Jan Stanisław Smalewski – Minęło lato 2014

0
150

Jan Stanisław Smalewski


Minęło lato 2014



                Nie, nie opuściłem swojej wieży obserwacyjnej. – W sytuacji nowych zagrożeń naszego bezpieczeństwa mogłoby zostać to uznane za dezercję.

                Od kilku dni mamy jesień. Lato 2014 przechodzi do historii, a wraz z nim niezwykła obfitość politycznych wydarzeń. Patrząc na świat, nie pójdę jednak tropem Baracka Obamy, który przemawiając ostatnio na formu ONZ na pierwszym miejscu zagrożeń światowych wymienił wirus ebola, a na drugim… wojenne działania Rosji w Europie. Być może ebola jest w stanie szerzej zagrozić ludzkości, ale to strefa epidemiologiczna, na którą światowa polityka większego wpływu nie ma. Co innego napięcia, jakie człowiek powoduje świadomie, sięgając po broń.

                W mojej ocenie publicysty największego zagrożenia należy upatrywać ze strony sunnickiego ugrupowania zbrojnego dżihadystów Państwa Islamskiego (IS). Ugrupowanie to w ostatnich miesiącach opanowało znaczne tereny w Iraku i Syrii.

Państwo Islamskie, którego celem stała się walka z Ameryką i chrześcijańską kulturą Zachodu, stwarza zagrożenie globalne w skali dotychczas nieznanej. Jego żołnierze dysponują coraz liczniejszymi rzeszami najemników opłacanych z funduszy płynących z posiadanych przez IS bogactw naturalnych, kopalń, złóż naftowych i rafinerii.

                Najemnicy i żołnierze samozwańczego kalifatu ogłoszonego właśnie latem, a konkretnie 29 czerwca 2014 r. na terenie Syrii i Iraku, nazywają się Żołnierzami Kalifatu. To oni zamordowali bestialsko (podrzynając gardła) kolejnych zakładników z Europy Zachodniej: dwóch dziennikarzy, społecznika, a ostatnio turystę z Francji. Kalifat to islamski ustrój polityczny, w którym głową państwa jest kalif – odpowiednik wschodniego sułtanatu, zachodnioeuropejskiego królestwa (cesarstwa).

W miesiącach letnich afrykańscy bojownicy Al-Kaidy nasilili terror skierowany przeciwko chrześcijanom do niespotykanych dotąd granic. Posługując się hasłami walki w imię Boga dokonali setek rzezi na bezbronnej ludności, nie wyłączając m.in. kobiet i dzieci, których ponad pół tysiąca pogrzebano żywcem.

                Temu barbarzyństwu realizowanemu w imię Boga, sprzeciwstawił się papież Franciszek, który sam „stał się celem” ich pogróżek. Papież, chrześcijanie… a następnie „obywatele świata zachodniego, zwłaszcza Francuzi i Amerykanie”. – Tak głosi wydane przez nich we wrześniu wezwanie do kontynuowania świętej wojny.

Dżihad ze swoją świętą wojną stał się również zagrożeniem dla Europy, której Francja i Anglia, nie mogąc pozostawać obojętnymi na bestialskie akty zabójstw swych obywateli (pokazowych egzekucji dziennikarzy, a ostatnio także turystów) przystąpiły do koalicji zbrojnej Stanów Zjednoczonych skierowanej przeciwko Państwu Islamskiemu.

                Oceniając działania islamistów papież Franciszek wypowiedział w sierpniu znamienne słowa, iż „rozpoczęła się wojna światowa”. – Trzecia wojna światowa?

                Skończyło się lato, zaczęła jesień, a wraz z nią rozpoczęła się walka z propagującym światowy terror Państwem Islamskim. Co na to Polska? Właśnie w momencie, gdy piszę te słowa prezydent Komorowski przebywając w wojskowej bazie Fort Bragg w północnej Karolinie, poparł oficjalnie akcję zbrojną Stanów Zjednoczonych w Syrii.

Poparł. Tyle jedynie na razie możemy zrobić. Stanowczo jednak w tej sytuacji odradzałbym naszym turystom podróże w te rejony świata, a już zwłaszcza do Algierii, by np. śladem francuskiego turysty Herve Gourdela wybierali się tam na górskie wspinaczki. Ów 55-letni nieszczęśnik nie przewidział, że tam właśnie mają kryjówki bojownicy afrykańskiej Al-Kaidy. Nikt już dzisiaj „nie da głowy”, że stamtąd można wrócić cało.

Nota bene porwań europejczyków dokonuje się nie tylko na rozległym terenie działań Al-Kaidy, lecz również tam, gdzie ona sięga, a sięga nawet poza rejony Afryki.

Atak na syryjskie i irackie bazy Państwa Islamskiego sił koalicyjnych pod przywództwem Stanów Zjednoczonych potępiła Rosja, uznając decyzję podjętą przez Obamę „za jednostronną i niezgodną z prawem międzynarodowym”. Jednakże ujawnione ostatnio informacje, iż w siłach zbrojnych Al-Kaidy może być nawet około 500 – 600 najemników pochodzenia rosyjskiego, tadżyckiego i gruzińskiego, którzy mogą w przyszłości przenikać na tereny Federacji Rosyjskiej, a także plany snucia wizji budowy kolejnego, islamskiego kalifatu rozciągającego się od Kaukazu po Afganistan, zmieniły nieco nieprzychylne nastawienie Rosji do poczynań Stanów Zjednoczonych.

Od czerwca br. postępuje polityczna izolacja Rosji na arenie międzynarodowej. Wyraźnie zaczyna ona odczuwać skutki skierowanych przeciwko niej sankcji gospodarczych ze strony Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej (podobno nawet kanclerz Niemiec Merkel „przejrzała na oczy”, zmieniając swój stosunek do Putina). Ostatnio do polityki sankcji wobec Rosji dołączyła się także bogata Japonia, co dodatkowo musiało Putina zaboleć. Japończycy blokować mają strefy przepływu bankowego środków finansowych oraz dostawy broni.

Prezydent RP Bronisław Komorowski, którego wizerunek medialny – po ostatnich wystąpieniach politycznych, w tym w Bundestagu oraz po rozszerzeniu kontaktów w sprawie bezpieczeństwa Europy z prezydentem Stanów Zjednoczonych – wyraźnie się ożywił, stanowczo sprzeciwia się polityce wojennej Putina. Jego pomysł, by Rosję pozbawić prawa weta w Organizacji Narodów Zjednoczonych, przyjęty początkowo z rezerwą (prawnie aktualnie nie do przeprowadzenia) znajduje coraz więcej zwolenników. Próbuje się dla niego zmontować koalicję, która doprowadziłaby w tej kwestii do zmiany prawa międzynarodowego.

Tymczasem Rosja gra nadal tę samą piłkę – jak powiedziałby niejeden sportowiec, a jej przywódca „gra wariata” wciąż broniąc się, że sprawa Ukrainy należy do samych Ukraińców i on z tym nic wspólnego nie ma. Nie ma nic wspólnego z dostarczaniem broni separatystom, nie ma z naruszaniem przez nich kolejnych zawieszeń broni, z wysyłanymi białymi konwojami humanitarnymi o niejasnych celach i zadaniach, jak kiedyś nie miał nic wspólnego z zielonymi ludzikami i aneksją Krymu, „którego przecież sami Ukraińcy chcieli”.

A jakie są skutki tych posunięć dla polityki światowej, w tym Polski?

Po pierwsze – Ukraińcy niebawem pozostaną bez broni, ich dotychczasowe jej zasoby zostały przez separatystów rosyjskich zniszczone w ponad 75%. Zabiegi prezydenta Ukrainy Poroszenki, by kupić broń na Zachodzie, lub otrzymać w tej kwestii wsparcie któregokolwiek z państw NATO, jak dotąd nie przynoszą oczekiwanych przez Ukrainę efektów. Nikt nie chce oficjalnie narazić się Rosji, a co dopiero zaangażować się w konflikt zbrojny z Rosją Putina.

A jeśli warunki w skali świata się zmienią, przesuną się parytety zagrożeń międzynarodowych, co wtedy? Będziemy sprzedawać broń Ukrainie (w Internecie pojawiła się informacja jakoby zgodziliśmy się na sprzedaż samolotów bezzałogowych)? Sprzedadzą ją jej inni?

Po drugie – końcówka lata już, już dawała nadzieje Putinowi, że całą tę dziwną wojnę o Ukrainę on wygrał. Że tak, jak Krym, uda mu się odłączyć od niej jej wschodnie tereny opanowane przez separatystów. Póki co, sytuacja nadal pozostaje napięta, Ukraińcy są nieugięci, nie zaakceptują żadnych połowicznych rozwiązań, nawet podpowiadanych przez OBWE (np. czasowego wstrzymania walk), wojna może jeszcze przybrać różny charakter. Zagrożenie dla pokoju w tej części Europy nie maleje.

Zagrożenie nie maleje, a sąsiedzi Ukrainy i Rosji zaczynają się dozbrajać, wzmacniać swoje siły obronne, jednoczyć działania sojusznicze. Bazując na dotychczasowych doświadczeniach światowych wojen, z bólem serca przyznaję, że nigdy wcześniej bym się nie spodziewał, że na progu XXI wieku przyjdzie nam bać się o bezpieczeństwo naszych rodzin i przyszłość dzieci i wnuków.

Tymczasem postępowanie Rosji Putina spowodowało, że wrócimy do silnej floty wojennej, ruszą stocznie. Że w Szczecinie bazować będą siły szybkiego reagowania NATO, że zaczniemy umacniać granice na wschodzie kraju, poprawi się stan naszej floty powietrznej, otrzymamy nowe superrakiety, w Internecie ruszył mechanizm samo napędzania militaryzacji kraju pod hasłem: „Przywrócić obowiązkową służbę wojskową”. Słowem: uruchomione przez Rosję koło zamachowe machiny wojennej przeciwko Ukrainie samo napędza się i coraz trudniej będzie go zatrzymać.

Trudno w sytuacji tak poważnych zagrożeń światowych być sceptykiem w sprawach krajowych: politycznych rozstrzygnięć rządowych, gospodarczego rozwoju pod presją umacniania bezpieczeństwa. – Obrane ścieżki polityki zagranicznej muszą przekładać się na pełny rozsądek działań rządzących.

Tegoroczne lato minęło w ferworze, jaki powstał po decyzji Unii Europejskiej powołania premiera Tuska na szefa Rady Europy. Po kłopotliwej sytuacji, jaką wywołała afera podsłuchowa „u Sowy”, oczekiwano kolejnych rozliczeń, opozycja wyrokowała nawet rychły upadek rządu. Tymczasem… mogliśmy naocznie przekonać się, jak potrafi czasami pojedynczy los człowieka wpłynąć na losy całej zbiorowości: jego środowiska, partii, a nawet kraju.

Budowany przez Donalda Tuska latami autorytet na arenie międzynarodowej przeobraził się w pojedynczy, a jednocześnie narodowy sukces Polski i Polaków. Polski premier został prezydentem Unii Europejskiej. Tego nawet opozycja nie była w stanie zlekceważyć.

W poprzednim felietonie zwracałem uwagę na potrzebę zjednoczenia się polskiej prawicy. Połączenie się odłamanych wcześniej od PiS przybudówek powoli nadzieje takie dawało. Czym w mojej ocenie nadal prawica grzeszy? Nadmierną kłótliwością, w której przejawia się brak kultury politycznej i brakiem konkretnie i umiejętnie podawanych pod rozwagę publiczną programów.

Rząd PO z nowym 14 premierem – a jednocześnie drugą z kolei kobietą premierem – po roku 1989 (roku zmiany ustroju) powołany został sprawnie, a zmiany w jego strukturze, w tym także zaistniałe w wyniku wcześniej ujawnionej afery, dobrze rokuję na politykę kontynuacji.

Co zwróciło moją szczególną uwagę niezależnego obserwatora z niezależnej wieży obserwacyjnej? Premier kobieta to znak czasu. Idący w kierunku oczekiwań Zachodu, ale i w stronę wyciszenia obaw społecznych o zewnętrzne zagrożenia wojenne. – Nieoficjalne wystąpienie sygnowanej jeszcze na premiera Ewy Kopacz, gdy na pytanie o Ukrainę, odpowiedziała jak typowa kobieta: najpierw dom, rodzina, potem… (podkr. autora) przyjaciele, wcale nie było takim fo pa, jak od razu podniosła wrzawę opozycja.

Mierzmy siły na zamiary – mówi stare porzekadło. Ewa Kopacz wydaje się być kobietą wyjątkowo doświadczoną i życiowo, i politycznie. Myślę, że wbrew opiniom niektórych polityków prawicy, iż będzie sterowana przez Tuska z Brukseli, potrafi samodzielnie rządzić państwem. – Pożyjemy, zobaczymy.

Grzegorz Schetyna – po (nie zawsze dobrych) doświadczeniach z lat poprzedniego sprawowania różnych stanowisk partyjnych i rządowych – może okazać się nie tylko trwale opierzonym już politykiem, ale i mądrym, ostrożnym strategiem. A tylko takim powinien być minister Spraw Zagranicznych.

                Radosław Sikorski – czasowo przesunięty do przechowalni politycznej (patrz:– Ewa Kopacz) pokutował będzie za gadulstwo „u Sowy”. Narażając swój autorytet na arenie międzynarodowej przegrał też stanowisko, jakie marzyło mu się w Radzie Unii Europy. No i przegrała jego doktryna wspierania Ukrainy. – Była nazbyt hura optymistyczna, tak myślę.

                Minister ON Tomasz Siemoniak – ranga wicepremiera dla tak młodego polityka to nie zasługa jego wieku, ale potrzeba przejścia kraju na kolejne ścieżki umacniania obronności. Na pewno będzie dobrze sterowany przez doświadczonego starszego kolegę byłego ministra ON Bronisława Komorowskiego.

                Minęło lato, minęły uroki pięknej letniej pogody (jesień już u samego progu przywitała nas deszczem i chłodem). Minęła jeszcze jedna piękna pora doznań, której nie mogę pominąć. Po czterdziestu latach od poprzedniego takiego sukcesu doczekaliśmy się złotej drużyny siatkarzy – Polacy zostali mistrzami świata.

                Wygrywajmy kochani. Wygrywajmy częściej. I nie tylko w piłce siatkowej. Kto nie lubi wygrywać?

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko