Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
256

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego



Wehikuł czasu Andrzeja Wirtha


byle-dalejPostać Andrzeja Wirtha (ur. 1927) przez długie lata była nieznana szerszej publiczności czytającej w Polsce. Obecny był jedynie we wspomnieniowych dygresjach poświęconych życiu teatralnemu i krytyce w Polsce w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Wzmianki o nim pojawiają się w dziennikach Mieczysława F. Rakowskiego jako, że był Wirth teatralnym recenzentem „Polityki”, co w owym czasie było bardzo znaczącą pozycją w środowisku krytyków. Poza tekstami teatralnymi zachowanymi w zszywkach starych gazet i periodyków, pozostały po nim także zbiory książkowe, jak choćby „7 prób”. Wirth wyjechał z Polski w roku 1966 i właściwie słuch o nim na dość długo w kraju zaginął, choć za granicą, w USA, a potem w Niemczech rozwinął szeroko zakrojoną działalność krytyczną, naukową, teatralną, której ukoronowaniem było założenie przez niego w 1982 roku w zachodnioniemieckim Giessen Instytutu Teatrologii Stosowanej. Wirtha można – przy świadomości ograniczonego waloru tego rodzaju definicji – określić jako teatralnego eksperymentatora, drążącego język teatru, bliskiego w wymiarze idei artystycznych niektórym najważniejszym guru teatru nietradycjonalnego, niemieszczańskiego, takim jak Bertolt Brecht, Robert Wilson czy Jerzy Grotowski, a także m.in. czołowego przedstawiciela nurtu teatralnego zwanego Lehrspiel.


W ostatnich latach Wirth pojawił się w kraju z odczytami, a w tym roku ukazała się „Byle dalej. Autobiografia mówiona i materiały”. W części pierwszej opowiada o swoim curriculum vitae od urodzenia 10 kwietnia 1927 roku we Włodawie, miasteczku położonym malowniczo na dzisiejszym Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskm, obecnie tuż nad granicą z Białorusią, okupacyjnym dzieciństwie i powojennym życiu w kraju i karierze coraz bardziej cenionego krytyka teatralnego w PRL aż po wyjazd i kontynuowanie teatralnej działalności za granicą. Opowieść ma kształt wywiadu, ale choć nazywa się „autobiografią mówioną” czyni wrażenie, że został on napisany „zdalnie”, w odpowiedzi na postawione pytania, bez bezpośredniego dialogu między rozmówcami. Ma to ten walor, że ułatwia bohaterowi wywiadu opowiedzieć o sobie z namysłem w i możliwie wyczerpująco, ale oznacza też brak bezpośredniej interakcji, brak pytań rodzących się spontanicznie w rozmowie, a więc niejako osłabia jej swoistą dramaturgię.


Część druga zawiera teksty artykułów i wykładów o tematyce teatralnej, m.in. o „Brechcie w Polsce”, o głośnym przedstawieniu „Fatzer” na Uniwersytecie Stanforda w USA, o irańskim misterium teatralnym Ta’zieh, o dramaturgicznym wątku twórczości Gunthera Grassa, o zanikaniu klasycznego dialogu we współczesnej dramaturgii, a także wykład inauguracyjny w Instytucie Teatrologii Stosowanej w Giessen poświęcony podstawowym formom współczesnego dyskursu teatralnego czy dowcipny, niewielki esej „Teatr jako teoria wszystkiego: Jan Kott”. Nieteatralnym rodzynkiem w zbiorze materiałów jest przedmowa do raportu Jurgena Stroopa, kata warszawskiego getta, która stanowi interesujący i dający wiele do myślenia przyczynek do wiedzy o niemieckiej powojennej postawie i stosunku do zbrodni hitlerowskich.


