Z lotu Marka Jastrzębia
Bądź mądry i nie pisz wierszy
Pierwszą czynnością niemowlaka jest macanie zewnętrznego świata. Zbieranie wiadomości o najbliższym otoczeniu. Orientacja w terenie wystającym poza becik: co wisi nad kołyską, czyja twarz pochyla się nad nią, do czego służy pielucha. Potem następuje proces uświadamiania sobie własnego ja: gdzie leżę, kogo to rąsia, nózia, gębusia.
Matula i tatula robią, co się da, by dziecko wzrastało ku chwale domowego ogniska, dbają, chuchają, strzepują mu z drogi byle paproch. Otulają zabawkami, elektronicznym badziewiem i tak zaopiekowane, niosą do żłobka. Zapobiegliwie zapisali je, kiedy miało dwa miesiące i jeszcze nie potrafiło raczkować. Zapisali je też do konserwatorium dla ząbkujących, ale z uwagi na ograniczoną ilość miejsc, oraz niski poziom nauczania, zrezygnowali. A za jakiś następny czas malec trafia do podstawówki, gdzie jako kandydat na przyszłego mózgowca przechodzi krótki kurs o rzeczywistych celach istnienia człowieka na Ziemi. Od tej chwili zaczyna się przemiana pędraka w buca; facetki i kolesie z budy wypłukują mu z głowy to, co wyniósł z domu i ośmieszają to, co chce mu wpoić szkoła, w rezultacie czego zaszczepiają w nim swoje trzepakowe prawdy. Tłumaczą, że międzyludzkie więzi, bezinteresowna miłość, lojalne zachowania, sumienie wyskubane z egoizmu, są to pieprzenia zgredów, nic nie warte zlewki przesądów, guseł i rodzicielskich tyrad (wypada nadmienić, że jego umysł pochłania każdą informację, która przykleja mu się do pamięci. Tak więc razem z mlecznymi zębami wyrzynają mu się poglądy na świat; od razu ugruntowane, bezdyskusyjne i oparte o solidne fundamenty ze światłej ignorancji).
*
Autobusami, taksówkami, na piechtę, czym kto ma lub na co go stać, asfaltowym strumieniem pędzących pojazdów kłusuje dziatwa do szkół. Na razie spływa do pustych klas, na razie nie ma kajetów, tabletów, działek i misiów, ale już następnego dnia, z żałobnym śpiewem na skwaśniałych ustach, objuczona półtonowymi plecakami wypchanymi chorą żywnością, wkracza w mury wszechnicy.
Wystrojona wedle stopnia rodzicielskiej zamożności, teoretycznie dumna, blada i przejęta, prosto od fryzjera, pachnąca brutalem i wypasionymi wakacjami na podwórku, wchodzi do sal. Chłopcy i dziewczynki są czegoś rozbawieni, podnieceni, coś tam między sobą gorączkowo mówią, żywo gestykulują, opowiadają, czego nie widzieli i gdzie nie byli uparcie wdeptując w podłogę wzrok, gdy kto nieopacznie zapyta, czy by wreszcie nie ucichli.
Przodem idą dwudziestolatkowie, zblazowane byki z pieluchami w zębach, stare wałachy skore do zadym i odbębnienia kolejnej repety roku, a za nimi, w szczebioczących parach, turlają się szczyle wyrwane z objęć żłobka. Albowiem uczeni w niewiedzy (w ramach walki ze starzeniem się Narodu) postanowili zapędzić trzylatki do kieratu wzmożonej edukacji, by w ten sposób umożliwić im przeskoczenie dzieciństwa, a co za tym idzie – natychmiastowe wejście w wiek produkcyjny. Bo trzeba Wam wiedzieć, drodzy idealiści, że jak się nie jest w wieku poprodukcyjnym, traci się prawo do istnienia. Starczy popatrzeć na emerytów, czy innych ustawowo zbytecznych. Jednak porzućmy smętne zawodzenia i wracajmy do szkolnej rzeczywistości!
Niewiedza uczonych wkrótce zaowocowała przepisem, że każdy młodzianek oraz wszelkie dziewczątka mają bez wyjątku zapomnieć o własnych aspiracjach i kombinować grupowo. A grupowo, oznacza myśleć według podręcznika lub odgórnych wytycznych.
Lekcje są nieciekawe i dopiero na przerwach coś się dzieje, ktoś komuś w łeb strzeli, w kiblu można odetchnąć, fajno jest. Tu zaś co? Profesor Głąb, drętwy facio od historyjek o Popielu, truje o Grunwaldach, zrywach i patriotycznych załamaniach, o czymś nie do łyknięcia, nie ma więc jak pogwarzyć. Albo weźmy takiego Norwida. Kogo ten palant rajcuje? Albo dupa Wokulskiego, czyli Łęcka?
Wreszcie dzieci kończą edukację, a jako osoby urodzone pod komercyjną gwiazdą, powiększając szeregi wykształconych na opak, zaczynają wdzierkę do elit.
*
Człek niewiedzący niczego konkretnego o cywilizacyjnych ruchach, np. o przyczynach rozwoju i regresach w literaturze, historii, obyczajowości, nie może być uważany za wyrocznię w tych kwestiach, bo to domena obskuranta; należy mu rzec dobitnie i asertywnie: POSZEDŁ PRECZ! Tu wyjaśnienie: w żadnym wypadku nie utożsamiam buca z człowiekiem o samoukowym wykształceniu. Mark Twain nie pobierał nauk zwieńczonych pokwitowaniem. Podobnie Bernard Shaw: doszedł do rozumu bez urzędowej metki Magistra Inteligencji.
Jak się więc okazuje, można być człowiekiem mądrym pomimo braku zaświadczenia. Tak sobie myślę, że gdyby ludzie w rodzaju Marka Twaina weszli w skład naszych elit, złego słowa bym nie powiedział. Lecz kiedy widzę prostaka bez jakiejkolwiek wiedzy, w tym wiedzy wynikającej z życiowego doświadczenia, gdy mam nieprzyjemność widzieć szemranego typa o subtelności kafara i uświadamiam sobie, że taki prymityw decyduje o jakości mojego życia, steruje moimi zainteresowaniami, orzeka, co mi jest potrzebne do szczęścia, gdzie mam chodzić, co czytać, czego nie oglądać, to „wychodzę z nerw” i kucam ze złości.
*
Żeby z barbarusa zrobić człowieka, należy go wyposażyć w ludzkie cechy. Wyedukować od podstaw i to opierając się na własnym przykładzie. Pokazać, co w życiu jest ważne, a co jest nadprogramowe, niekonieczne i marginalne; np.mężczyzna potrafiący operować kilofem jeno, nie powinien zabierać się za mędrkowanie o transplantacjach serca, bo tak postępuje arogant.
Człowieka szanuję, a obskuranta ni w ząb; zwierzę w porównaniu z nim ma więcej człowieczeństwa. Można je przyuczyć do subordynacji, natomiast jego nie bardzo, gdyż jest odporny na rozsądek i, jak pisze Asnyk: daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia.
Wypada wszelako podkreślić, że nie wszyscy mają tyle szczęścia, by zostać oportunistą czy wstecznikiem, bo milcząca większość dołącza do pokaźnego grona ludzi, których nie udało się namówić na zbydlęcenie i w związku z tym pisany im jest garbaty los dziwoląga.
Nie wiem czy jest jakaś skuteczna metoda przemiany buca w spolegliwego człowieka, skoro tak jest w sobie zadurzony, że nic do niego nie dociera? To przecież współczesny troglodyta i półgłówkowy naciek na ludzkiej ewolucji. No a żeby zrozumieć postępowanie troglodyty, trzeba nim być. Problem w tym, że jak już się nim jest, to się NICZEGO nie rozumie. A nie rozumie, bo nie ma czym.
Laura i Filon
Muszę powiedzieć, że nigdy przedtem nie było aż tylu matuzalemów w jednym miejscu. Jeżeli dotychczas zdarzały się większe imprezy, jak, dajmy na to, stypy, jeśli wcześniej wszyscy zgromadzeni ciekawscy mieścili się w nim swobodnie, to teraz panował ścisk, powszechny entuzjazm, zaaferowany zgiełk. Kiedy zaś po domu zaczęła krążyć wieść, że oblubieńcy dawno już przekroczyli siedemdziesiątkę, chętnych ujrzenia samobójców przyszło co nie miara, a sala dosłownie pękała w szwach.
Był więc nie wiedzieć czego dumny Boss z bukiecikiem fiołków, wyjątkowo bez białego fartucha, za to w reprezentacyjnym garniturze z czasów, gdy budził w nas popłoch, była też nasza przewodnicząca, przysadzista babina o armatnim głosie, krępy sześcian o minimalnym wzroście i gigantycznym sercu, pojawiły się pielęgniarki prosto z dyżuru, okoliczni tubylcy z niedalekich pokoi, wszyscy zaaferowani, podnieceni, odstrojeni w co kto miał, a wybranek, przebrany w smoking, wystrzyżony, ogolony, pachnący lawendą, prezentował się dostojnie. Panna młoda tryskała szczęściem; umalowana, lecz bez przesady, wystąpiła w sukience zabielanej krepą. Robiła wrażenie nieśmiałej, potulnej, mimo to jak jaka zalotnisia, kokietka, flirciara, kobieta już nieco w latach, ale dysponująca wyraźnymi fragmentami urody, nie mogła się powstrzymać od strzelała zalotnym oczkiem.
