Andrzej Walter – Czas świętego rytuału

0
126

Andrzej Walter

 

 

Czas świętego rytuału

 

 

   Jan Paweł II powiedział kiedyś, że „ze wszystkich rzeczy nieważnych tego świata, futbol jest rzeczą zdecydowanie najważniejszą”. Ten żart – stwierdzenie z przymrużeniem oka, ma w sobie bardzo wiele ziaren prawdy. Co takiego jest w tej grze, że bywa tematem poważnych rozpraw i zajmują się nią nawet tak wielkie autorytety, ba, nawet święci? Przywołany wcześniej Karol Wojtyła dźwigając na swoich barkach cały duchowy owego świata ciężar też lubił pojawić się na stadionie AS Roma i był zadeklarowanym kibicem piłkarskim. Futbol wkroczył również w obszar literatury i bywał nawet przedmiotem wojen, co znakomicie opisał między innymi Ryszard Kapuściński w „Wojnie futbolowej”. Znany urugwajski pisarz Eduardo Galeano konstatuje natomiast tak: „Gol jest jak orgazm i tak jak o orgazm, coraz trudniej o niego w świecie”. Albert Camus z kolei zauważył, iż „ojczyzna jest reprezentacją piłkarską”, a w innej swej (jakże nieważnej) wypowiedzi stwierdził: „Wszystko, co wiem na pewno o moralności i powinnościach człowieka‚ zawdzięczam futbolowi”. Szkopuł w tym, że … jak zauważył Jean Paul Sartre „w piłce nożnej wszystko komplikuje obecność przeciwnej drużyny” … Cóż. Piłka jest okrągła – a bramki są dwie – to sentencja „tylko” Kazimierza Górskiego. Angielski pisarz John Boynton Pristley wielce natomiast oryginalnie zanotował: „Powiedzieć‚ że ci ludzie wydają swoje szylingi, by popatrzeć na 22 najemników kopiących piłkę‚ to jak powiedzieć, że skrzypce to drewno i struna‚ a Hamlet to mnóstwo papieru i atrament”

 

   Wedle Georga Orwella futbol to wojna minus wystrzały. Może to częściowo pewna prawda i wyjaśnia jego wyjątkowe znaczenie. Jednakże w tym świetle spójnym wydaje sie określenie owej niesamowitej gry przez Oscara Wilda – „Rugby to gra barbarzyńców‚ uprawiana przez dżentelmenów. Futbol to gra dżentelmenów uprawiana przez barbarzyńców. Ale czyż wszyscy nie stajemy się dziś po części barbarzyńcami oddając się tej namiętności? Tak właśnie się dzieje. Bo futbol jest namiętnością! Zasiadamy na trybunie świata, aby zanurzyć się w strategie, bitwy i emocje. Urugwajczyk ugryzł Włocha. Świat wstrzymuje oddech. Angielski powieściopisarz ujął to w sposób bardziej wyrafinowany: „Zakochałem się w futbolu, tak jak się później będę zakochiwał w kobietach: nagle‚ bezkrytycznie‚ nie myśląc o cierpieniu‚ które na siebie sprowadzam” … I sądzę, że można by podsumować wszystkie te przywołane cytaty i refleksje ze światka literackiego zdaniem włoskiego pisarza, poety, dramaturga i reżysera Piera Paolo Pasoliniego – „Futbol to ostatni święty rytuał naszych czasów”.

 

   Ta prawda wykracza niejako bardzo daleko poza ramy sportowe. Można ją rozważyć w kategoriach całej ludzkości, która od zarania dziejów w swojej ogromnej masie domagała się chleba i igrzysk. Na szczęście byli też artyści, którzy te prymitywne instynkty tępili wyrafinowaniem sztuk. Igrzyska zamieniali w doznania estetyczne, a chleb w wino. Jednakże futbol zdecydowanie wyszedł poza kategorię najprostszych, prymitywnie rozumianych, igrzysk. Scena odegrania i śpiewania hymnu przez pięćdziesiąt tysięcy ludzi oraz jedną drużynę narodową nikogo nie pozostawia obojętnym i jest nasycona tak ogromną dozą emocji, że wykorzystane wcześniej cytaty zdają się mieć solidne podstawy. Ciarki przechodzą wtedy po plecach, niektórych ogarnia wzruszenie, duma, nadzieja i jakaś siła utożsamienia się … z Ojczyzną, z krajem, domem, miejscem gdzie się żyje, śpi, umiera, gdzie się przyszło na świat i gdzie cały świat jest właśnie tym cudownym miejscem…