Książka nie jest łatwa w lekturze dla czytelnika nie wprowadzonego gruntownie w teoretyczne i praktyczne zagadnienia współczesnego teatru, zwłaszcza tej jego sfery, która stała się inspiracją choćby dla teatru offowego. Wirth nie stosuje bowiem w swoich wykładach, artykułach i wypowiedziach propedeutycznej, kursorycznej metody wykładu, lecz niejako implicite zakłada orientację czytelnika, wchodząc zazwyczaj od razu in res tej problematyki. Uwzględniwszy ten aspekt warto przedrzeć się przez tę lekturę, by wejść w fascynujący świat Witrtha, który poza treściami stricte teatralnymi czyni także wiele interesujących uwag na marginesie, dygresyjnych. Jedną z najciekawszych jest jego uwaga na temat polszczyzny współczesnego polskiego literaturoznawstwa i teatrologii (czasem określanej jako język „IBL-owski”), której, jak powiada, „nie rozumie” i którą określa jako nienaturalną, sztuczną kalkę z zachodnioeuropejskiego języka dyskursów teoretycznych, sprzeczną z naturą języka polskiego, który, jak wdzięcznie określa, powinien pachnąć „ogrodem i słomą”.


W ostatnim zdaniu tekstu kończącego książkę, zatytułowanego „Między  słowami a słowami”, Anna R. Burzyńska nawiązuje do pojęcia „wehikułu czasu”. Czytając to zdanie na zakończenie lektury nie mogłem oprzeć się literackiej nieco impresji, że nieobecny od dziesięcioleci w Polsce Andrzej Wirth wyłonił się ponownie na powierzchni krajowej niwy tak, jakby przybył z innego, nieznanego większości z nas wymiaru, czyli na pokładzie wehikułu czasu.


Reasumując – spłaciwszy trybut lektury niełatwej, momentami dla nieteatrologa nawet hermetycznej – doczeka się czytelnik „Autobiografii mówionej” Andrzeja Wirtha efektów bardzo owocnych, otrzymująć jako dodatkowy bonus ciekawą szatę graficzną opracowaną przez Julię Born i Ninę Paim, dowcipnie przy tym nawiązującą do ducha i litery twórczej teatralnej działalności Andrzeja Wirtha.


Andrzej Wirth – „Byle dalej. Autobiografia mówiona i materiały”, red. Thomas Irmer, przekł. Mateusz Borowski, Anna R. Burzyńska, Malgorzata Leyko, Małgorzta Sugiera, wyd. Spector Books Leipzig, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, Warszawa 2014, str. 355, ISBN 978-83-63276-02-7

— 


Książki na Arce Beigbedera


Dla wstępnego objaśnienia – Frederic Beigbeder, drugi obok Houellebecq’a enfant terrible literatury francuskiej, autor „Windows on the World”, głośnego literackiego „reportażu” z wnętrza płonącego World Trade Center, „29,99”, pamfletu na świat branży reklamowej czy „Francuskiej powieści”, napisał „Pierwszy bilans po apokalipsie”, zbiór stu krótkich esejów o najważniejszych dla niego powieściach XX wieku. W odautorskim wstępie umotywował to pragnieniem utrwalenia pamięci o nich, zanim – co groźnie prorokuje – książka papierowa zakończy żywot. „Bilans” jest więc czymś w rodzaju nowej Arki Noego dla książek, Arki Beigbedera, Arki zbudowanej przed Potopem, przed Zagładą, którą ma być zastąpienie papieru przez elektronikę z e-bookiem na czele. Zagładą, która zniszczy ostatecznie czytanie romantyczne, a więc stworzy innego człowieka niż ten którego uformowało czytanie papierowych, dziś zakurzonych i pożókłych tomów. Obok tych pesymistycznych refleksji, dowcipniś Beigbeder stroi sobie żarty, prawdopodobnie po to, żeby trochę rozwiać naniesiony przez siebie tuman pesymizmu i formułując w punktach kryteria wybitności pisarza, na pierwszym miejscu stawia jego sposób ubierania się.


