Albert Walczak – Paul Auster, Dziennik zimowy. Autobiografia

0
359

Albert Walczak


 

Paul Auster, Dziennik zimowy. Autobiografia

 

 

            Paul Auster w swojej najsłynniejszej książce, Trylogii nowojorskiej, pokazał, że głównym celem jego pisarskiej działalności jest poznanie prawdy o człowieku. Autor z ochotą pomagał bohaterom, przeważnie samotnikom, wędrującym po ogromnym mieście, zajrzeć w głąb siebie. Chociaż podróże te mogły zakończyć się bolesnym odkryciem drugiego, często mrocznego oblicza, Auster i kreowane przez niego postaci nigdy nie zaprzestawały poszukiwań. W najnowszym Dzienniku zimowym. Autobiografii, pisarz poszedł krok dalej. Podjął odważną decyzję i tym razem przed obliczem sądu znalazł się nie kto inny, jak sam Paul Auster.

            Oczywiście takie zadanie zazwyczaj okazuje się niełatwe. Szczera spowiedź bardzo często jest niemożliwa, uchodzi za zbyt trudną do zrealizowania i w efekcie staje się mało znaczącą paplaniną. Mówiący zaczyna, co łatwo zrozumieć, usprawiedliwiać podjęte niegdyś decyzje, broni ich, jak tylko może, nawet jeśli wie, że postąpił niewłaściwie. I pewnie dlatego amerykański autor, posłuszny jednej z maksym delfickich (poznaj samego siebie), zdecydował spojrzeć się na swoją ponad sześćdziesięcioletnią egzystencję z dalszej perspektywy. Mimo że podtytuł wskazuje na autobiograficzny charakter książki, to została ona napisana nietypowo – autor konsekwentnie mówi o sobie w drugiej osobie. Nie jest to jednak rozprawa sądowa ze świetnie przygotowanym prokuratorem, który wymienia kolejne przewinienia i żąda dla skruszonego oskarżonego surowej kary. Dziennik przypomina raczej poważną rozmowę z bliskim przyjacielem.

Zapewne główne pytanie, jakie stawia czytelnik przed przystąpieniem do lektury ponad dwustustronicowego Dziennika, dotyczy wykorzystania tak rzadko spotykanej w literaturze narracji. Przyzwyczajeni do wyznań pisanych bezpośrednio i obarczeni doświadczeniem setek lektur z bliżej nieokreślonymi trzecioosobowymi narratorami, możemy być zaniepokojeni takim podejściem do tematu. Od razu uspokajam: już po pierwszych kilkunastu minutach zanika początkowy dyskomfort. Wbrew pozorom, co autor właśnie udowodnił w Dzienniku, łatwiej tak o sobie pisać, zwłaszcza jeśli priorytetem pozostaje szczerość wyznania. Niecodzienny pomysł na narrację okazał się trafnym wyborem. Auster dzięki temu zachowuje wobec siebie pożądany dystans, spogląda na minione kilkadziesiąt lat z większą dozą obiektywizmu, a jednocześnie cały czas pozostaje pod pilną obserwacją i nie pozwala sobie na przemilczenia dotyczące przeszłości. Znakomitym przykładem może być tutaj przyznanie się do opłacenia aborcji. Prawdopodobnie, gdyby Dziennik został napisany tradycyjnie, nie mogłoby zostać wypowiedziane tak znaczące zdanie jak: Gdybyś pozwolił jej żyć. W pewnym sensie znęca się nad sobą, lecz jest to niezbędne, aby wkroczyć w kolejny etap życia. Trzeba jednak zauważyć, że drugoosobowa narracja momentami wiąże się z dość łatwo wyczuwalną pretensjonalnością; dostrzega się wtedy również monotonię przekazu. Na szczęście nie są to fragmenty przesadnie doku­czliwe, chyba że autor popada akurat w przesadny narcyzm.

     Dziennik zaczyna się słowami: Jesteś przekonany […] że jesteś jedyny na świecie […] a potem wszystko po kolei spotyka właśnie ciebie, w ten sam sposób, w jaki spotyka wszystkich dookoła. Narrator, czy, jak kto woli, prokurator, od razu stawia sprawę jasno: Auster nie jest tak naprawdę nikim nadzwyczajnym; to tylko jeden z mieszkańców Nowego Jorku. Niestety, nie zawsze pisarz tak siebie postrzega. Niekiedy uwidacznia się pewna heroizacja, wspomniany już narcyzm. Autorowi daleko do Batmana i naprawdę śmiesznie brzmią kwestie w stylu Miałeś trzynaście lat i na dobre wycofałeś się z ringu albo Lista twoich blizn […] Rzadko o nich myślisz, ale gdy to robisz, pojmujesz, że są to ślady pozostawione przez życie, że te bardzo różne, poszarpane kreski wyryte w skórze twojej twarzy są znakami tajemnego alfabetu […] – i tak jeszcze przez pół strony. Pisarz cały czas stawia pytanie: kim właściwie jest? W końcu odpowiada prosto, a zarazem pięknie: jest człowiekiem, który chodzi, człowiekiem, który całe życie spędził na chodzeniu po ulicach miast. Chociaż jest świetnym obserwatorem życia, to udaje się mu uniknąć przesadnego zachwytu codziennością, co stanowi jedną z cech literatury najnowszej.

Swoimi wspomnieniami Auster zwraca natomiast uwagę na problem samotności. Mimo że to pisarz z dużym doświadczeniem, który patrzy na świat w sposób specyficzny, prezentowaną postawą pokazuje, iż „człowiek nie jest samotną wyspą”. Znamiennie brzmią słowa po spotkaniu ukochanej: Tym razem nie był to wytwór twojej wyobraźni, żadna projekcja twoich własnych upodobań, lecz rzeczywista osoba, i ta osoba narzuciła ci swoją rzeczywistość […]. Nawet bogata wyobraźnia nie zastąpi kontaktu z drugim człowiekiem. Autor jawi się jako wieczny poszukiwacz „kogoś”, kto w jego odczuciu będzie podmiotem a nie przedmiotem. Na uwagę zasługuje tutaj przede wszystkim epizod z prostytutką, w której towarzystwie odnalazł coś więcej niż tylko uciechę cielesną.

Kolejne wydarzenia przypominane są w porządku niechronologicznym, choć nie ma obawy, aby czytelnikowi uniemożliwiło to lekturę. Auster opisuje ważne dla niego etapy; nie cofa się przed ujawnieniem zarówno spraw intymnych, jak i tych najbardziej bolesnych. Sporo miejsca poświęca między innymi śmierci matki. Wzrusza, jak autor analizuje ich ostatnią rozmowę, jak odkrywa ile dla niego znaczyła, i wreszcie jak próbuje pogodzić się z jej utratą. Ciekawym pomysłem było także spojrzenie na życie przez pryzmat przeprowadzek. Autor ze spokojem wylicza kolejne miejsca zamieszkania, z czego większość z nich mieściła się w Nowym Jorku lub w Paryżu. Tutaj Auster wznosi się na wyżyny swoich pisarskich umiejętności. Spokojny, wręcz chłodny ton, w jakim utrzymana jest opowieść, pozwala na właściwą ocenę minionych chwil.

Brakuje jednak, co w tym przypadku stanowi duży niedosyt, rozważań dotyczących pracy pisarza. Nowojorczyk zaledwie wspomina napisane przez siebie książki, i to wyłącznie mimochodem, niejako przy okazji, jakby podjęcie tematu pisarstwa przekraczało możliwości nawet najszczerszej biografii. Szkoda, że autor nie pokusił się o szersze przedstawienie genezy wydanych wcześniej utworów, czy nie zdradził uczuć, jakie nim kierują podczas pisania. Zwłaszcza że te nieliczne informacje, które zamieszcza (początki kariery, pisanie do późna, ręcznie), wzmagają apetyt czytelnika i domagałyby się komentarza.

Stephen King w jednej ze swoich książek słusznie zauważył, że dzielenie się swoimi wspomnieniami spotyka się z niezrozumieniem, gdyż najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca duszy […]. Natomiast jeśli już zdecydujemy się na ich wyjawienie bywa i tak, że ludzie dziwnie na ciebie patrzą, w ogóle nie rozumiejąc, co powiedziałeś, albo dlaczego uważałeś to za tak ważne, że prawie płakałeś mówiąc. Łatwo wyobrazić sobie Austera, który siedzi przy biurku podczas burzy śnieżnej w jednym z najsłynniejszych miast świata i próbuje dokonać właściwej oceny swoich decyzji. Niestety, to co dla Austera jest tak ważne, niekoniecznie musi spotkać się z podobnymi emocjami u czytelnika. Brawa należą się za szczerość przekazu i oryginalność, która, co ważne, nie wynika wyłącznie z chęci znalezienia jakiejś nietypowej formy tylko dlatego „bo to jest teraz w modzie”. Z pewnością napisanie autobiografii pomogło autorowi, jak zresztą sygnalizuje, „wkroczyć w zimę swojego życia”. Dziennik czyta się przyjemnie, Auster potrafi zainteresować, lecz z pewnością, jak przystało na tekst osobisty, książka może spotkać się z raczej średnim zainteresowaniem.

 

 

 

———————————————-

Paul Auster, Dziennik zimowy. Autobiografia, tłum. Maria Makuch, Znak, Kraków 2014, s. 208.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko