Z lotu Marka Jastrzębia – Riposta na chłostę

0
97

Z lotu Marka Jastrzębia



Riposta na chłostę



Przeczytałem twój artykuł i pozwól, drogi Andrzeju, że nim zacznę turlać się z uciechy, nawiążę do naszych odmiennych rozumień słowa AUTORYTET. Powinniśmy sprecyzować, kto nim jest dla Ciebie, a kto nim dla mnie nie jest. Zawczasu też przepraszam, że ośmielam się mieć rację sprzeczną z twoimi podglądami. Bo racji tej nie masz, gdy piszesz ze swadą: Pusty śmiech mnie ogarnia, kiedy widzę, słyszę, a nawet czytam, że polską kulturę reanimować chcą ci, którzy walnie przyczynili się, iż znalazła się ona w stanie zapaści, w stanie krytycznym, by nie powiedzieć, terminalnym, że właściwie już kona na naszych oczach na tyle długo, iż zaczynamy wierzyć, że to prawda obiektywna.


Uprzejmiem ciekaw, w jaki to sposób Anna Polony przyczyniła się do zapaści polskiej kultury, albo co takiego podłego zrobił Jerzy Sthur, byś wsadzał ich do wora z politycznymi szkodnikami? Zauważ, że z grona autorytetów wykluczam wszelkie opcje polityków ufarbowanych na czarno, czerwono i szaroburo. Nie zgadzam się też na obecność komentatorów politycznych i różnego upierzenia manipulatorów od etyki, a czynię to dlatego, że mówimy tu o kulturze i jej naprawie, nie zaś o dalszym jej psuciu.


Co mieli do spieprzenia, to już spieprzyli, pora więc im dać krzyżyk na drogę. Toteż bądź łaskaw zapomnieć o politycznych gaworzeniach przechrzty Modzelewskiego i skoncentruj się na meritum. A meritum, to ponad podziałowość. Międzypokoleniowa tolerancja. Usunięcie z naprawczych działań wszelkiej politycznej otoczki. Bo upolitycznienie tego przedsięwzięcia, niezmienne, insynuacyjne i uporczywe stwarzanie podziałów, mnożenie przeszkód, podejrzeń i zastrzeżeń co do listy uprawnionych do międzypokoleniowego dialogu, nie przywiedzie nas do pojednania, lecz przeciwnie, skieruje do punktu wyjścia: wrzuci w sam środek bagna wzajemnych zarzutów.


Wracając do baranów: autorytetem z pewnością nie jest dla mnie przypadkowy jegomość z Biura Narzekań, choćby referent Piszczyk, idol krętaczy i nieudaczników. Ale na pewno jest nim facet (lub facetka) wyróżniający/a się niepodważalną fachowością, cieszący się prestiżem, odznaczający się merytoryczną wiedzą potwierdzoną licznymi dokonaniami. Nielipnym dorobkiem. Profesjonalista z prawdziwego zdarzenia, ktoś otrzaskany na wskroś w problemach tej dziedziny, w której  obdarzono go zaufaniem.


Podkreślam: tej konkretnej dziedziny. Ponieważ nie można być wyrocznią w każdej; autorytet, to nie kandelabr, który gdzie go postawią, tam świeci. Gość pretendujący do miana arbitra w jakiejkolwiek, bodaj pierwszej z brzegu, nazywa się niedoukiem, dyletantem, entuzjastą złej woli, obsesyjnym poszukiwaczem urojonego wroga czy drugiego dna  (Słownik Wyrazów Obcych: autorytet (niem. Autorität z łc. auctoritas ‘powaga, godność’) 1. ogólne uznanie, poważanie, wpływ kogoś. 2. osoba, grupa, instytucja, która ma szczególne uznanie ogółu dla swoich osiągnięć).