Pierwszy, zabawny i cenny jako ćwiczenie  pamięci własnej pożytek z lektury „Bilansu” Frederica Beigbedera, to konfrontacja jego gustów i hierarchii lekturowych z gustami czytelnika. Konfrontacja to prawdziwie emocjonująca, gdy stary czytelnik prozy XX wieku znajduje pośród setki sportretowanych pozycji zaledwie kilka takich, pod którymi mógłby się podpisać. Bo pozostałe wydają mu się albo nietrafnie wybrane, przez gust z innej bajki albo zwyczajnie nieznane. To bowiem zupełnie inny zbiór niż komentarze Beigbedera do 50 najważniejszych powieści XX wieku wyłonionych w 2001 roku w ankiecie rozpisanej przez gazetę (papierową!) „Le Monde”. Znalała się tam sama prawie szacowna klasyka – z lekko tylko ekstrawaganckimi wychyleniami w stronę popu literackiego z początku („Pies Baskervillów” Arthura Conan Doyle’a) czy połowy „Witaj smutku” Francoise Sagan) wieku – łącznie z „Czarodziejską górą” Thomasa Manna czy „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta.  Ale i wtedy i tym razem Beigbeder droczy się, z takimi choćby jak niżej podpisany czytelnikami, pomieszczając na przykład na obu listach prozę Andre Gide’a, ale przekornie akurat nie „Lochy Watykanu”, które uważam za jego najznakomitsze dzieło. Nie chcę jednak stworzyć wrażenia, że mam pretensje do Beigedera o to, że ma inny gust albo że zna książki, których ja nie znam, a o niektórych nawet dotąd nie słyszałem. Przeciwnie, jestem wdzięczny, że pisarz z Ojczyzny Oświecenia oświeca mnie w tej materii i uzupełnia moją wiedzę.


Poza wszystkim, ten subiektywny „Bilans” świetnie się czyta. Beigbeder obdarzony jest przez naturę słodką lekkością swego francuskiego stylu, który w polszczyźnie, mimo tradycji translatorskiej Boya, nie jest łatwo oddać, ale tłumaczka zrobiła to wyśmienicie, chyba najlepiej jak można to uczynić w naszym języku. Gdyby tylko jeszcze wydawnictwo Noir Sur Blanc sięgnęło po wspomniany zbiór z 2001 roku i wydało go po polsku, to mielibyśmy wspaniałą dylogię o prozie XX wieku w dwóch wymiarach – Wysokim i Popularnym. I kto wie, czy Beigbederowi nie przyjdzie do głowy fortunny pomysł, by do swojej Arki Noego, pardon – Arki Beigbedera zaprosić na koniec literaturę sprzed XX wieku, czyli od stulecia XIX rakiem wstecz, aż do Homera i tragedii greckiej. Oby. Wtedy mielibyśmy Trylogię Inaczej. Francuską Trylogię.


Frederic Beigbeder – „Pierwszy bilans po apokalipsie. Esej”, przekł. Małgorzata Kaminska-Maurugeon, wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2014, str.396, ISBN 978-83-7392-5000-7


Zwierzenia kobiety spod znaku Skorpiona


Kilkanaście lat temu Magdalena Zawadzka, jedna z najpopularniejszych aktorek polskich opublikowała wspomnienia zatytułowane „Kij w mrowisko”. Wbrew niebezpiecznie brzmiącemu tytułowi były to wspomnienia głównie rodzinne, spokojne w tonie, raczej dalekie od ostrego tytułu, choć trochę pikanterii i uszczypnięć  tam się znalazło. Odczuwałem wtedy niedosyt z takiego oto powodu, że autoportret życia świetnej aktorki, pamiętnej rolami, które weszły do historii polskiego teatru, filmu i telewizji nie był wystarczająco bogaty w obraz jej pracy aktorskiej oraz świata, w którym się poruszała. Szczęśliwy pomysł, by powrócić do tamtej edycji jako bazy, wydatnie ją wzbogacając, poprawiając, uzupełniając i poszerzając, wydał bardzo smakowity owoc.


„Taka jestem i już”, bo taki tytuł nosi ta edycja, składa się ze wspomnień aktorki, od dzieciństwa do czasów obecnych. Jest w niej tym razem więcej wątków i detali poświęconych sprawom zawodowym i ciekawe dygresji dotyczące istotnych zjawisk kultury filmowej i teatralnej. Są też pasusy poświęcone jej zmarłemu przed sześciu laty mężowi, wielkiemu artyście Gustawowi Holoubkowi, ale tylko pasusy, ponieważ obraz ich wspólnego życia zawarła Magda Zawadzka w wydanej kilka lat temu książce „Gustaw i ja”. Jest też osobny rozdział poświęcony podróżom oraz kilkadziesiąt felietonów publikowanych na łamach prasy.


W pięknie wydanej książce cieszy też oko piękna szata graficzna autorstwa Anny Pol, w tym urocza i dowcipna okładka oraz to, czego było mało w „Kiju w mrowisko”, bogata ikonografia filmowo-teatralna, w tym także barwne reprodukcje okładek tygodników „Film”, „Ekran”, „Magazyn Filmowy”, „RTV”, „Radar” czy „Panorama Północy”, przypominających uroczo, jak prawdziwą gwiazdą popkultury była w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Magdalena Zawadzka.

Piękna i interesująca książka, idealna jako upominek na zbliżające się tygodnie obdarowywania pod choinkę i poduszkę.

Magdalena Zawadzka – „Tak jestem i już”, Wyd. Marginesy, Warszawa 2014, str. 367, ISBN 078-83-64700-32-3

— 


Poczet reżyserów polskich z historią w tle


Znakomita książka Barbary Hollender „Od Wajdy do Komasy” jest jednocześnie opowieścią o historii i teraźniejszości polskiego kina i opowieścią o Polsce ostatniego 60-lecia. To zbiór, a właściwie jego część pierwsza, portretów polskich reżyserów, który to szereg, jak wskazuje tytuł, rozpoczyna się od wielkiego Wajdy a kończy na młodym Janie Komasie, który wielkość reżyserską zdaje się mieć w plecaku, jak buławę, czego mu gorąco życzę, bo talent ma  na pewno. To, co między innymi walorami charakteryzuje wnikliwe szkice Hollender, to akcent położony na poszukiwanie indywidualnych właściwości twórców, a nie, modniejsze zazwyczaj, dobieranie dla nich wspólnych mianowników. Jest to, jak myślę, metoda czy postawa krytyka nie tylko ciekawsza intelektualnie, ale także bardziej naturalna, bliższa, by tak rzec, prawdzie, zwłaszcza w przypadku twórców wybitnych i oryginalnych. Wydobywa też autorka w swoich szkicach te aspekty twórczości portretowanych, które rzadko albo wcale nie są uwypuklane w licznych przecież tekstach im poświęconych. Daje im nowe, oryginalne oświetlenie. Osobiście jestem autorce szczególnie wdzięczny za szkic o zmarłym niedawno Edwardzie Żebrowskim, wybitnej, a przez wiele lat właściwie mocno zapomnianej, frapującej indywidualności polskiego kina, wybitnemu artyście i intelektualiście. Jestem jej po prostu zwyczajnie wdzięczny za wzbogacenie mojej wątłej wiedzy o tym artyście, wiedzy którą pragnąłem uzyskać w rozmowie z Nim, do której jednak z powodu Jego ciężkiej choroby nie doszło.


Wśród bohaterów trzydziestu szkiców części pierwszej, poza wymienionymi w tytule, są m.in.  Stanisław Różewicz, Jerzy Kawalerowicz, Janusz Majewski, Krzysztof Zanussi, Jerzy Skolimowski spośród mistrzów starej gildii i Wojciech Smarzowski, Leszek Dawid czy Rafael Lewandowski spośród znacznie młodszych, którzy objawili się w ostatniej dekadzie. Oczekuję teraz tomu drugiego, który otworzy… zabawię się w zgadywankę – Wojciech J. Has? Gorąco rekomenduję tę książkę nie tylko zapamiętałym kinomanom.


Barbara Hollender – „Od Wajdy do Komasy”, cz. 1, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2014, str. 446, ISBN 978-83-7961-010-5

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko