Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
121

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego


Ćwiartka z Korwin Piotrowską czyli ulga  po wyjściu z magla

Przeczytałem obszerne (799 stron) dzieło Karoliny Korwin Piotrowskiej z wszechstronną satysfakcją.

Po pierwsze, była to osobliwie sentymentalna podróż w ćwierćwiecze (1989-2014), do którego nie mam – zasadniczo – sentymentu. Moje osobiste rejestry sentymentalne, pewnie głównie z uwagi na metrykę – pierwsze dwie cyfry pesel: 57 – lokują się w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i to nawet nie w latach osiemdziesiątych, lecz sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (ludzie jednak długo żyją, bo nadal nie patrzę na księżą oborę). Natomiast życie w tamtej – tytułowej – „ćwiartce” rozpocząłem co prawda, podobnie jak Autorka, od głosowania 4 czerwca 1989, „na „Solidarność” rzecz jasna, jakżeby inaczej, w atmosferze sancta simplicitas, tyle że będąc (wtedy) bez mała dwa razy od niej starszy (od Karoliny Korwin Piotrowskiej, nie od „Solidarności”).

Po drugie, moja satysfakcja z lektury „Ćwiartki raz” bierze się też stąd, że Korwin Piotrowska pomogła mi uporządkować to dwudziestopięciolecie. W pierwszym rzędzie faktograficznie, dalej myślowo, estetycznie, momentami nawet emocjonalnie. Moje życie w tamtym czasie było bowiem czymś na podobieństwo koszmarnego snu wariata (William Szekspir – „Makbet”), jakąś oszalałą, pełną – głównie złych, choć rzecz jasna nie tylko – emocji, pełną irytacji, furii, rozczarowań, rozsierdzeń, rozżołądkowań, przykrości, upokorzeń, dokuczliwości i problemów, rozmaitego zresztą autoramentu, z politycznym w czołówce. Jako się jednak rzekło – nie tylko złych emocji, bo jednym z bonusów nowej sytuacji stała się choćby szersza możliwość podróżowania, czyli nade wszystko znacznie częstszego niż kiedyś odwiedzania ukochanego Paryża, że dotknę jednego tylko wymiaru zmian, jakie się w Polsce dokonały. Podobnie natomiast jak Autorka mogę zauważyć, że większość satysfakcji z tego, co dokonało się w tej „ćwiartce” zepsuli mi politycy, którzy – jak napisała Piotrowska we wstępie – „ubrudzili ją szambem i zawłóczyli”. Ćwiartkę, nie Korwin Piotrowską. Słusznie zatem nie zarezerwowała dla nich najmniejszego nawet miejsca w swoim dziele. Za dużo ich bowiem wszędzie, nadal płodzą nudne i obłudne wywiady-rzeki i łże-wspomnienia. Są jak hałaśliwi chuligani i wandale. Dobrze więc, że Korwin Piotrowska wmontowała w swoją książkę jakąś izolację sanitarną przeciw nim.

Po trzecie, w tej  spoconej, udręczającej wirówce nonsensu, w tym istnym maglu (nie w znaczeniu towarzysko-plotkarskim, lecz mechanicznym), obserwowałem wszystko to, co działo się w Polsce, mniej więcej do 2009 roku, niezbyt uważnie. Brak komfortu spokojnej obserwacji sprawiał, że wiele zjawisk prześlepiłem, wiele zauważyłem, ale zlekceważyłem, na wiele patrzyłem niewidzącym z rozkojarzenia i zmęczenia wzrokiem, wiele w stanie ryczałtowego wkurzenia zbyt pochopnie odrzuciłem. Mam na myśli przede wszystkim zjawiska w sferze kultury, zarówno „wysokiej” jak i popkultury, o ile to rozróżnienie coś dziś jeszcze znaczy, ale też w sferze przemian obyczajowych, mentalnych i kulturowych.

Po tym subiektywnym wstępie odnoszącym się do subiektywnie napisanej książki, czas na zdefiniowanie jej cech gatunkowych. Korwin Piotrowska podkreśliła, że ta kronika minionego ćwierćwiecza jest także książką o niej, o jej wrażeniach, gustach, preferencjach, zachwytach i irytacjach i zastrzega, że nie jest to ani książka naukowa ani encyklopedia. I oczywiście z formalnego punktu widzenia ma „absolutną trafność”, jak mówi okradziony jubiler z „Vabank” Machulskiego, aliści, Korwin Piotrowska wykonała prawdziwie benedyktyńską, nawet w czasach internetu, pracę zgromadzenia i uporządkowania źródeł, co jednak nadaje książce niektóre atrybuty naukowości. Ma też ta książka cechy encyklopedii, czy może raczej leksykonu, co prawda subiektywnego co do ocen, błyskotliwych, inteligentnych, zabawnych i złośliwych, ale najzupełniej obiektywnego co do faktów, zjawisk i procesów (nie mam na myśli procesów sądowych), które się przez te 25 lat dokonały. Dlatego jest to rzecz nieoceniona i bardzo przydatna dla każdego, kto pisze lub będzie pisał o zjawiskach i przemianach kulturalnych oraz kulturowych lat 1989-2014, mogąca spełnić do pewnego stopnia funkcję podręcznika, kompendium wiedzy. Tym bardziej, że „Ćwiartka raz” wzbogacona jest także o kalendaria zdarzeń w kolejnych latach i o zestawienia ważnych nagród z dziedziny kultury. Korwin Piotrowska objęła swoją narracją życie artystyczne, estradowe, muzyczne, literackie, filmowe, towarzysko-celebryckie, medialne, serialowe, nie bez akcentów społecznych w tle. Wszystko to podała stylem lekkim, błyskotliwym, finezyjnym, co sprawiło, że oddawałem się tej lekturze z przyjemnością psa ćpającego zezwłok ryby. Osobne uznanie należy się Autorce/Autorowi szaty graficznej książki. Ma ona cechy, które pozwalają określić ją jako „słodką”, trochę, ale delikatnie, inspirowaną stylistyką kolażu, a trochę fanzinu. Niestety nie mogę wymienić nazwiska, bo w stopce redakcyjnej ono nie figuruje, choć widnieją nazwiska makijażystki i fryzjera (czesał książkę czy Korwin Piotrowską?). Wymieniony jest jedynie autor okładki … bo może reszta jest autorstwa samej autorki książki? Dodatkowym bonusem graficznym jest sweetfocia słodkiego pieska Korwin Piotrowskiej, który towarzyszy jej w telewizyjnym „Maglu towarzyskim”. Sweetfocia ta zdobi książkę obficie, od pierwszej do czwartej strony wyklejki okładkowej.

We wstępie do „Ćwiartki” Korwin Piotrowska wspomina o momencie picia „dużego latte z dodatkowym espresso” w „modnej kawiarni dla hipsterów” w centrum Warszawy. Wpisując się w ten sposób – do pewnego stopnia – w świat hipsterów (cokolwiek by ten termin oznaczał), Karolina Korwin Piotrowska zdobyła się jednocześnie tą książką na owocne zdystansowanie się do swojej klasy (społeczno-kulturowej). Jak powiedziałby Karol Marks, z klasy w sobie przemieniła się w klasę dla siebie.

Ta książka powinna znaleźć się na podręcznej półce każdego publicysty czy dziennikarza zajmującego się polską kulturą, nie tylko ostatnich 25 lat. Gorąco ją rekomenduję.

Karolina Korwin Piotrowska – „Ćwiartka raz”, Wyd. Prószyński Media, Warszawa 2014, str. 799,  ISBN 978-83-7839-758-8


Jaja, serce, łeb Janusza Zaorskiego

Janusz Zaorski, utalentowany i utytułowany reżyser, brat utalentowanego aktora Andrzeja jest też utalentowanym narratorem. Wiedziałem to od dawna, od kiedy przeprowadziłem z nim swego czasu obszerny wywiad dla potrzeb książki „Filmowcy”, o historii kina polskiego widzianej oczyma jego twórców. Nawiasem mówiąc pełnego smaku z lektury książki „Jaja, serce, łeb” można zaznać, gdy się cokolwiek wie o samym Januszu Zaorskim, który sam jest barwną postacią, nie tylko wybitnym anegdotczykiem, ale też znanym środowisku świetnym biesiadnikiem. Wysoki, postawny, o godnej bardzo i dystyngowanej powierzchowności kryje pod nią łobuzerskość i nieokiełznaną fantazję. Jako młody reżyser potrafił na wieść o otrzymaniu nagrody za film w Szwajcarii skoczyć z miejsca w ubraniu do basenu hotelowego, wyrzucając w biegu paszport i portfel, o czym barwnie opowiada w książce. Dlatego brak własnej książki wspomnieniowej Janusza Zaorskiego lub wywiadu – rzeki z  nim uważałem za marnotrawstwo wspaniałych zasobów jego pamięci. Janusz Zaorski, to twórca ukształtowany w kręgu zespołu „X” Andrzeja Wajdy, wraz m.in. z Agnieszką Holland, Januszem Kijowskim czy Ryszardem Bugajskim. Zaorski jest twórcą bardzo wszechstronnym, świetnie czującym się w różnych gatunkach kina: w dramacie społeczno – historycznym („Jezioro Bodeńskie”, „Matka Królów”), w satyrze kulturowej („Awans”, „Baryton” ), w klasycznej komedii („Piłkarski poker”) i w serialu historyczno-obyczajowym („Panny i wdowy”).

W rozmowie ze Stanisławem Zawiślińskim, „Jaja, serce, łeb”, snuje Zaorski barwną opowieść o swoim życiu, mającym rodowód w peerelowskim środowisku prominenckim (jego ojciec, Tadeusz, był do 1968 roku szefem kinematografii), o zdystansowaniu się do ojcowskiego środowiska, o doświadczeniu marcowym 1968, przeżytym z perspektywy dwudziestolatka, o studiach w szkole filmowej, o debiucie, o perypetiach związanych z powstawaniem kolejnych filmów, w tym dokręcanej w trudnych warunkach stanu wojennego „Matki Królów” według rozrachunkowej powieści Kazimierza Brandysa. Ozdobą książki są kapitalne, lakoniczne i trafne portrety ludzi, których reżyser, spotkał, głównie portrety artystów, reżyserów i aktorów, czasem lekko złośliwe, ale dalekie od zapiekłości. Książka Zaorskiego i Zawiślińskiego jest kapitalnym przyczynkiem do dziejów polskiego kina. I tylko szkoda, że Zaorski padł do pewnego stopnia ofiarą polskiego syndromu, polegającego na tym, że nawet jeśli jest się bardzo doświadczonym i utalentowanym reżyserem w pełni sił, a nawet z ich naddatkiem, robi się filmy zaledwie od czasu do czasu, podczas gdy powinno się je robić co dwa lata, jak to jest na Zachodzie. Do tego multum frapujących szczegółów z branżowego życia i pysznych anegdot, w których celują notabene obaj dowcipni bracia Zaorscy. Jedna z najpyszniejszych dotyczy spotkania Zaorskiego z Michelangelo Antonionim.

Gorąco polecam lekturę.

„Jaja, serce, łeb. Janusz Zaorski w rozmowie ze Stanisławem Zawiślińskim”, Wyd. Olesiejuk, Warszawa 2014, str. 250, (brak ISBN)



Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko