Krzysztof Lubczyński rozmawia z Krzysztofem Stroińskim

0
567

Krzysztof Lubczyński rozmawia z Krzysztofem Stroińskim
 

Należy Pan do najwybitniejszych polskich aktorów, o ogromnym dorobku teatralnym, filmowym i telewizyjnym. Dlaczego tak niechętnie udziela Pan wywiadów? Nie lubi Pan dziennikarzy?


– Nie. To nie ma z tym nic wspólnego. I proszę nie mówić takich superlatyw, bo to mnie krępuje.


Ja je tylko cytuję. To są fakty. Mówi za Pana dorobek i nazwiska najwybitniejszych reżyserów, którzy zabiegali i zabiegają o współpracę z Panem. Zgodzi się Pan chyba, że surowego Jerzego Jarockiego trudno było podejrzewać o schlebianie aktorom i angażowanie ich na „ładne oczy”


– Ja po prostu mam ciężkie opory przed uleganiem obyczajowości polegającej na autopromocji i samochwalstwie. Ja po prostu nie potrafię się do tego nagiąć. Wstydzę się.


A na scenie czy przed kamerą Pan się nie wstydzi?


– Mam tremę, jak prawie każdy aktor, ale to coś zupełnie innego. To trema twórcza. To brak tremy powinien aktora zastanowić. A poza tym jestem przecież zawodowym aktorem. Wolę więc wyrażać się w swojej pracy artystycznej. Nie mówiąc już o tym, że chronię swoją prywatność, czuję się też zakłopotany pytaniami, które wielu dziennikarzy zadaje aktorom, tak jakby byli oni politykami, socjologami czy filozofami. Nie czuję się na siłach żeby na takie pytania odpowiadać publicznie, bo prywatnie mówię o różnych sprawach. Jeszcze jedno – mam tremę podczas takich rozmów, mieszam się, denerwuję. I proszę mi wierzyć, że takimi deklaracjami nie chcę się wyróżnić z tła. Przeciwnie, pragnę pozostać w cieniu. Mam już 62 lata, więc się nie zmienię.


Zgodził się Pan jednak w końcu na rozmowę wyłącznie sprawozdawczą, dotyczącą bezspornych faktów z Pana drogi artystycznej. Przywołajmy więc przynajmniej garść faktów. Pana teatralnym debiutem była rola Xawerego w „Turoniu” Stefana Żeromskiego w teatrze tarnowskim…



– Tak, byłem tam krótko, a po roku powróciłem do Łodzi, gdzie przez kolejnych pięć lat występowałem w teatrze im. Jaracza. Zagrałem tam m.in. w dramatach W. Szekspira, Romea w „Romeo i Julii” w reż. Jana Maciejowskiego i Ariela w „Burzy” w reż. Witolda Zatorskiego, a także Albina w „Ślubach panieńskich” A. Fredry w reż. Tadeusza Byrskiego.


W 1979 roku rozpoczął Pan pracę w Warszawie. Od czego Pan zaczął?


– Od roli Konrada w „Wyzwoleniu” Stanisława Wyspiańskiego w Teatrze Adekwatnym w reż. Henryka Boukołowskiego. Reżyserzy powierzali mi role z szerokiego wachlarza stylistycznego, od komediowych i groteskowych do dramatycznych i tragicznych. W 1981 zagrałem więc i w widowisku Olgi Lipińskiej na podstawie poezji K.I. Gałczyńskiego „Ja się nie boję braci Rojek” w Teatrze Komedia, a niebawem, w 1982, w dramatycznym okresie stanu wojennego, w słynnym „Mordzie w katedrze” T.S. Eliota w Teatrze Dramatycznym w reż. Jerzego Jarockiego.


Takiej naprzemienności w gatunku ról, rozpiętych między poetyką Lipińskiej a Jarockiego jest w Pana dorobku bardzo wiele….


– To prawda. Grałem np. dramatycznego Jozafata w mistycznym dramacie Juliusza Słowackiego „Ksiądz Marek” w reż. Krzysztofa Zaleskiego i komicznym Franciszkiem Piszczałą w szekspirowskim „Śnie nocy letniej” w reż. Macieja Wojtyszki,  a także groteskowym Józiem w „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza i demonicznym Fryderykiem w „Pornografii” W. Gombrowicza w reż. Waldemara Śmigasiewicza, czy groźnym pastorem Johnem Hale w „Czarownicach z Salem” A. Millera w reż. Izabelli Cywińskiej.


Wszystko to pod znakomitymi markami teatrów Dramatycznego i Powszechnego w Warszawie. W 2010 roku Agnieszka Glińska zaprosiła Pana do udziału w realizowanej w Teatrze Narodowym „Mewy” A. Czechowa, w roli Szamrajewa…


– Ról czechowowskich też mi się trochę przydarzyło. Bardzo je lubię, odpowiadają moje konstrukcji psychicznej i artystycznej


W filmie kinowym zadebiutował Pan w „Pierścieniu księżnej Anny” W. Jakubowskiej (1970)…



– To czasy prawie dziecięce. Miałem wtedy 20 lat, studiowałem. Zagrałem też epizod w „Jak daleko stąd, jak blisko” Tadeusza Konwickiego (1971), także w „Wielkim tygodniu” Andrzeja Wajdy (1995), „Tygodniu z życia mężczyzny” Jerzego Stuhra (1999), a ostatnio w „Rysie” Michała Rosy (2008).


Dużo mówiono o Pana głównej roli w głośnym filmie „Pójdziesz ponad sadem” Waldemara Podgórskiego (1974)…


– Myślę, że bardziej niż o mojej roli mówiono o tematyce wiejskiej tego filmu, o problemach awansu ludzi ze wsi do miast, o ich trudnej adaptacji. To były tematy żywo wtedy dyskutowane. Ale niech mnie Pan nie próbuje nakłonić do samochwalenia się. Trzymajmy się tego, co ustaliliśmy. Zgodziłem się wymieniać role, ale w trybie neutralnej relacji z faktów.


Zagrał Pan też dziesiątki ról w Teatrze Telewizji, w którym zaczął Pan występować w 1975 roku. Które Pan najlepiej wspomina?


– Franciszka w „Procesie” F. Kafki w reż. Agnieszki Holland, Błażeja w „Gwałtu co się dzieje” A. Fredry w reż. Olgi Lipińskiej, Apolla Korzeniowskiego w  „Weselu pana Balzaca” J. Iwaszkiewicza w reż. Tadeusza Junaka.


Dość szybko upomniały się o Pana seriale…


Zadebiutowałem w serialach  epizodami w serialach „Doktor Ewa” (1970) i „Stawiam na Tolka Banana” (1973), „Najważniejszy dzień życia” (1974) i „Dyrektorzy” (1975).


W 1976 roku zyskał Pan masową popularność rolą Leszka Góreckiego w serialu „Daleko od szosy”. Za tę rolę otrzymał Pan w 1977 roku nagrodę na Festiwalu Polskiej Twórczości Telewizyjnej w Olsztynie….


– Wystąpiłem też w historycznych serialach „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”  (1981) „Blisko coraz bliżej” (1986). Zagrał też Michała Lindnera, męża Doroty w „Matkach, żonach i kochankach” i Metyla w serialu „Pittbull”…


Ponieważ unika Pan samooceny pozwolę sobie zacytować fragment pewnego artykułu o Panu: „Nazwiska reżyserów, którzy angażowali Stroińskiego w teatrach i filmie wskazują, że ceniony jest on przez reżyserów najrozmaitszego autoramentu, tradycjonalistów i awangardzistów, zwolenników klasyki scenicznej i sztuk współczesnych, reprezentantów teatru psychologicznego, realistycznego, poetyckiego. Pokazuje to jak bogata i wielostronna jest osobowość artystyczna Stroińskiego i że jego tzw. typ aktorski jest w pełni otwarty, nie podlegający tzw. szufladkowaniu. Jeśli chciało by się znaleźć dla kreacji Stroińskiego jakiś wspólny mianownik, to może nim być krańcowa wrażliwość. Stroiński, niezależnie od tego kim jest jego postać i jakie cechy reprezentuje z punktu widzenia literackiego, gra zawsze ludzi wrażliwych, wewnętrznie powikłanych, niespokojnych, niepewnych siebie, kryjących w sobie tajemnice, dramaty i przeszłe trudne doświadczenia”. Zgadza się Pan z takim opisem Pana aktorstwa. Czy jest trafny?


– Proszę pana, umówiliśmy się przecież. (uśmiech). No comments.


Dziękuję za rozmowę.


Krzysztof Stroiński – 10 października w 1950 roku w Pszczynie. W roku 1972 ukończył wydział aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Zadebiutował w sezonie 1972-1973 w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie. Następnie, do roku 1978, występował w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza. Od roku 1979 jest aktorem teatrów warszawskich: Komedii (1979-1981), Dramatycznego (1981-1984), Nowego (19881989), Powszechnego (od 1990) oraz Studio i Narodowym (gościnnie). W latach 19921994 był aktorem „Kabaretu Olgi Lipińskiej, gdzie wcielił się w rolę szefa instytucji KABA 3.






Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko