Irena Furnal – Ulica Handlowa

0
507

Irena Furnal



Ulica Handlowa



           Nazwy takiej nie ma na współczesnym planie Suchedniowa. Nie spotkamy jej także w żadnym utworze Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, ani w komentarzach pisarza do własnej twórczości czy biografii. A jednak w latach młodości Herlinga-Grudzińskiego miejsce takie istniało realnie i obok Ciemnego Stawu, Olchowej Grobli, domu rodzinnego i ojcowskiego młyna w Berezowie tajemnie współtworzy najintymniejszą krainę dzieciństwa autora Innego Świata. Choć tak ważne, jest nieobecne z nazwy i pojawia się bodaj tylko trzy razy w całej twórczości Herlinga-Grudzińskiego  – po raz pierwszy w Innym Świecie (1952), potem w utworach pisanych u schyłku życia – w opowiadaniu Sny w pięknym Morodi (1997) i w mikropowieści Biała noc miłości (1999). Z reguły jest wspomniane mimochodem albo ledwo naszkicowane i trudno je rozpoznać. W Innym Świecie występuje jako „ulica małego miasteczka polskiego”, w powieści Biała noc miłości to „dzielnica żydowska” w miasteczku Siedlce (kryptonim Suchedniowa), w opowiadaniu Sny w pięknym Morodi mowa o „żydowskim miasteczku”, które znajduje się niby w Suchedniowie, ale jakby obok niego: „Stałem na suchedniowskim moście, między żydowskim miasteczkiem i kościołem” (tj. polską, katolicką osadą).

        W tekście wymienionych utworów znajdują się sygnały świadczące o tym, że sprawy związane z tym miejscem dotyczą autora osobiście i w ogóle należą do najważniejszych w jego życiu. Wiąże się to z żydowskim pochodzeniem Herlinga, o którym niechętnie mówił (zob. Z. Kudelski, Gustaw Herling-Grudziński – wątek żydowski, „Rzeczpospolita”, dod. „Książki” z 05.07.2003, nr 155). Emocjonalny stosunek do żydowskiego świata dzieciństwa najsilniej doszedł do głosu w opowiadaniu Sny w pięknym Morodi we fragmencie ukazującym zagładę „żydowskiego miasteczka”. Autor obecny jest na scenie zdarzeń jako skamieniały z bólu i przerażenia świadek. Naprawdę Herlinga-Grudzińskiego nie było podczas likwidacji suchedniowskiego getta przez Niemców we wrześniu 1942 r. w Polsce, w komentarzu do opowiadania zapewniał jednak, że przebieg wypadków zna z lektur i opowiadań. Jego głębszy, osobisty związek z ukazaną sytuacją odsłania się pośrednio. Całe opowiadanie zbudowane jest z kilku „snów” o wyraźnie autobiograficznym podłożu, dotykających traumatycznych przeżyć. O tym „śnie” narrator mówi, że „ociera się o samo dno”. W języku psychologii głębi oznacza to podstawowy, najgłębiej ukryty kompleks.   

    W związku z tym nasuwa się kilka pytań, np. jaką rolę odegrał świat żydowski w biografii Herlinga-Grudzińskiego, lub – dlaczego pamięć o żydowskich korzeniach nie znalazła bezpośredniego literackiego wyrazu.  Pytania te powinno jednak poprzedzać inne – o  realny kształt umarłego świata. Indagowany przez Boleckiego, pisarz twierdził, że prototypem  miasteczka ze „snu” było „rzeczywiste miasteczko żydowskie w Suchedniowie” (G. Herling-Grudziński, W. Bolecki, Rozmowy w Neapolu, 2000, 139). Nie jest to precyzyjne określenie, dlatego stało się powodem nieporozumień. W jednym z wywiadów Bolecki mówi o Herlingu-Grudzińskim: „Pochodził z tej części Europy, gdzie żydzi i chrześcijanie mieszkali obok siebie, ale ich światy bywały odległe o lata świetlne. Koło Suchedniowa, gdzie się wychował, był niewielki sztetl, miasteczko żydowskie, które znikło w czasie wojny” (K. Masłoń, Złodziei pamięci nazywał po imieniu, „Rzeczpospolita”, dod. „Plus-Minus”, 23-24 maja 2009). To nie tak, więc spróbujmy ustalić fakty.

