Dariusz Szuirad Zajączkowski
„Krzyk o północy”
czyli książka o samotności…
Krzyk o północy nie wróży niczego dobrego – to w końcu godzina duchów. Ale także niczym nie zmącony czas, w którym można zajrzeć w głąb siebie. Jeżeli zrobi się to szczerze, bez hipokryzji i codziennych masek, odkryta rzeczywistość może przerazić. W książce Krystyny Habrat mieszkańcy piętnastopiętrowego bloku w dużym mieście słyszą w środku nocy krzyki i łomotanie w ściany. Powtarzające się zdarzenia dominują w sąsiedzkich rozmowach, prowadzonych dorywczo w korytarzu, przed szybem windy, miejscu, w którym spotykają się większą grupą. Subtelnie skrojone dialogi nie pozostawiają złudzeń – to praktycznie jedyny łączący ich temat. Sprzeczne, subiektywne relacje mieszkańców nie pozwalają też jednoznacznie ustalić skąd dochodzą nocne hałasy. Właściwie należałoby uznać, że to budynek krzyczy. Krzyczy otchłanią klatek schodowych, kominami, pęczniejącym od emocji betonem ścian, z których, wydawać by się mogło, zaraz trysną spękane żyły zbrojeń.
Autorka przenika przez te ściany, czai się w korytarzach i cichcem wyrasta w samotnych pokojach bohaterów. To wyjątkowo subtelna, cicha i, wbrew pozorom, oszczędna w słowa obserwatorka. Wystarczą dwie, trzy scenki, niczym błyski kamery, by naświetlić poszczególne postaci, mieszkańców, których losy splatają się zupełnie bezwiednie, choć tak naturalnie, tak życiowo, tak, jak bywa na każdym osiedlu, wsi, społeczności. Ale nie są to pełne studium. Krystyna Habrat jedynie paroma okrężnymi zdaniami nakreśla charakterystykę wybranej osoby i pozwala czytelnikowi zobaczyć ją oczyma kilku mieszkańców bloku. Sama raczej nie wyraża opinii, stoi z boku. Następnie po mistrzowsku podsuwa tak spreparowany obraz, kotwiczy go w naszej świadomości i po chwili, dopowiadając sobie resztę, mamy już wyrobione zdanie na temat konkretnego bohatera.
I tu pojawia się jeden z mocniejszych przekazów, wynikających z życiowych obserwacji Autorki. Gdy już ustawimy bohatera w wyświechtanych, płytkich, uznanych przez społeczeństwo, jedynie słusznych szeregach, gdy zaszufladkujemy go zgodnie z panującymi trendami, wtedy Krystyna Habrat podstępnie burzy wcześniej wykreowany obraz danego bohatera… A może burzy jedynie to, co czytelnik sam stworzył w swym pracującym bezrefleksyjnie, wręcz stereotypowo ukierunkowanym umyśle? Autorka oczami innych sąsiadów nagle odwraca dotychczasowy wizerunek i pokazuje zupełnie inne oblicze danej postaci. A my, czytelnicy, pozostajemy pełni zdumienia i wstydu, jak szybko i przede wszystkim niewłaściwie i niesprawiedliwie oceniliśmy daną osobę. To straszne jak łatwo i bezkrytycznie przyjmujemy czyjś osąd, jak łatwo dajemy się zmanipulowani niesprawdzoną opinią, plotką, cichcem rzuconą sugestią.
Może czas inaczej spojrzeć nie tylko na współmieszkańców i sąsiadów?
Człowiek jest istotą bardziej skomplikowaną niż sobie to uświadamiamy. To taka zdolna bestia, co gra w życiu wiele ról i czasem już bezwiednie chowa się za kolejną maską, gubiąc się w ich mnogości, zapominając, która jest prawdziwa, rzeczywista. Krystyna Habrat pokazuje jednak, że nakładanie kolejnych masek nie wynika z wyrachowania, przynajmniej w większości przypadków. To raczej świat i otoczenie zmusza do chowania się, do otorbiania mirażami, by za wszelką cenę osłonić swoje wrażliwe ja. W rezultacie ludzie wciąż pozostają samotni. „Krzyk o północy” to książka o samotności w tłumie z braku umiejętności porozumienia się, najczęściej z obawy przed zranieniem – zwykle kolejnym. Bohaterowie podejmują próby zbliżenia do upatrzonych sąsiadów, podświadomie czując, że są to osoby im życzliwe i podobnie wyobcowane, poszukujące przyjaznej duszy. I kiedy do zbliżenia pozostaje jeden uśmiech, jedno ciepłe słowo, gest cały plan rozsypuje się jak dziecięca gra. Do głosu dochodzi obawa, że może się narzucamy, że może jesteśmy śmieszni z naszymi oczekiwaniami. To wszystko, często podsycane poczuciem niższości, a przede wszystkim niewłaściwą, pochopną interpretacją wyciągniętej, równie osamotnionej ręki, sprawia, że następuje gwałtowne wycofanie, paniczna wręcz, nieskoordynowana zmiana masek, czasem nieadekwatnych do sytuacji, co tylko kilka chwil później pogłębia i tak już ogromną frustrację.
I wtedy przychodzi północ. Sen z powiek wymiata grzęznąca w gardle gula samotności a przed oczami przesuwają się utracone, niedostrzeżone szanse, zasuszone marzenia i zagubiony gdzieś w drodze sens istnienia…. Wtedy… wtedy bez masek, ściskamy odtrącone, niespełnione ja i nie bacząc na okoliczności, w przestrzeń nocy wyrzucamy mentalny lub fizyczny krzyk rozpaczy, zawodu, goryczy, a o ściany łomoczą bezsilne werble uderzeń. Tym mocniejsze, im większa nadzieja, że ból przesłoni prawdę.
„Krzyk o Północy” nie jest bynajmniej debiutem Krystyny Habrat i nie kończy się aż tak tragicznie, jak to nakreśliłem. Dotyka i innych problemów współczesnego, prostego człowieka, który zderza się z codziennością, taką normalną, niewydumaną polską rzeczywistością. Wybitni, uznani (kolejne schematy) krytycy zapewne nie zauważą nawet tej książki. Nie stanie też ona w szranki o nagrodę Nobla, ale oddaje, choć w specyficzny sposób, życie takim, jakim jest. I to jest wystarczającym powodem, by zatrzymać się nad nią, a potem w nocy spojrzeć w głąb siebie.
Szczęśliwi, którzy o północy nie krzyczą.
Ale czy tacy w ogóle istnieją? Przecież to tylko kwestia czasu…
* tekst ukazał się w „Rzeczpospolitej Trzebnickiej” w wydaniu lipcowym 2014 roku