 

   Nam Polakom, też dane było przeżywać tego rodzaju emocje w roku 1974 czy też w 1982. Mój pierwszy, piękny, wyjątkowy i świadomie przeżyty Mundial to właśnie ten drugi, ten pomarańczowy (takie było wówczas logo Espańa 82), hiszpański, kiedy uciekaliśmy z koszmaru Stanu Wojennego w dumę „zwycięskiego” remisu z ZSRR, w moc kpiny Włodzimierza Smolarka natchnionego „gestem Kozakiewicza” sprzed dwóch lat czy w genialne wyczyny Zbigniewa Bońka tańczącego z belgijskimi czerwonymi diabłami – jak nazwano tę drużynę. Aby włożyć odrobinę goryczy w ten sielankowy obraz futbolu – jest pewną prawdą, że obecna komercjalizacja wszystkich dziedzin życia zabija ową opisywaną radość, czy też chce unicestwić opisywany sens. Jednak toczący się właśnie brazylijski Mundial zdaje się przeczyć tym nieubłaganym prawidłom dziejów. I wielce mnie to raduje, ze możemy się jeszcze zatracić w owym rytuale – mówiąc Pasolinim – ostatnim świętym rytuale naszych czasów – że możemy dać się ponieść patrzeniu przychylnym okiem na zwycięstwa wartości wyższych nad wartością niższą czyli wszelkimi pieniędzmi świata, na wygrywaniu Dawida z Goliatem, na pokonywaniu silniejszego przez słabszego, na tej „najważniejszej sprawie, ze wszystkich rzeczy nieważnych” …

 

   Na wspomnieniu powiewających transparentów „Solidarności” w Barcelonie pomieszanym z radością dokopania Anglikom przez Urugwaj jak i analizą koloru skóry piłkarzy reprezentacji Francji – opiera się cała ta misterna Gra. Futbol bowiem wyraża, jak już wspomniałem, wiele wątków pozasportowych. Jest dyscypliną nieprzewidywalną, dziką, wręcz namiętną i pojąć go może tylko ktoś rozumiejący konteksty, ale i znający uczucie uwolnienia się od paskudnych obrońców – człowiek ekstazy znalezienia się w sytuacji sam na sam z bramkarzem. To pojedynek bogów. Pojedynek prawdziwych mężczyzn. Czy są tu jeszcze z nami prawdziwi mężczyźni? Czy takie pojęcie jeszcze ma rację bytu? Czy żyje? Tym się właśnie zajmuje – (w chwilach wolnych, ale nie tylko) zarówno literatura … jak i futbol. Kiedy śpiewaliśmy w 1982 roku „Entliczek pętliczek co zrobi Piechniczek”, na tych samych trybunach paznokcie obgryzał Mario Vargas Llosa – Peruwiańczyk, o czym opowiedział później w jednym z wywiadów … a jeszcze później odebrał literacką Nagrodę Nobla. 

 

– Przepraszamy Cię Mario za te 5:1.

 

   Brytyjski pisarz Anthony Burgges oświadczył – „Pięć dni pracować masz‚ mówi Biblia. Dzień siódmy jest dla Pana‚ Boga twego. A szósty … na futbol”

 

   Mamy dziś „dzień szósty” zwielokrotniony. Sklonowany do dużej dawki wydarzeń wyjątkowych. Kobiety liczą już dni do końca, kamuflują się w bardziej cichej, spokojnej i intymnej części mieszkań czy domów, a my? – my ulegamy rytuałowi. Hiszpanie, Włosi i Anglicy wracają już do domu, a my czekamy na Wielki Finał. Mając nadzieję, że obędzie się bez „ręki Boga”, czy agresji pewnego Zidane’a, którą „rozgrzeszał” potem nawet sam Prezydent Republiki Francuskiej. Mamy nadzieję, że Władimir Putin nie będzie musiał fatygować się na legendarną Maracanę, choć to ogłosił wszem i wobec. (zapewne wierząc w cuda) (a może chcąc uścisnąć dłoń Żelaznej Angeli?)