      Herlingowy „sztetl” to zaledwie jedna z ulic Suchedniowa. Przed II wojną światową nosiła nazwę Handlowa[a1]  i wcale nie leżała na uboczu. Od północy sąsiadowała z najstarszą dzielnicą Suchedniowa z kościołem, szkołą i pocztą, od południa z nowszą, zaprojektowaną przez Stanisława Staszica jako wzorcowe osiedle w osadzie przemysłowej. Gdy od stojącego na granicy Berezowa i Suchedniowa młyna Jakuba Józefa Herlinga, ojca pisarza, szło się, a w owych czasach raczej jechało bryczką ulicą Bodzentyńską na pocztę czy na stację kolejową, tuż przed ruinami huty i mostem na Kamionce, tym ze „snu”, odbijała w lewo i wzdłuż krętego koryta rzeki ciągnęła się aż do traktu kielecko-radomskiego. Kamionka i pas przybrzeżnych zarośli oddzielał ją od starej części osady, ale po drugiej stronie swobodnie sąsiadowała z przyległymi, rzadko zabudowanymi terenami.

      Wizja osobnego istnienia dwu części osady zróżnicowanych narodowościowo i kulturowo w międzywojennym pejzażu Suchedniowa była jednak uzasadniona. W 1939 r. Suchedniów posiadał 7047 mieszkańców, w tym ludności żydowskiej – 725 osób. Większość Izraelitów mieszkała przy Handlowej. Mimo że stały tam również domy Polaków, przewaga społeczności żydowskiej sprawiała, że ulica miała własny, niepodobny do żadnej z pozostałych charakter. Do drewnianych domów przylegały szopy i  komórki, a u poddaszy jak jaskółcze gniazda wisiały kuczki. Była to jedyna w Suchedniowie ulica o miejskim charakterze dzięki dość zwartej, choć niskiej zabudowie. Wiele budynków łączyło się ze sobą wspólnymi bramami, a ze sklepików, warsztatów i mieszkań po kilku schodkach wychodziło się wprost na jezdnię. Życie toczyło się tutaj w przestrzeni publicznej, gwarnie i tłumnie, inaczej niż w polskiej części osady,  gdzie  rzadko posadowione  domy i dworki urzędników kryły się w zieleni ogródków i sadów. Tu były suchedniowskie Nalewki. Zamożniejsi Żydzi, jak bracia Warszawscy, właściciele dużego tartaku, ojciec Gustawa czy rabin Lejman,  mieszkali gdzie indziej. Dla polskich sąsiadów ulica Handlowa była miejscem egzotycznym, namiastką dalekiego Orientu. Egzotyczny był ubiór, język, melodia mowy, sposób myślenia, gestykulacja, temperament, obyczaj. Wszakże chodzono tutaj często, bo tu był nerw codziennego życia. Tylko rzadko używano nazwy „Handlowa”, przeważnie – „Na Żydach”. „Idę Na Żydy” – mówiły gospodynie, wyprawiając się po zakupy.

    Ulica Handlowa to był „inny świat”. Żyła tu społeczność wyizolowana z polskiego otoczenia, mocą tradycji zamknięta w odrębnym, zatrzaśniętym na wiele zamków, nieprzenikliwym kręgu religii, języka i obyczaju  Skazana, jak niebawem pokazała historia, na własny, straszny los. Mimo iż nie otoczeni murami, mieszkańcy Handlowej bez potrzeby nie opuszczali granic swojego świata.

    Ta osobność istnienia w obcym otoczeniu przekładała się na sposób zagospodarowania przestrzeni ulicznej jako pewnej całości. Ideowy plan dzielnicy był przejrzysty, obejmował bez reszty całość doczesnego życia jej mieszkańców. Przy trakcie warszawskim stała stara karczma z zajazdem. Podupadła, kiedy pod koniec XIX w. na drugim skraju osady wybudowano kolej żelazną. Idąc w stronę centrum,  mijało się serce dzielnicy – plac targowiska, na który w czwartki, w dni jarmarków, gromadnie zjeżdżała ludność z okolicznych wsi i miasteczek. Wśród rżenia koni, odgłosów bydła i ptactwa oraz nawoływań sprzedawców odbywał się handel wszelkimi dobrami tego świata (na placu tym po wkroczeniu Niemców do miasteczka zostaje rozstrzelany bogaty żydowski kupiec, dziadek Urszuli Kleban. bohaterki Białej nocy miłości). Po stronie przeciwnej, przy wlocie do ulicy Bodzentyńskiej,  przewidziano miejsce dla spraw duszy – tu sztetl kończył się na synagodze i chederze. W tym punkcie wyraziście rysowała się fizyczna i duchowa granica dzieląca świat żydowski od nieżydowskiego, katolickiego. Bywało, że podczas przypadkowej zbieżności świąt judaistycznych i chrześcijańskich polska rodzina wracająca bryczką z sumy w pobliskim kościele, mając jeszcze w uszach „Ite, missa est ” proboszcza, minąwszy mostek na Kamionce, już słuchała dobiegających z synagogi zawodzeń kantora.

    Tutaj, na owym mostku za skrzyżowaniem ulic, skąd widać i ulicę Handlową, i kościół pod wezwaniem św. Andrzeja Apostoła, umieścił Herling siebie jako postać literacką: jako obserwatora płonącego miasteczka w opowiadaniu Sny w pięknym Morodi.  Ten punkt obserwacyjny pozwala zobaczyć jeszcze jeden kierunek, w tamtych przedwojennych czasach dla większości mieszkańców ulicy Handlowej może mało ważny, dla autora znającego finał tego świata – zasadniczy, choć w opowiadaniu przemilczany.  Widać stąd jak na dłoni drogę na dworzec kolejowy. Jest ona prawie przedłużeniem ulicy Handlowej. Więc niemal prosto z własnych domów, z porzuconych, ciepłych jeszcze betów, mieszkańcy suchedniowskiego sztetla będą szli 21 (data sporna, niektóre źródła podają: 22) września 1942 roku na rampę, z której zostaną wepchnięci do bydlęcych wagonów i odbędą ostatnią, a niektórzy także pierwszą w życiu podróż. Do Treblinki. Wtedy sztetl przestanie istnieć.

      Póki co, nie udało się suchedniowskim Żydom załatwić ostatniej ważnej dla ziemskiego bytowania sprawy – miejsca pochówku w najbliższej okolicy. Mimo starań, do wybuchu wojny musieli grzebać swoich zmarłych w odległym o kilkanaście kilometrów Bodzentynie lub Szydłowcu. Tak właśnie, w letnim skwarze i pyle wiejskiej drogi, trzynastoletni Gustaw odprowadzał swoją matkę na kirkut w Bodzentynie. Paradoksalnie, problem rozwiązali Niemcy. Po utworzeniu getta w obrębie ulicy Handlowej nakazali chować zmarłych na miejscu dawnego cmentarza cholerycznego w lasku berezowskim, w pobliżu opisanej w Innym Świecie drogi ze stacji kolejowej do domu rodzinnego, o której śni w trupiarni umierający łagiernik Gustaw.

