Krzysztof Kwasiżur
MÓJ EVEREST
W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym była tu Wanda Rutkiewicz.
Jeszcze tylko dwadzieścia metrów i będę na górze!
Lekki wiatr, niespotykanie łagodny jak na tę porę roku gwiżdże w oddali.
Mrużę oczy przed ostrym, jasnym światłem słońca.
Solidne podparcie i rzut ciała! Przesuwam się o kilkanaście centymetrów w przód i do góry.
Poprawiam uchwyt i znów rzucam ciałem, przesuwając środek ciężkości na drugą rękę i drugą aluminiową podporę.
Znów wyszarpuję kilkanaście centymetrów w górę i kilka do przodu.
Walcząc z zadyszką i zmęczeniem piekącym przy każdym oddechy w płuca, ryzykując upadek podnoszę lewą rękę i opierając się jedynie na prawej – odsuwam zamek ortalionowej kurtki przy szyi.
Już niedaleko! Już widać cel!
Metalowy stelaż wrzyna się w kręgosłup a stopy nie chcą już słuchać.
Dłoń; przez chwilę niezmuszana do utrzymywania ciężaru ciała powoli odzyskuje władzę.
Oprę się teraz na drugiej!
W dwutysięcznym była Anna Czerwińska…
Ramiona, wzmocnione chwilą odpoczynku mogę teraz zmusić do kilku ruchów; nie jednego.
Raz, dwa, trzy! Ciało samo złapało rytm i pokonuję całe cztery metry!
Oglądam się przez ramię: w dole nie widać już dawno nic, ciemność tylko – ale to pora dnia.
Kolana drżą z wysiłku i chcę już usiąść. Jeszcze kilka metrów Alka, jeszcze tylko parę metrów i będziesz się mogła nawet położyć!
W dwa tysiące szóstym była Martyna Wojciechowska! Tak widziałam w telewizji!
Jeszcze dwa metry Alu, jeszcze kilka chwil wysiłku!
Ostatnie szarpnięcie całym ciałem i z westchnieniem ulgi staję na płaskim odcinku.
No dobra – Alka – bez pierdół! Koniec marzeń, szukaj klucza! Tym bardziej, że pieczenie ciała ocieranego metalowym gorsetem staje się nieznośne i trzeba coś z tym zrobić.
Odstawiam jedną kulę pod ścianę i reklamówki z zakupami.
Kurde! Zmęczenie powoduje, że ręce drżą i klucz do drzwi wypada spomiędzy palców.
Z brzękiem spada ze schodów i toczy się aż na półpiętro.
Ze stoickim spokojem patrzę jak wreszcie się zatrzymuje.
Eeech! No dobra – pani alpinistko! Idziemy po klucz! Kule w dłoń!
BĘDĘ BELFREM
Podwórko w kształcie trójkąta, betonowy placyk i nawet śmietnik pod obdartym z farby trzepakiem – wszystko tam było szare i pokryte sadzą i kurzem. Odrapane, ceglane ściany, zdezelowany, duży fiat z dawno poodkręcanymi kołami i nawet graffiti na murach było jakieś takie mało kolorowe.
Ale za śmietnikiem nikt przynajmniej im nie przeszkadzał.
To nic, że niewiele było stąd widać! Tu zawsze się spotykali i tu mieli swoje miejsce.
Ostrzyżony na jasia piętnastolatek najwyraźniej przewodził grupie – bo zasiadł jak Basza pośrodku na drewnianej skrzynce po jabłkach i zagadnął do najmniejszego, może dziewięcioletniego blondynka o buzi cherubinka:
– Te, Lolek! Wyskakuj z fajek!
Lolek posłusznie podłubał w kieszeni i wyciągnął paczkę pomiętych mentoli.
Piętnastolatek skrzywił się na ten widok i z niesmakiem sięgnął po papierosa.
– Nie było normalnych? – i zaraz do dziewczynki z rudymi warkoczykami w niemiłosiernie spranej, błękitnej bluzeczce:
– Kinia! Masz jakiś worek?
Przeraźliwie chuda trzynasto – czternastolatka nerwowo się poruszyła:
– Mam, ale dla siebie!
– Dawaj! – niecierpliwe polecenie przyśpieszyło jej decyzję; z kieszeni wyjęła małą, foliową torebkę. Podała chłopakowi.