   I tym podobne i tak dalej, a może i odwrotnie? Angielski piłkarz Gary Lineker (tak, ten sam, który wbił nam w Meksyku trzy gole) stwierdził z przekąsem: „Futbol to prosta gra: 22 mężczyzn biega za piłką przez 90 minut‚ a na końcu i tak wygrywają Niemcy”. Tylko czy Niemcy … to jeszcze Niemcy? Skoro najwięcej bramek strzelił dla nich nasz przecież Miro Klose z Opola? … Futbol jako święty rytuał jest dziś pewnym zwierciadłem świata i tego co się z nim stało. Jest jak pryzmat, przez który przepuszczono snop światła przemian społecznych, ekonomicznych i dziejowych. Jak kwintesencja stanu posiadania, stanu atmosfery: ludzi, narodów, bytów oraz świętych Rytuału wojowników …

 

   Nie przewidzę przecież czy na końcu faktycznie wygrają Niemcy, ale wiem że warto raz na cztery lata ulec sile tegoż rytuału. Jest w tym jakaś olbrzymia doza piękna oraz transpozycja innego wymiaru, w który przenosimy się świątecznie i mundialowo. Jest w tym coś nieokreślonego, coś tajemnego, coś, co może sprowokować … nawet wiersz.    

 

    Przypomina mi się tu właśnie utwór, którym „zgrzeszył” onegdaj Paweł Kuszczyński


Przychylne fale nieustająco zderzały się

z brzegami stadionów:

radość życia znalazła miejsce

nie tylko dla swoich.
W jedni pragnień powróciła solidarność.

Miliony widzów teatru
dwudziestu dwóch aktorów,
oddanych bez granic,
jak miłości prawdziwej,
swojej jedenastce z orłem na piersi,
który zdążył na czas przylecieć.
Ekspresja mięśni oraz mimiki,
rozedrgane ciała, transparenty –
przypominające, że jest Ojczyzna,
twarze serdecznymi barwami pomalowane,
stroje na jedyną okazję.
Oczy bez przerwy chcą wiedzieć
na czyją nogę spadnie czarodziejska kula,
zawieszona w przestrzeni walki.
Dusze trwają w ciszy oczekiwania:
wreszcie piłka zatrzepocze w siatce rywali –
zabłyśnie upragniona złota rybka.
Zagubieni gracze nie biegają
po arenie jak młode herosy,
bramkarz zostaje wybawieniem,
przynosi ratunek na krótką chwilę.
Chęci wyjścia nie wystarczyła
celna główka i jeden wolej.
Marzenia nie lubią remisów,
o zdumiewającej przegranej
wspominać nie należy –
gdzieś zagubiło się zwycięstwo –
nadal nie wygrywamy wojen.
Zawołanie biało – czerwoni
gaśnie jak echo w krajobrazie
ciągle zielonych nadziei.

   Czarodziejska kula właśnie toczy się nam w Brazylii. Miejscu jakżeż symbolicznym. Miliony widzów tego teatru, w danym momencie dwudziestu dwóch aktorów, ekspresja mięśni i emocje … słowem jakaś wielka, niesamowita, zbiorowa Sprawa…

 

   I tylko może żal, że nas tam nie ma, że gdzieś się zagubiliśmy w tym naszym zwyciężaniu, choć w krajobrazie nadal, nieustająco – pejzaż zielonych nadziei.  Bo taki jest los kibica, taki los człowieka – pomimo porażek, przemijania, końców – zawsze miał, ma i będzie miał właśnie nadzieję.

 

  Ze wszystkich nieważnych rzeczy tego świata, futbol jednak jest najważniejszy.

I jestem pewien, że kiedyś nadejdzie również nasz czas, kiedy na arenie znów zabrzmi

– Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy … i w końcu, wreszcie, po raz pierwszy w naszej historii – nie wygrają z nami Niemcy J

 

z literacko-mundialowym pozdrowieniem

Andrzej Walter

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko