Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami
Niespodzianka? Na pewno! Subtelny poeta, profesor UKSW, Krzysztof Koehler, zanurzył się w dno den. W swojej debiutanckiej powieści „Wnuczka Raguela” zajął się światem, którego – trudno o inne podejrzenie – z całą pewnością nie zna z autopsji. Jeśli otarł się o takich ludzi, to raczej naskórkowo, pobieżnie, jak wszyscy „normalni” mógł o nich zahaczyć ale nie miał szans wejść w ich świat. Zmyślił więc tę historię? Pewnie tak. Uwiarygodnił? Uprawdziwił? Dał podstawy aby myśleć, że ten świat tak wygląda, takim jest? W tym rzecz właśnie, że Koehler zrobił to w sposób zadziwiająco rzetelny.
O czym więc jest ta książka? O bezdomnych. Parze bezdomnych, młodych ludzi. Niewiele o nich wiemy. To też, oczywiście, świadomy zabieg. Nie mają ani imion, ani nazwisk. Są. Chłopak i dziewczyna. Dwadzieścia parę lat, wyrzuceni na margines życia za przyczyną nie do końca rozwikłanych zdarzeń, jakichś tragedii, traum, zbrodni. Stykają się przypadkowo, potem giną sobie z oczu na skutek pobicia chłopaka. Szuka jej, odnajduje. Znów są – razem i obok jednocześnie. Nie ma tu żadnego uczucia, poza poczuciem odpowiedzialności chłopaka za nią i mające się urodzić, nie jego przecież, dziecko, nie ma nic. Ale w tym dnie to wcale nie tak mało. Zbudowanie tej więzi, to jednak stopień w – może to za dużo powiedziane – normalność, w każdym razie w odmianę, w jakiś błysk, promień zmiany.
Nie wiem dlaczego Koehler poszukał tematu tak trudnego. Tematu, mam wrażenie, którego nie dotyka się zbyt często w polskiej literaturze. Może właśnie dlatego? Czy ten świat właśnie tak wygląda? Pewnie tak – jakieś altany, piwnice, węzły ciepłownicze, odpadki ze śmietników, czasem czyjaś litościwa dłoń, czasem pięść, alkohol, szmaty w legowisku, jakaś kradzież, policja, podpalenia. Niechętnie zaglądamy w oczy tych ludzi. Bo śmierdzą, bo nie pracują, bo nie mieszczą się w przyjętych przez nas standardach. Ale przecież są. Z reguły ten styl życia, po jakimś czasie, staje się ich wyborem, ich świat jest zamkniętą enklawą, w której też są hierarchie, też są lepsi i gorsi, syci i głodni, ci, którzy potrafią jeszcze upomnieć się o człowieczeństwo i ci, którzy tylko trwają.
Czasami otwiera się przed nimi jakieś światełko w tunelu, jakaś zbiórka pieniędzy po wypadku, ksiądz dający szansę, przypadkowo spotkany chłopak pomagający wykraść dziecko. Rzadko te dobre chwile, w dłuższej perspektywie, mają wpływ na ich życie. Są przerywnikiem w monotonii uporczywej, czasami wręcz agonalnej, ironii życia, trwania, a może raczej przetrwania.
„Wnuczka Raguela” to także ogląd zewnętrznego świata. I tym razem precyzyjnie można ustalić i daty, i miejsca. Koehler, zapewne nieprzypadkowo, swą historię wplata w tragedię smoleńską, w tłumy na Krakowskim Przedmieściu, w świat „postępu” i w pogardę dla modlących się, świat konfliktu wartości, odmiennych moralności albo jej braku.
Czyta się tę książkę z bólem, z poczuciem jakiegoś wewnętrznego wstydu. Ale nie odrzucenia. Ci ludzie, ze wszystkimi swoimi brakami są jednak bliscy, ich rozterki, decyzje, porażki, bo w zasadzie tylko one napędzają ich życie, nie stygmatyzują, nie tworzą barier nie do przeskoczenia.
Krzysztof Koehler – Wnuczka Raguela, Wydawnictwo m, Kraków 2014, str. 247.