       Na razie sztetl jeszcze tętni życiem. Między targiem a synagogą rozlokowały się sklepiki, zakłady i warsztaty rzemieślników: krawców, szewców, cholewkarzy, stolarzy, fryzjerów, piekarzy, blacharzy, handlarzy galanterią, krzesłami, naczyniami kuchennymi, naftą, wyrobami żelaznymi, mięsem, rybami i innymi artykułami spożywczymi. Jest tam też karczma, pewnie mykwa i  olejarnia, bez wątpienia jest tartak. Wiele z tych zakładów prowadzą rozmaici Herlingowie. Wśród suchedniowskich adresów Księgi adresowej Polski […] dla handlu, przemysłu, rzemiosł i rolnictwa za rok 1928 i 1930 znajdziemy – poza wyrastającą ponad przeciętnych obywateli osobą ojca Gustawa, którego omyłkowo przypisano do młyna w pobliskim Baranowie – zapomnianych dziś,  może nigdy z nazwiska nieznanych polskim sąsiadom: Herlinga krawca, Herlinga stolarza, szewca, fryzjera, kamasznika, wreszcie właściciela piwiarni (czy nie w jego lokalu przesiaduje po starcie żony całymi dniami ojciec nieletnich bohaterów Białej nocy miłości, zapominając o rodzicielskich obowiązkach?). Przez publiczną szkołę powszechną w Suchedniowie w latach 1923-1929  przewinęło się około 24 uczniów o nazwisku Herling, mniej więcej rówieśników Gustawa, urodzonych w Suchedniowie i w pobliskich wioskach należących do gminy. Dlatego ten i ów mieszkaniec polskiego Suchedniowa przyznawał się po latach do kolegowania w szkolnej ławie ze sławnym pisarzem, gdyż z upływem czasu w zawodnej pamięci ci mniej ważni Herlingowie stali się bezimienni i w końcu zaczęto ich utożsamiać z rodziną właściciela młyna w Berezowie.

      Bo ojciec Gustawa, Józef Jakub Herling, to była osoba w Suchedniowie znana i szanowana. I jedynie on, i jego rodzina ocaleli od zapomnienia. Z wcześniejszych rozważań można wszakże wyciągnąć wniosek (innych dowodów nie mamy), że tu, nad Kamionką i w okolicznych wsiach, była kolebka rodu. Nie wiadomo dokładnie, kiedy Józef Jakub wyrwał się stąd w świat i jakimi drogami wędrował, ale powrócił triumfalnie z markami ze sprzedaży poprzedniego majątku w Skrzelczycach, za które kupił posiadłość berezowską.

     W historii suchedniowskiego sztetla jest wiele zagadek, wśród nich jedna szczególnie interesująca, którą może uda się rozwikłać badaczom biografii Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Prawdopodobnie przy Handlowej, a może przy sąsiedniej Bankowej (dziś Mickiewicza), na której mieszkał fabrykant Ludwik Starke i ostatni rabin Suchedniowa Izrael Dawid Lejman, wzniósł w końcu XIX w. własnym kosztem drewniany dom modlitwy Mendel Herling[i]. Nie wykluczone, że był to dziadek pisarza. Nie ma na to dowodów, lecz przypuszczenie takie nie jest pozbawione podstaw. Musiał być człowiekiem zamożnym, skoro stać go było na taki wydatek. Wśród suchedniowskich Herlingów tylko właściciel młyna i tartaku w Berezowie jako jego domniemany syn dorównywał mu pozycją społeczną. Mendel Herling był nie tylko człowiekiem majętnym, ale i przedsiębiorczym, i w lokalnej społeczności żydowskiej odgrywał znaczną rolę. Jako członek dozoru bóżniczego wraz z dwoma innymi urzędnikami w 1892 r. wystąpił o odłączenie Żydów suchedniowskich od wyznaniowej gminy żydowskiej w Bodzentynie. Starania o uzyskanie samodzielności trwały długo i zakończyły się fiaskiem, storpedowane przez kahał bodzentyński, który nie chciał utracić dochodów z Suchedniowa.

 

 

 



[i]  Informację tę zawdzięczam p. dr Markowi Maciągowskiemu.

 


 [a1] Zdarzeń przez Ń przez 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko