Krystyna Tylkowska
Jeśli nie nosorożec, to co lub kto? W poszukiwaniu alternatywy.
(o Nosorożcu w Teatrze Dramatycznym w reżyserii Artura Tyszkiewicza)
Spektakl Artura Tyszkiewicza na podstawie dramatu Eug`ene Ionesco to kolejny dowód na to, że dzieła wybitne zawsze są aktualne, zawsze odnoszą się do czasów, w których są na nowo odczytywane, interpretowane. Za każdym razem, kiedy sięga się do nich będą diagnozą współczesnej rzeczywistości.
Jakie jest zagrożenie obecnych czasów? Czym jest współczesna „nosorożyca”? Aby odpowiedzieć na te pytania należy przyjrzeć się pierwszej części spektaklu. Zamiast przytulnego biura na prowincji mamy tu wnętrze wielkiej korporacji. Obserwujemy ludzi, wykonujących mechanicznie, bezmyślnie pewne powtarzalne czynności. Efektem jest swoisty układ choreograficzny, niezwykła symfonia znanych, zwyczajnych dźwięków. Gra, korporacyjny taniec aktorów przypomina świetnie działającą, perfekcyjnie zaprogramowaną maszynę. Trudno jednak nie dostrzec w tym dziwnym układzie tanecznym jakiejś bolesnej ironii, prześmiewczej satyry na dzisiejsze czasy. Ogromne uznanie należy się Maćkowi Prusakowi, odpowiedzialnemu za ruch sceniczny w spektaklu.
Niemal wszystkie postaci dramatu są schludne, przestrzegające dress codu i tym samym w jakiś sposób identyczne, aż nijakie.
Zanim taniec korporacyjny się zacznie i dobrze naoliwiona maszyna pójdzie w ruch jesteśmy świadkami specyficznego flirtu dwojga przedstawicieli korporacyjnych szczurów. Kobieta i mężczyzna stoją obok siebie, zachowując jednak odległość uniemożliwiającą im przypadkowy dotyk. Oczy mają utkwione w swoich telefonach komórkowych. Flirtują, wysyłając do siebie banalne sms-y, których treść widzowie mogą odczytać z ekranu tuż za nimi.
W takiej właśnie rzeczywistości żyje współczesny Bérenger (Paweł Domagała) . Od początku widać, że nie czuje się jej częścią, buntuje się przeciwko jej współtworzeniu, nie bardzo jednak potrafi zaproponować coś w zamian. Ot, jeden z trybików maszyny, niepasujący do całości.
Korporacyjna rzeczywistość nie może jednak być trwała. Burzy ją ( w przenośni i dosłownie) pierwszy przypadek nosorożycy. Potem prawie wszystkie korposzczury przechodzą kolejno na stronę nosorożców.
W tym miejscu należy powrócić do pytań postawionych na początku. Wydaje się, iż zdaniem reżysera, zagrożeniem obecnych czasów jest owa, tak dosłownie i karykaturalnie pokazana korporacyjna rzeczywistość. Czym jednak jest współczesna nosorożyca? Z pewnością przewidywalnym i nieuchronnym ciągiem dalszym, konsekwencją tej rzeczywistości. Czym jeszcze? Ucieczką od niej, alternatywą, czy też dalszym w niej tkwieniem? Kiedy kolejni bohaterowie stają się nosorożcami? Gdy zauważają u siebie objawy choroby, gdy z różnych powodów decydują się przejść na stronę większości, czy też są już nimi wcześniej, na początku spektaklu? Może należy mówić raczej o jakimś przebudzeniu bohaterów, poszukiwaniu samoświadomości, poszukiwaniu siebie? Tylko co oznacza w tym przypadku poszukiwanie siebie? Przecież nie odkrywanie własnego człowieczeństwa, skoro bohaterowie świadomie rezygnują z niego. Zresztą czy jako trybiki wielkiej machiny są jeszcze ludźmi? Może to po prostu przejście od jednego wpływu do drugiego? Od bierności do niszczenia, połączonego z samozagładą?
Bardzo interesująca, również aktorsko jest druga cześć spektaklu. W zburzonym świecie identyczne klony zyskują nagle bardzo różne, wyraziste osobowości. Niemal wszyscy decydują się w końcu przejść na stronę nosorożców, jednak motywy tej decyzji za każdym razem są inne, w każdym przypadku znaczą co innego. Warto w tym miejscu zestawić ze sobą histerycznego, przerażonego Jeana (Krzysztof Ogłoza), który dosłownie dał ponieść się fali, był za słaby na sprzeciw i chłodnego intelektualistę Dudarda granego przez Sławomira Grzymkowskiego. Ten bohater wybiera świadomie, a nawet mamy wrażenie, iż jego wybór jest jakimś rodzajem buntu, oporu przeciwko…no właśnie- przeciwko czemu lub komu? Światu, czy samemu sobie?
Jak w tym kontekście odczytywać decyzję Bérengera , by pozostać za wszelką cenę człowiekiem? No i co to oznacza w zaproponowanej przez Tyszkiewicza interpretacji Nosorożca ? Bohater nie ma jasno sprecyzowanej definicji człowieka. Nie wie, co właściwie proponuje, co może być alternatywą stania się nosorożcem. Działa trochę na ślepo i przypomina Don Kichota, walczącego z wiatrakami. Jest wiecznym buntownikiem, ale czy wielkim bohaterem? Raczej wątpliwe, że zwycięży w świecie całkowicie pozbawionym wartości. W świecie, który najpierw uprzedmiotawia, a potem każe niszczyć. Jednak jest coś niezmiernie wzruszającego w tej nieugiętej postawie Bérengera .
Czy oprócz niego jest jeszcze ktoś, kto nie zdecydował się zostać nosorożcem? Tak, tajemnicza para staruszków (Mirosława Krajewska i Maciej Szary), zamkniętych w windzie, trochę jakby w szklanym akwarium. Ona bez przerwy robi na drutach, tworząc w ten sposób zdecydowanie za długi szal, on pokornie w ten szal owinięty, patrzy gdzieś w dal. Czy to ludzie, czy może jakaś dziwna wersja Mojr, albo po prostu mijającego czasu? Pan Jean i jego żona tylko na chwilę włączają się do akcji, ale właściwie ciągle są poza nią. Początkowo sprawiają wrażenie reliktów przeszłości, zamkniętych w szklanej gablocie. Później jednak wydaje się, że zwycięstwo jest po ich stronie. Trwają sobie w swoim małym, szklanym kloszu razem, za sprawą wielkiego szala stanowiąc niemal jedną całość. Dramatyczne wydarzenia i zmagania pozostałych bohaterów oglądają z umiarkowanym zainteresowaniem, niby niezbyt ciekawy serial. Czy są niemymi świadkami tej dziwnej metamorfozy świata? Raczej nie. Nie podzielają również dylematów Bérengera. Oni wiedzą.