Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Męska talia Katarzyny Dowbor
Katarzyna Dowbor jest realistką. We wstępie do swojej niewielkiej książeczki „Mężczyźni mojego życia”, była popularna dziennikarka TVP napisała, że „raczej nie wywoła wielkiego skandalu”. Nie tylko wielkiego, ale nawet średniego. Żadnego. W czasach, w których skandale i afery zdarzają się kilka razy w tygodniu, o ile nie codziennie, nie sposób zrobić skandalu książką. Skandalami zajmują się tabloidy, internet z rozmaitymi pudelkami i telewizje. Książka, która ukazuje się wiele miesięcy, a nawet lata po faktach, tym bardziej źródłem skandalu być nie może. Zwłaszcza, że książki mają małe wzięcie w ojczyźnie Mickiewicza, Sienkiewicza i Miłosza. Książka Katarzyny Dowbor jest więc sympatycznym reliktem początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to okazało się sporo rozmaitych wspomnień aktorów, reżyserów, artystów, polityków, słowem tych, którzy dziś nazywani są celebrytami.Sympatycznym – bo rzecz czyta się znakomicie. Jest to dość obszerna talia portretów „mężczyzn Katarzyny Dowbor”, mężów, znajomych, współpracowników. Talia, bo tak, jak w kartach są tu i królowie i walety. Rozpoczyna ją „wesoła, a ogromnie przez to smutna” opowieść o związku autorki ze znanym publicystą i ciętym felietonistą Januszem Atlasem. Są też m.in. Michał Bajor, Rafał Bryndal, Krzesimir Dębski, Jerzy Gruza, Wojciech Gąssowski, Krzysztof Ibisz, Władysław Komar, Mariusz Max Kolonko, Jonasz Kofta, Bogusław Linda, Wojciech Mann, Krzysztof Materna, Czesław Niemen, Daniel Olbrychski, Jan Suzin, Jerzy Urban, Zbigniew Wodecki, Janusz Zaorski i inni. Jak sama napisała we wstępie, nie udostępniła pani Katarzyna miejsca w swoim „męskim” pamiętniku mężczyznom nudnym, nic nie wartym lub takim, którym nie chciała sprawić przykrości, a sobie zniszczyć dobre wspomnienia. Czyta się tę książkę lekko, smacznie, sympatycznie. Pani Katarzyna nie jest niewiastą organicznie złośliwą, a jeśli bywa, to nie radykalnie. Dobroć i ciepło zdają się u niej brać górę nad damskim „harpiostwem”, co jednak w najmniejszym stopniu nie ujmuje atrakcyjności lekturze. Katarzyna Dowbor ma bowiem świetny dar obserwacji, inteligencję, poczucie humoru oraz dystans do innych i do siebie samej. Dla mnie najważniejszym walorem tej książki nie jest jej aspekt plotkarski, lecz niejako dokumentalny, bowiem wspomnienia te, obfite w fakty, wydarzenia, opinie i anegdoty, są także przyczynkiem do najnowszych dziejów polskiej kultury, mediów i obyczajów. Sama zresztą Dowbor, która dużo widziała i przeżyła, napisała – bardzo słusznie – że „grzechem byłoby zachować tę wiedzę dla siebie”.
„Będę szczęśliwa, jeśli roześmiejecie się, czytając tę książkę. Mam nadzieję, że Mężczyźni mojego życia, wprawią Was, Drodzy Czytelnicy, w dobry humor” – kończy Katarzyna Dowbor swój wstęp do książki.
Co do mnie, to jestem za stary, aby śmiać się beztrosko i perliście lub ryczeć ze śmiechu jak młodzian. Ale w duchu śmiałem się przy lekturze często. Mężczyźni życia Katarzyny Dowbor mi to zapewnili.
Gorąco polecam. Pyszna, kapitalna lektura.
Katarzyna Dowbor – „Mężczyźni mojego życia”, Wyd. The Facto, Warszawa 2013, str. 184, ISBN 978-83-61808-28-2.
—
Nowakowski raz
W prozie Marka Nowakowskiego, zmarłego tej wiosny wybitnego pisarza, autora m.in. „Raportu ze stanu wojennego” i licznych opowiadań ze sfer miejskiego folkloru Warszawy, owych Benków Kwiaciarzy i innych niezliczonych postaci rodem z dawnej Pragi, Woli, Powiśla, ze świata lumpów, pijaków, złodziei, prostytutek, pokątnych handlarzy, zabijaków, tworzących soczysty koloryt jego prozy, zawsze najbardziej ceniłem jej soczystość właśnie i bezpretensjonalność. Nowakowski nigdy nie zabłądził na ścieżki eksperymentu literackiego, stylistycznego artystostwa, bo nie miał tego rodzaju predylekcji i temperamentu, a i czuł zapewne, że to nie jego pisarski żywioł. Faktura jego prozy jest klasycznie realistyczna, ekwiwalentnie oddająca obraz obserwowanej i przeżywanej przez niego rzeczywistości. Taki też jest (nie najtrafniej co prawda zatytułowany, bo żaden to dziennik, raczej pamiętnik) ostatni wydany przez „Iskry” tom prozy Nowakowskiego, składający się z trzech opowiadań oraz z obszernych wspomnień z czasów studiów pisarza na Uniwersytecie Warszawskim. Jest w nich także to, co jest inną z mocnych stron jego prozy – umiejętność tworzenia kapitalnych portretów. Rzekłbym, że Nowakowski stał się jednym z największych mistrzów portretu literackiego. Obok kolorytu miasta i przedmieść Warszawy właśnie owe portrety są jej najbardziej cenną jakością. Nowakowski obserwuje ten sam poniekąd świat, który ukazywali w swoim pisaniu Stefan Wiechecki „Wiech”, Jan Himilsbach, Leopold Tyrmand czy Marek Hłasko. Nowakowski pisał jednak po swojemu. Bez z góry założonej satyryczno-folklorystycznej intencji Wiecha, nie z prostaczkowego punktu widzenia Himilsbacha czy bez wyraźnie kreacyjnej i mitotwórczej, mimo powierzchniowego realizmu, tendencji Hłaski. Jeśli akcenty satyryczne i prostaczkowe tu i ówdzie u Nowakowskiego wychodzą, to niejako mimochodem, mocą ekspresji spontanicznej, z pożytkiem dla prozy. Sporo w niej natomiast śladów dziedzictwa naturalizmu i egzystencjalizmu. W każdym razie pożegnanie z pisarzem akurat lekturą tego tomu sprawia, że osadza się on w pamięci w swoim najlepszym kształcie.
Marek Nowakowski – „Dziennik podróży w przeszłość”, Wyd. Iskry, Warszawa 2014, str. 158, ISBN 878-83-244-0366-0
—
Nowakowski z zakalcem do smaku
Trochę inaczej jest z „Okopami Świętej Trójcy”, wywiadem-rzeką, jaki z Markiem Nowakowskim przeprowadził Krzysztof Świątek. Mimo, że nie jest to proza własna Nowakowskiego, także w niej jest wiele cennych atrybutów jego stylu, celnych portretów, świetnego zmysłu obserwacji, klarowności narracji, ciekawego realizmu. Są krótkie, a dobitne portrety m.in. Tadeusza Konwickiego, Krzysztofa Mętraka, Ireneusza Iredyńskiego, Kazimierza Brandysa, Jana Józefa Szczepańskiego, Stefana Kisielewskiego, Janusza Szpotańskiego i wielu innych. Niestety, zamiast „iść tą drogą” i eksploatować najlepszy kruszec będący w posiadaniu pisarza, kierują się rozmówcy – w znacznym stopniu pod wpływem interlokutora – w stronę doraźnych, stronniczych ocen politycznych, niestety w sporej części powierzchownych, opartych na resentymentach. Rozmówca niestety prowokuje pisarza w sposób dość tandetny, formułując pytania wyraźnie sugerujące odpowiedź, czasem wręcz ją narzucające. Poziom owych sugestii i insynuacji zawartych w pytaniach jest skrajnie emocjonalny, nacechowany jednostronnie skierowaną nienawiścią polityczną. Zamiast analizować rzeczywistość, drążyć ją, próbować ją zrozumieć, obaj rozmówcy wystawiają jej cenzurki w poetyce radykalnej, agitacyjnej prasy – powiedzmy to sobie bez ogródek – prawicowej. Sprawia to, że całe obszerne partie tej książki mają nietrwałą jakość publikacji prasowych, a nie walor literacki. Pisarz najwyraźniej daje się swojemu rozmówcy wepchnąć w rejestry, które prozaikowi tej miary najwyraźniej nie przystoją. Co bowiem mądrego może wyniknąć z pytania, w którym rozmówca rzuca kwestię, że „pod PO niektórzy podkładają dziś litery MO”? Albo gdy pisarz reaguje z radosną powagą na nawiązanie do kojarzenia tytułu pewnej bardzo znanej gazety ze słowem „gówno”? Chciałbym być dobrze zrozumiany. Bóg mi świadkiem i sporo zacnych ludzi, że nie cenię i nie lubię Platformy Obywatelskiej oraz jej rządów, ale takie pytania są nie na poziomie. To jest poziom żenujący intelektualnie i estetycznie. To jest krytyka polityczna na poziomie przekrzykiwań rozzłoszczonych przedszkolaków lub – jak by się to kiedyś określiło – na poziomie spod budki z piwem. Miejsce dla osądów na takim poziomie jest w tablicach i na łamach prasy agitatorskiej, ale nie wywiadzie z wybitnym pisarzem, od którego oczekiwać można dystansu i mądrości, a jak się niestety okazało, także swoistego testamentu pisarskiego. Bardzo często podzielam krytykę obecnych rządów, nawet miażdżącą, ale formułowaną nie za pomocą takich infantylnych sposobików, rodem, jak się kiedyś mówiło, z najduszniejszego magla. Takich pytań i dywagacji pisarza na tymże poziomie jest więcej i obniżają one wartość tej książki, która ma swoje świetne fragmenty wtedy, gdy obaj rozmówcy trzymają się z daleka od materii, która nie jest ich mocną stroną. W jednym z fragmentów, Nowakowski wspomina rozmowę ze Stefanem Kisielewskim, w której odmówił jego prozie walorów literackich, zarzucając jej deklaratywność, płaskość, brak obrazowości i soczystości, brak „życia” u jego postaci Uważam tę ocenę, pojawiającą się także ze strony innych krytyków, za częściowo słuszną, aczkolwiek proza Kisielewskiego z jej rezonerstwem i oschłością ma inne, specyficzne walory, które uważam za artystyczne. Artyzm literacki nie polega bowiem wyłącznie na soczystości czy barwności opisu i plastycznych postaciach, lecz czasem także na oryginalnym, artystyczno-psychologicznym zamyśle konstrukcyjnym czy koncepcyjnym który świetnie egzemplifikuje się choćby w jego, moim zdaniem nadal świetnym „Sprzysiężeniu” czy w „Ludziach z akwarium”. Wszakże właśnie ów zarzut Nowakowskiego dobrze oddaje charakter błędu popełnianego przez niego w tej rozmowie. Zamiast dawać czytelnikowi to, co stanowi jego, pisarza, największą siłę, ów malowniczy obraz świata, który zaginął w czeluściach przeszłości, Nowakowski rozdrabnia się na tandetne ocenki polityczne, absolutnie niegodne jego klasy i nie licujące z jego egzystencjalnym doświadczeniem, które powinno uczyć, że zła świata nigdy nie da się zredukować do jednej nielubianej partii czy formacji polityczno-ideologicznej. Zła świat nie da się zredukować ani do Platformy Obywatelskiej ani nawet do tzw. komunizmu. Zdumiewającą skłonność do takiej redukcji zarzucił zresztą pisarzowi także Piotr Kuncewicz w swojej „Agonii i nadziei”, autorskiej historii literatury polskiej po 1918 roku.
Gdy jednak przebrnie się z zaciśniętymi zębami przez te mielizny i Nowakowski znów może malować swoje portrety, barwnie mówić o przeszłości i opowiadać o Warszawie, miód leje się na serce i odreagowuje ono stres po tych ciężkich terminach. Dodatkowo otrząśnięciu się z, estetycznej przede wszystkim, nie politycznej irytacji służy pomieszczona na końcu świetna rozmowa, jaką z pisarzem przeprowadził Grzegorz Eberhardt, też nie kryjący swoich poglądów politycznych, ale potrafiący wznieść się ponad nie, wydobywając z pisarza cenne refleksje i wiedzę, w tym także sporą porcję kapitalnych portretów. Mimo wyżej wyłuszczonych mankamentów „Okopów Świętej Trójcy”, gorąco tę lekturę rekomenduję, bo całe znakomite jej partie rekompensują publicystycznego zakalca, który się w niej zalągł. Inna sprawa, że mnie osobiście odrobina zakalca nie psuje smaku wypieku. A nawet go dodaje.
Marek Nowakowski – „Okopy Świętej Trójcy”, Wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2014, str. 225, ISBN 978-83-7785-479-2