Historia jak z filmu: pan młody miał dosyć poprzedniej, o niej mówiliśmy – ciepła wdówka, a że czuli się jeszcze całkiem do rzeczy i każde z nich miało ryzykanckie usposobienie, postanowili wyjść na przeciw kosmatym skłonnościom, jak powiedział świadek, złośliwiec, kumpel z sąsiedniego wyra, zawistny, że to nie on zdobył się na odwagę i przepuścił taką okazję. Co w pewnym sensie było i moim udziałem, gdyż i ja podzielałem jego zdanie, ja rónież0 miałem chrapkę na kobierzec, toasty, pompę w otoczeniu lampionów, gdyż i ja nie mogłem przeboleć, że to nie mnie trafi miłosny szlag.
Tak czy inaczej, oboje spotkali się dopiero na egzekucji; ślub należał do niezapomnianych wydarzeń, był częścią atrakcyjnych zajść kończącego się lata, urozmaiceniem codziennych rozmów w trakcie codziennej nudy, gdy nie było co robić i pozostawało nam tylko tępe słuchanie wiatru za oknem, kropel bębniących o dach.
Obiecanki – cacanki
Chodzi za mną (czasem przede mną) temat naszych próśb. Nawoływań o opamiętanie. O dalekosiężnych skutkach ich spełnienia. Na przykład ziszczenia gorących apeli o niepicie, niezażywanie i zapowietrzony umiar w staczaniu się do kulturalnego zlewu (ciężko jest utopistom. Dowody? Platon, Huxley, Morus, Orwell. Jednak choć ekspulsowani do Brudownika Historii, mają przewagę nad realistami: żyją POZA rutyną rzeczywistości, odrębnie, w chmurach, fantazjach, we wchodzeniu do wewnętrznego świata ideałów).
O notorycznym niechlaniu napomykałem onegdaj, więc teraz tylko w skrócie powiem, że gdyby wszyscy zatabaczeni wzięli sobie do serca ten apel i któregoś pięknego dnia postanowili zerwać z nałogiem, by zasilić kadry abstynentów, byłaby to katastrofa przekraczająca najśmielsze wyobrażenia Zorby.
Ludzie żyjący z produkcji alkoholu podnieśliby uzasadniony raban, że im się koniunktura wali, tracą finansową płynność, na potęgę wzrasta bezrobocie wśród babek i zakapiorów (a zjawisko to obserwuje się także w browarach i Instytutach Ziemniaczanych).
Na widok pustych gabinetów i więdnących kozetek, psychoterapeuci od kieliszka zaczęliby wzmożone pielgrzymki do domów alkoholików błagając ich o szybki powrót do energicznego opilstwa.
Instytucje Do Walki Z Ubzdryngolonymi straciły sens istnienia i podzieliłyby los likwidowanych żłobków.
Rzecznicy Praw Łachudry wskazywaliby na tragiczne pomniejszenie zainteresowania prosperitą melin. Alarmowaliby po kuluarach, Sejmach i Senatach, że bimbrowniczy przemysł idzie ku zatraceniu.
Minister Gospodarki Wirtualnej byłby nękany poselskimi interpelacjami pod tytułem kiedy skończy się skandal z rujnacją PAŃSTWOWEGO BUDŻETU, a dywanik Głównego Spekulanta Od Mamony zaczerwieniłby się od krwawych łez przedwcześnie zdymisjonowanych ludzi Odpowiedzialnych Za Kabzę.
Ale to tylko przebiegłe marzenia! To nigdy nie nastąpi, bo jesteśmy normalnym narodem i nie w głowie nam pląsy z głupotą!
Jak z tego wynika, powrót na wstrzemięźliwą drogę nie wszystkim jest w smak.
Tak samo z paleniem trawki, papierosów, sprzedażą broni, pokojowymi walkami z wojną. Jego obrońcy nie mieliby czego bronić, terroryści przerzuciliby się z rakiet na dzidy, a międzynarodowa dyplomacja ograniczyłaby się do wymiany poglądów o pogodzie.