Ten wyjął z ust niedopałek, z kieszeni dżinsów tubkę kleju i z namaszczeniem godnym kapłana przygotowującego się do mszy przytknął plastikowy worek do twarzy.
Nie odrywając go od twarzy osunął się do wygodnej, wpółleżącej pozycji wciąż obserwując resztę młodocianego towarzystwa.
Inni natomiast zajęli się uczciwym podziałem owocowego wina przyniesionego przez grubaska w okularach z potwornie grubymi szkłami.
– Kinia, pij! – podał jej butelkę!
– O! Od kiedy ty taki elegant jesteś Baniak?
Chłopak nazywany Baniakiem podniósł hardo głowę.
– A co? Trza kombinować! Na tobie się zacznie, na mnie się skończy, baniak pracuje!
– No, Baniak! Ty to zostaniesz jakimś bankowcem, albo innym maklerem.
Ruda z wyrazem uwielbienia w oczach podeszła do grubaska i pocałowała go w usta.
– A ty Lolek, kim będziesz?
Blondynek o twarzy aniołka oderwał od ust butelkę i wypalił bez zastanowienia:
– Belfrem będę!
– A ja – Kinia nagle się zamyśliła – będę sławną aktorką! No, co się śmiejecie? Są rude aktorki! Na przykład Ania z Zielonego Wzgórza!
– A ty Roki, kim będziesz? Wszyscy spojrzeli na wpółleżącego chłopaka ostrzyżonego na krótko.
– A ja to pierdolę! – wybełkotał.
Wszyscy pokiwali głowami z aprobatą.
zainspirowane clipem “Bolek i Lolek-Załoga G”
TAKI ZWYCZAJ
– Marysia! Wytarłaś sztućce? To dobrze!
Michaś! Nie wydłubuj tego sianka spod obrusu! Potem będzie pełno na dywanie! Kto to będzie sprzątał?
Michaś! Nie plącz się tu! Idź lepiej zobacz, czy pierwsza gwiazdka już świeci!
– Jak to jaka? Taka zwykła gwiazda! Nie wiem, z której strony, zapytaj ojca, taki zwyczaj. Idź patrz!
Baśka; idź zobacz, kto dzwoni, bo ja muszę nakładać…
Dwanaście czego? To sobie policz jeszcze ciasto, herbatę i co tam chcesz jeszcze i będziesz miała dwanaście potraw! A mi nie zawracaj głowy!
I jeszcze jedno krzesło przynieś!
Jak to po co? Na niespodziewanego gościa! Taki zwyczaj!
– Kto tam, Basia, przyszedł?
Jaka Krystyna? A! Mów, że sąsiadka!
No wiecie co? To na święta nie mogła sobie zapasu cukru zrobić? Ludzie są bez wyobraźni! Ale dałaś? To dobrze! Święta są, trzeba dać!
– Co tam, Michaś? Nie widać gwiazd? Nic ci nie poradzę. Pomożesz mi – porozkładaj sztućce!
Nie tutaj! Tu nikt nie siedzi! To tylko takie miejsce – taki zwyczaj!
– Maryśka! Nie stawiaj wazy na białym obrusie! Będą plamy!
Basieńka, nastaw wody… Kogo znowu niesie? Idź zobacz Michałku, jak skończyłeś z tymi sztućcami!
– Karol! Ty już ogolony, przebrany? To do stołu siadaj powoli!
– Kto tam był Michałku? Co ty mówisz? Znów sąsiadka? Jaką szarlotkę?
Co ona myśli, że my ciasta swojego nie mamy na święta? No wiecie co!
Pani Krystynie to się już całkiem w głowie poprzewracało, od kiedy pochowała męża.
To z nadmiaru! Cztery pokoje i sama mieszka!
Basia, co szukasz na tym stole? Talerze postaw na tym pustym miejscu, literatki też!
Inaczej się nie zmieszczą! A na to wolne miejsce i tak przecież nie przyjdzie!
To tylko taki zwyczaj.
– Michaś! Nie wyciągaj tego siana! Dostaniesz po łapach!
– Karol! Powiedz mu coś! Zareaguj!
Pomódlmy się i siadajmy do wigilii! Bo barszcz wystygnie!