśniącą literą życia. Brakuje nam Cię Basiu, ale nie wiem, który to już raz dziękuję Opatrzności, za to, że Cię kiedyś spotkałem.
O czym można zatem pisać poeta kiedy Śmierć stoi za rogiem. Kiedy nie pyta nas o nadzieje, nie pyta o zadania, o plany… Kiedy ostrzy swój topór, kiedy … zabiera nam Nas – sobie samym.
Piszemy, mówimy, myślimy … pamiętam, pamiętamy, będziemy pamiętać …
Poeta nigdy nie zaakceptuje Śmierci. Poeta po to jest tutaj i o to się bije w tym życiu, aby śmierć unicestwić. Ma mocny oręż. Ale z drugiej strony jest słaby jak my wszyscy. Może nawet słabszy niż zwykli ludzie, którzy mniej rozdzielają włos na czworo i jakby z marszu „żyją dalej” … Poeci również „wędrują dalej”. Jan Polkowski napisał esej pod znamiennym tytułem, który już sam w sobie jest odpowiedzią na przywołane tu dylematy – „Być to uczucie tego, że można nie być”. Życie i odchodzenie szkoli nas w cierpliwym geniuszu zżycia się z losem. Bo taki właśnie jest nasz los. Skończony, zatapialny, zastępowalny kolejnym życiem następnych pokoleń. A wszystkim chodzi w zasadzie o to samo: o miłość, o szczęście, o rozpoznawanie sensu w każdej chwili … Spójrzmy więc na życie przez te okulary emocji i relacji. Zaglądajmy za zasłony czasu, otwierajmy kolejne drzwi, chciejmy żyć tak, jakby każdy kolejny dzień miał się stać naszym dniem ostatnim.
Nicości jakby nie ma. Nicość jest tylko wytworem naszego lęku, strachu, niepewności jutra. Ale i jutra nie ma. Jest tylko poezja i dobroć. I więcej nic.
Andrzej Walter