Autorytetem jest więc dla mnie aktor występujący od lat, lubiany za niejedną stworzoną kreację, mistrz wykonywanego zawodu, na którego spektakle drzwiami i oknami walą tłumy, ktoś, kogo pojawienie się w spektaklu sprawia, że uczestniczę w artystycznym wydarzeniu. A jeśli na dodatek jest wykładowcą w szkole teatralnej, ma niezły kontakt z młodzieżą, potrafi się z nią dzielić własnym doświadczeniem i przekazywać jej swoje przemyślenia, trzeba mu raczej oddać honory za to, że chce być wystawionym na krytykę ludzi nie mających zielonego pojęcia, kim jest i co sobą reprezentuje, niż potępiać go bez dania racji.


Trzeba, lecz nie w naszym piekiełku, gdzie skłonnością Polaka jest robienie fermentu dla fermentu, zmuszanie odbiorców sztuki, teatralnej, malarskiej literackiej, do uczestniczenia w szokująco zbereźnych doznaniach, doznaniach przekraczających granice dobrego smaku i elementarnej subtelności, zmuszanie do namolnego tropienia podtekstów, aluzji, nieistniejących dziur w całym. Trzeba, lecz nie w naszym piekiełku, w którym do dobrego tonu należy popisywanie się uczoną niewiedzą przy jednoczesnym, arbitralnym ferowaniu dezawuujących wyroków.


Drugim słowem, nietrafnie używanym przez Ciebie, jest CELEBRYTA. Słownik Języka Polskiego podaje definicję: (ang. celebrity, z łac. celebrare) – termin odnoszący się do osoby często występującej w środkach masowego przekazu i wzbudzającej ich zainteresowanie, bez względu na pełniony przez nią zawód (choć najczęściej są to aktorzy, piosenkarki, uczestnicy reality show, sportowcy czy dziennikarze). Zgodnie z definicją sformułowaną przez Daniela Boorstina w 1961 roku: celebryt to osoba, która jest znana z tego, że jest znana. Słowo celebryt nie jest synonimem gwiazdy, sławy, idola, autorytetu.

A zatem nie legitymuje się dorobkiem.


Następnym nieporozumieniem jest napaść na Kawalera Orderu Uśmiechu. Z Twojego polemicznego tekstu wynikałoby bowiem, iż jest to odznaczenie nadane ad hoc, doraźnie, jakoś koniunkturalnie i uklecone po celebryckiemu, podczas gdy wiadomo, że jest ono proponowane i musi być zaaprobowane przez DZIECI. Kawalerem Orderu Uśmiechu zostaje dorosły, którego działalność jest wyjątkowa, nietuzinkowa i przynosi dzieciom najwięcej radości, a często ratuje im życie. Stąd w ich szeregach masz lekarzy: prof. Wiktora Degę, prof. Jacka Molla, prof. Zbigniewa Religę, aktorów: Ewę Błaszczyk, Annę Dymną, Alinę Janowską, Krystynę Feldman, Ryszardę Hanin,  Zygmunta Kęstowicza, Irenę Kwiatkowską, a z zagranicznych –  Stevena Spielberga czy Petera Ustinova.


Powtórzę jeszcze raz: Nieprzypadkowo wymieniłem to zaszczytne odznaczenie, bo gdy chcemy przywrócić do istnienia to wszystko, co zaprzepaściliśmy w trakcie ustrojowych przemian, powinniśmy zacząć wprowadzać te przywrócenia od przysłowiowych podstaw. Od początku nauczania, gdy umysł młodego człowieka nie został zainfekowany bezdusznością, jeszcze nie przesiąkł negatywnymi nawykami zachowania, jest chłonny jak gąbka, czysty jak niezapisana tablica  i nie trzeba go resetować.

 To dobrze, iż akcja w obronie kultury przebiega pod auspicjami Teatru Groteska, teatru międzypokoleniowego, sceny łączącej dorosłych i dzieci. To dobrze, gdyż poprzez popularyzowanie przedstawień dla dzieci, przez wyjście do nich i niedętą rozmowę z nimi, najłacniej zdobywa się wiarogodność. Osiąga się ten cel poprzez wyjście do nich z teatralnym przedstawieniem, z adresowaną do nich książką, ze wspólnym jej czytaniem i wykształceniem w nich nawyku do samodzielnego myślenia.


Można powiedzieć: rozbudzanie w kimś chęci poznawania świata, zaszczepianie w nim ciekawości, wrażliwości, bezustannego głodu na interesujące życie, tworzenie mu warunków do zdobywania wiedzy,  jest  u c z ł o w i e c z a n i e m   jego mentalności. Procesem nieustannego rozwoju. Obyczajową repasacją. Nauką tolerancji wobec nieznanych zjawisk, a także szacunku do ludzi. I w tym duchu należy prowadzić edukację: zacząć przywracanie i naprawianie gmachu kultury od odbudowania fundamentów, a nie od ksenofobicznego mamrolenia, zrywania gontów czy szukania czarownic i salonowych wiedźminów.


Na zakończenie trzy cytaty. Pierwszy, wzięty z Twojego tekstu: Kontrrewolucjoniści kultury chcą błyszczeć, brylować, stać przy mikrofonie samodzierżawnie, długo i szczęśliwie, rozdzielać synekury i nazywać samych siebie wielkimi, a swoich „swoimi”, czy też wreszcie obcych obcymi.


Drugi, w którym barwnie opisujesz, kto znalazł się w drużynie remontowej: któż to tam jest? Jest kółko różańcowe naszego premiera z plakatu, czysty żywy i puszysty salon, poplecznicy wtajemniczonych, sami swoi – dziarskie damy poprzedniej epoki przeistoczone w epokę nową, profesorowie uzurpatorzy oraz pieski gończe wiodących mediów, których ideologia stosowana i narzucana od ćwierćwiecza demontuje Polskę z jej wstydliwą tradycją, śmiesznym patriotyzmem i mało postępowym zaściankiem.


Kółko różańcowe? Wybacz, ale pogalopowałeś w kozi róg. Tak to wygląda teraz, przed ożywczymi zmianami, czyli przed rezygnacją z powoływania do Kodu Mistrzów tych, co z kulturą nie mają nic wspólnego.


Trzeci, zaczerpnięty z wypowiedzi „kontrrewolucjonistki”, dziarskiej damy, Anny Polony: nastąpiła taka rewolucja obyczajowa, taka rewolucja techniczna, że wiadomo było, że to wywróci cały dotychczasowy układ w jakim znajdowaliśmy się. Wszelkie granice przekracza się i to przekraczanie granic stało się największym wabikiem dla artystów, największą przyjemnością. Prowokowanie publiczności, właśnie to, że się Państwo buntujecie przeciwko, że wychodzi ktoś z przedstawienia, że ktoś tupie nogą i woła „nie”. To o to chodzi, bo to jest show. Tak, wszystko się zamieniło w show. A zawiniła temu telewizja, która (…) w czasach komuny próbowała podnieść jakby intelektualnie przeciętną społeczeństwa w górę, żeby nauczyć czegoś, żeby dać pożywkę szlachetną. No bo władcy wtedy czuli że idą tą drogą, która zostanie doceniona przez społeczeństwo. Zapominali tylko, że społeczeństwo musi oprócz tego jeść, musi mieszkać, musi mieć trochę wygód i żyć godnie, nie tylko sztuką. A potem, zauważcie Państwo co się stało  po odzyskaniu wolności. Przyszedł ten wiatr z Zachodu, który nie jest najlepszym wiatrem, który zamienił wszystko na korzyść, na komercję. Jak nie ma oglądalności, no to już do widzenia…


Bulwersowanie, wpędzanie w konfuzję czytelnika, widza bądź wernisażowego globtrotera, stało się powszechną manierą artystów od siedmiu boleści. Probierzem ich pseudoawangardowej odkrywczości. Aż się prosi, by zadedykować im myśl Giovaannniego Guaresche: Gdyby ludzie mówili tylko o sprawach, na których się znają – na świecie byłoby bardzo cicho.


A tak na marginesie: nie odnosisz aby wrażenia, że prócz nas i może jeszcze paru naiwnych temat ten nikogo nie obchodzi? Że upędzając się za przekonywaniem do swoich racji, gonimy w piętkę? Nie wydaje Ci się, że kibicom i pozostałym zadowolonym z obecnej kondycji kultury problem dźwigania jej na wyższy poziom dokumentnie oklapł i zwisa jak sznurowadło udające krawat?


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko