Czytam „Ostatnią przeprowadzkę” Leszka Żulińskiego i przypominam swój wiersz z tomiku z 2010 roku. Podaję te daty na dowód, że nie zmyślam, mógłbym też podać wydawcę, ale boję się kryptoreklamy i tak dalej. Mój wiersz był wcześniejszy także o cały tytuł, bo brzmiał „Przedostatnia przeprowadzka”, tak że wyprzedziłem Cię, Leszku, chociaż tego nie wiesz. Ale nie o wyścigu chcę pisać, tylko o tym, że po lekturze „Ostatniej przeprowadzki” pomyślałem, że wiersz dla poety, to jego – wiem, że to będzie bluźnierstwo – stygmaty, a niektóre potrafią zestygmatyzować czytelnika. Akurat takie wiersze stanowią w przywołanym tomiku większość, więc nawet nie chcę ich przywoływać, zostawię to na deser. Natomiast powiem, bo to też jest dla mnie ważne, że czuję w tych wierszach dziwną lekkość, dziwną dlatego, że są to przecież wiersze śmeirtelne!, są to takie – by sparafrazować tytuł znanej książki – wiersze po wierszach. Może dlatego?
Dają mi one wrażenie, że nic już TU Leszka nie trzyma, nawet przeprowadzka go w nowym miejscu nie ugruntowuje, nie ukorzenia. I wiek i doświadczenie akurat w tym wypadku przynoszą pyszne owoce, choć przecież dają do zrozumienia, że autor zna gorycz ich pestek, gdy my tylko kuszący miąższ.
To już koniec. To jest jedna z krótszych recenzji, jaką napisałem w życiu (krótszą była tylko ta świadomie złośliwa – czego nie wypieram się i nie dowołuję – z tomiku „Wystarczy” naszej Noblistki o treści: faktycznie), bo tak jakoś jest, że im lepsze wiersze, tym mniejsza potrzeba recenzenckiego jazgotu, choć ten bywa niezbędny, by zwabić czytelnika.
Teraz ten deser, cztery wiersze z „Ostatniej przeprowadzki”.
Rubikon
antyczna jedność miejsca, czasu i akcji
jest teraz w locie dojrzałym, dokolnym,
jakim kołują doświadczone orły
wracamy do gniazda, spinamy czas
ostatnią haftką, akcję zamrażamy na giełdzie
trwamy!
z pozycji Szymona Słupnika ruch
jest czymś trywialnym, rejwach targowiska
gaśnie, jazgot tłumu ledwie dociera do uszu.
przemieszczanie się to czynność naiwna,
właściwa żółtodziobom i obieżyświatom.
jeśli dotarłeś do mety, odpręż się –
niczego już nie potrzebujesz, nic nie musisz,
wszystko złożyło się jak puzzle lub kostka Rubika
pozostał tylko Rubikon,
za nim jedność miejsca i czasu, bez akcji
Koło
z okna nowego mieszkania
widzę okno pierwszego
zatoczyłem koło
jak jastrząb w pościgu za wróblem
lub jak wróbel w ucieczce przed jastrzębiem
sam nie wiem
ale zawsze idzie się z łona do grobu
nie na odwrót
Ostatnia przeprowadzka
Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną…
I wszyscy w jednym zmarli dniu i
(Bolesław Leśmian)
biegam z wiertarką i młotkiem po domu
będę ich wieszać
Ela, Erna, Bogdan, Janusz,
Marek, Tadeusz, Vesna, Zbyszek
dawali mi swoje obrazy, grafiki,
no to niech teraz wiszą
wczoraj rozkładałem bibeloty,
szwarc, mydło, powidło, kicz,
czasami jakieś cudeńko
lub „pamiątka z podróży”.
jest więc stary Aztek,
mnich z San Giorgio Maggione,
chiński wojownik z terakotowej armii,
filcowa myszka w ślubnej sukni,
miniatura weneckiej maski,
i statuetka szpetnej lafiryndy,
czyli Piękna Kurew.
także drewniane lub ceramiczne koty;
pełno kotów (jak w Rzymie)
gwarno się zrobiło. patrzymy na siebie.
rozmawiamy. czasami milczymy.
z drugiego planu szept książek
(chyba wymieniają się dialogami)
i niemilknący telewizor
nie lubię stąd wychodzić
któregoś dnia wybiorę sobie
jedną z półek i już z niej nie zejdę
drzwi zarygluję,
gerda będzie nasłuchiwała,
czy zazgrzyta kaj kluczem
a ja już zbibelociały niczym kość słoniowa,
zbibliotekociały jak stary pergamin,
zdrewniały, sporcelanowiały, sfilcowany
wiertarka i młotek też w grobowej ciszy,
gerda w drzwiach rdzewieje
wszyscy się dziwią,
a przecież uprzedzałem, że to ostatnia
przeprowadzka
Czekanie na ślepca
ciekawe, czy Jonasz siedząc w brzuchu wieloryba
wiedział, jak wygląda wieloryb?
ja siedzę w swoim mieszkaniu,
patrzę przez okno i chcę zobaczyć świat
byłem w Pekinie, Palermo, Nowym Jorku,
we wsi Rycerka za Żywcem, w Monachium,
Wiedniu i Głuchołazach
i nic
świat jest widoczny tylko
z zaświatów
nie mogę wykluczyć,
że także siedzę w brzuchu wieloryba,
że gdzieś płyniemy. to odyseja,
którą opowiedzieć może tylko ślepiec,
bardzo dalekowzroczny i z obciętym językiem
wystarczyłby mi jeden jego gest:
kciuk skierowany w górę albo w dół
ale ślepiec milczy.
może się boi. może też nie widzi.
Leszek Żuliński, Ostatnia przeprowadzka, Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Szczecin 2014