Jan Stanisław Smalewski
Pies ci… buzię lizał
Kiedy ktoś uparcie tkwił przy swoim, mimo iż zdaniem mojego ojca racji nie miał, mój staruszek machając ręką, wypowiadał te znamienne słowa: „A pies ci mordę lizał”. Pies mordę lizał temu, kto nie dał sobie pomóc, lub kim nie warto było się przejmować.
Pamiętam, że w młodości wielokroć zastanawiałem się, dlaczego właśnie pies, a nie na przykład krowa, czy jakieś inne bydlę?
Pies, i tylko on, miał prawo do tej banalnej czynności. I tylko on mógł być podmiotem tego swoistego przekleństwa, czy później po spowszednieniu, powiedzenia funkcjonującego w środowisku wiejskim.
Wymowne, aczkolwiek nie do końca jasne, dlaczego akurat lizanie przez psa miało oznaczać rezygnację z dochodzenia swoich racji, czy też po prostu zlekceważenia opinii przeciwnika.
Moja małżonka, która po studiach leczyła zwierzęta, nauczyła mnie miłości do zwierząt. Do psów, kotów, a nawet kilku innych gatunków, które wcześniej uważałem za nie związane bezpośrednio z miłością ludzką. – I odwrotnie. Hodowała i oswajała dzikie sarenki, warchlaki lochy – dziczki, jeże, a nawet czaplę. Wszystkie one z zadziwiającą wiernością oddawały potem swoją miłość opiekunce, zaprzeczając jak gdyby przypisanej im dzikości.
– Czasami łatwiej jest oswoić dzikie zwierzę, niż człowieka – słyszało się wówczas od przypadkowych obserwatorów. Człowieka, który z natury żyje w społeczności i jest oswojony, a w określonych warunkach po prostu dziczeje.
Jeśli chodzi o warunki, to wystarczy przywołać ostatni alkoholowy występ nieposzlakowanych – jak dotąd się wydawało – posłów PiS Adama Hofmana, Mariusza Kamińskiego i Adama Rogackiego na pokładzie samolotu do Madrytu, którym polecieli na posiedzenie komisji zagadnień prawnych i praw człowieka Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Posiedzenia, które –dodajmy – było jedynie przykrywką do załatwienia kosztem podatników ich prywatnych interesów.
Posłowie, oderwani od przyziemnej rzeczywiści i osłonięci chmurkami, urządzili sobie libację alkoholową, a towarzyszące im prywatnie małżonki wszczęły pijacką awanturę, którą ostatecznie musiał uspakajać kapitan samolotu. Przy okazji ujawnionego (przez „Fakt”) incydentu na jaw wyszły inne sprawy, w tym rozliczeń służbowych delegacji. Posłowie zostali zawieszeni przez szefa PiS w prawach członków partii.
I jak w tym przypadku – chociażby w imieniu jednego z podatników – nie zakląć szpetnie? Jak nie powiedzieć: „Pies …. takich posłów!” Bo zwykłe „pies wam mordy lizał” przecież nie wystarczy.
Jest już listopad. I chociaż przysłowiowy liść nie do końca jeszcze „opadł”, i chociaż na zewnątrz mamy jeszcze tyle jesiennego ciepła, i chociaż jeszcze do tego tyle barw przypomina nam o urokach jesieni, w naszym życiu codziennym wciąż jest szaro, smutno, a czasami nawet groźnie.
A to policjanci pobiją jakiegoś posła, by można potem było to… na okrągło pokazywać w telewizji, a to opozycja parlamentarna po raz kolejny zgłosi kogoś do odwołania przez Sejm Najjaśniejszej, pomszcząc potem z bezsilności: „A pies wam mordy lizał, panowie”!
Albo też, co jeszcze trudniejsze do rozszyfrowania, nasza Pani Premier ogłosi, że na szczycie unijnym odniosła sukces, podpisując pakiet klimatyczny, gdy zupełnie ktoś inny z naprzeciwka powie, że podpisała wyrok na polski przemysł, że jednym podpisem załatwiła tysiące odbiorców energii, którzy w najbliższej przyszłości zapłacą drożej za prąd, i trzeba ją za to postawić przed Trybunałem Stanu. – „A pies wam m… lizał panowie”.
Swoją drogą, nikomu zapewne nie umknęło uwagi, jak zachował się autentyczny pies, do którego podczas jednego ze spotkań wyborczych podeszła pani premier. Pomijam, że ryzykowała, że ochrona w ogóle nie powinna jej na ten krok pozwolić. Podeszła do zwierzęcia, które przyjaźnie na jej widok machało ogonem i… chciała po prostu szarmancko uścisnąć mu łapę. Pies, dżentelmen, widać było, że osobnik płci męskiej, wyprzedził jednak jej zamiary i… przyjaźnie liznął ją jęzorem po twarzy.
– Psy znają się na ludziach – skwitowała refleksyjnie pani premier.
Psy znają się na ludziach, chociaż z drugiej strony nie wszyscy ludzie znają się na psach. Nie wszyscy ludzie są życzliwi dla zwierząt.
Na szczęście w obie strony są wyjątki. Nie każdy pies gryzie i nie każdy człowiek jest wrogiem dla zwierzęcia. U nas w Ustce na przykład prawie wszystkie zadaszone śmietniki zostały wyposażone przed nadchodzącą zimą w ocieplane budki dla kotów, a korzystający ze śmietników mieszkańcy wyposażyli je dodatkowo w naczynia do wykładania im strawy.
To cenna inicjatywa emerytów z jakiegoś tam zrzeszenia ludzi starszych. Ludzi, którzy sami na co dzień nie zawsze doświadczają właściwej troski ze strony rządzących i otaczającego ich środowiska.
Zbliża się zima, zapewne niedługo przyjdą mrozy. Dodatkowych zabiegów wymagają także bezdomni. Wielu z nich nadal jeszcze korzysta z opuszczonych altanek na porzuconych ogródkach działkowych, szuka schronienia na dworcach, korzysta z opuszczonych pustostanów.
Nie widziałem na żadnym z bilbordów, które masowo teraz zawisły na miejskich drzewach(zamiast liści?), słupach reklamowych i w każdym dostępnym dla kandydatów na radnych miejscu, by chęć troski o takich ludzi zaprzątnęła ich uwagę. Większość z tych obwieszczeń wyborczych zapewnia jedynie, i w to już w czasie przyszłym (dokonanym), że: „Będę przyjazny dla ludzi”, „Będę dbał o środowisko naturalne”, „Będę… robił to i to”.
Powinno się ogłaszać raczej: zamierzam, chciałbym, będę się starał, jeśli… oczywiście zostanę wybrany.
Ale mniejsza o szczegóły. Jadę sobie wczoraj samochodem przez Słupsk i nagle co widzę? Piękny duży bilbord wyróżniający się już z daleka spośród innych bilbordów wyborczych ujęciem kandydata na… Nie, wcale nie na radnego. Na męża.
Młody człowiek trzyma w jednej ręce kwiaty, a w drugiej obrączki, a obok duży napis: „Dorotko kocham Cię! Wyjdź za mnie”.
No i co? Jak myślicie? Jaki będzie skutek? Gdybym był Dorotką, nie wahałbym się ani chwili. – A jaki piękny pomysł?
A tymczasem dojechałem do domu, otwieram lokalną gazetę i czytam, że wielu spośród startujących w najbliższych wyborach wydaje sporo pieniędzy na tak zwaną kolorową makulaturę. Wszyscy z nich obiecują wszystkim wszystko i dlatego często ich ulotki wyborcze prosto ze skrzynek pocztowych lądują na pobliskich śmietnikach. Miasta toną w ulotkach, w bilbordach i plakatach, jest kolorowo, ale czy to oznacza, że będzie lepiej, tego nikt nie wie. – To wydane na próżno pieniądze – kwituje dziennikarz.
Oczywiście, iż to żadne dziennikarskie odkrycie, tak jest zawsze podczas każdych wyborów i dopiero czas pokaże, jak będzie potem? Jak będzie z przedszkolami dla dzieci?, z funkcjonowaniem placówek służby zdrowia?, budową i utrzymaniem dróg lokalnych itd.
Jak będzie ze schroniskami dla zwierząt i… starych ludzi, których przybywa z roku na rok? Czy tylko ludzie starsi będą dbać o zwierzęta, a o ludzi starszych… niech już troszczy się Bozia?
Przeglądam nowy numer Angory, a w nim: „Makabra w Rydułtowach”. Pracownicy spółdzielni Orłowiec weszli, a właściwie „włamali się” do mieszkania 69 – letniej emerytki, by znaleźć źródło wycieku wody. Znaleźli jej zwłoki, wiszące od co najmniej dwóch lat na framudze drzwi pokoju.
Kobieta popełniła samobójstwo i nikt tego przez tak długi okres czasu, w domu, gdzie mieszka kilkadziesiąt rodzin, nie zauważył. Nawet ci, co ściągali czynsz za mieszkanie nie zwrócili uwagi, że kobieta tak długo go osobiście nie płaci. Nawet komornik, który zamiast spróbować przy udziale policji dotrzeć do wskazanej osoby, zajął po prostu jej konto emerytalne w banku. Nawet bank, który powiększał z miesiąca na miesiąc konto kobiety o kolejną jej emeryturę, odprowadzając jedynie należność komorniczą za czynsz. Nikt.
Znieczulica społeczna jest dzisiaj zjawiskiem na tyle powszechnym, że nikogo nie dziwi. Stajemy się coraz bardziej zamknięci w sobie, coraz bardziej samowystarczalni, coraz bardziej niezależni. I tylko… pies mordę lizał temu, kto by nam w tym przeszkodził.