Janusz Termer – Marny czas – Piotra Bednarskiego

0
447

Janusz Termer

Książki 25-lecia (6)

 

                                       

 

Marny czas – Piotra Bednarskiego

                                

 

 

Marian Makarski     Radiowa dwójka Polskiego Radia zachęca słuchaczy do głosowania na najlepszą polską książkę minionego 25-lecia. Zamieszcza też na swojej internetowej stronie, niejako wyręczając czytelników, własną listę książek (ułożoną wedle niezupełnie jasnych do końca kryteriów), na które można oddawać głosy. Lista owszem, ciekawa, obejmująca różne gatunki pisarskie: od poezji i prozy po dramat i esej, acz jednak „lista nieobecnych” wyraźnie pokazuje jak daleka od wyczerpania wszystkich wartych uwagi przedstawicieli pisarskich nurtów oraz utworów powstałych w tym czasie. Brakuje mi na tej liście sporo autorów i książek, m. in. prozy Andrzeja Żuławskiego (W oku tygrysa), wspomnień poobozowych Zofii Posmysz (Do wolności do śmierci do życia), Edwarda Redlińskiego (Krfotok,  Transformejszen), Tadeusz Siejaka Dezerter) czy wierszy Krzysztofa Karaska Święty związek – o których pisałem wcześniej (patrz ostatnie wydania portalu pisarze.pl) oraz książek innych poetów (Julia Hartwig, Krzysztof Gąsiorowski,  Jerzy Górzański, Marian Grześczak, Zbigniew Jerzyna, Roman Śliwonik, Jan Twardowski, Bohdan Zadura, Adam Zagajewski); prozaików, jak np. Władysław Lech Terlecki  (Zabij cara, Wyspa kata), Eugeniusz Kabatc (Czarnoruska kronika trędowatych), Zbigniew Żakiewicz (Gorycz i sól morza), Józef Łoziński  (Holding i reszta albo Jak zostać bogatym w biednym państwie), Zbigniew Domino (Syberiada polska) czy eseistów, jak Piotr Kuncewicz (Legenda Europy) czy Radosław Romaniuk (Inne życie – biografia Jarosława Iwaszkiewicza). Należy do pominiętych na liście Dwójki PR także Piotr Bednarski jako autor powieści Marny czas.

                      

    Pisarz to obecnie raczej mało znany. Dużo mniej niż na to zasługuje jego dorobek literacki. Tragifarsowa mikropowieść Marny czas (wyd. 1998), utwór Piotra Bednarskiego, zajmujący w jego dorobku miejsce pośrednie między poetyką wczesnych  nostalgicznie-nastrojowych opowiadań (Krople soli, 1972, Czarcie nasienie, 1976, Morze u wezgłowia, 1981), opartych głównie na autobiograficznych doświadczeniach i przeżyciach zawodowych (marynarskich) oraz innych egzystencjalnych realiach współczesnej codzienności, a nowatorską stylistyką wyrafinowanych, niezmiernie konstrukcyjnie złożonych, trudnych w odbiorze eksperymentalnych powieści późniejszych (Lancelot, 1986 i Parsifal, 1989), tak cenionych przez wielu krytyków literackich, m. in. przez Henryka Berezę. Utworów, w których pisarz odwołuje się często gęsto do rozmaitych i czasowo rozległych kręgów tradycji, grecko-rzymskiej, średniowiecznej i kultury; starodawnych mitów i jednocześnie korzysta obficie ze środków wyrazowych nowoczesnej literatury światowej wieku XX (z Ulisesem Jamesa Joyce’a na czele).

   Marny czas składa się z dwu formalnie i znaczeniowo odmiennych części, które współegzystują ze sobą na zasadzie dopełniających się skojarzeń, mniej lub bardziej odległych i czytelnych. Część pierwsza napisana jest w specyficznie przez autora wykorzystanej formie poetyki prozy science fiction, bliskiej jej odmianie określanej dziś przez krytykę mianem fantasy. Oto bohater trafia we śnie do krainy przypominającej mu świat ludzkiej rzeczywistości, a zarazem i jakąś metaforyczną krainę zmarłych. Antyczny Hades czy chrześcijańskie Piekło, w które wkracza, i gdzie przeżywa różne przygody z innymi, takimi jak on potępieńcami, którzy jednak zdają się nie mieć świadomości swej sytuacji, by tak rzec, ontologicznej. Służy to autorowi nie do popisów sprawności wyobraźniowo-fabularnej natury, typowej dla dzisiejszej prozy fantastycznej, a przede wszystkim do analizy, ni mniej ni więcej, problemu istoty zła, próby zmierzenia się z naturą tego “diabelstwa”, rodzącego się i mocno zawsze tkwiącego w świecie oraz w stosunkach międzyludzkich. Bohater i narrator utworu, poeta przypominający nieco przekornie widzianego mitycznego Orfeusza, zdobywa nie tylko świadomość swej sytuacji, ale i również poczucie grzechu (egzystencjalnej winy) i grożącej mu za to kary: “Dzięki poezji zapewne w grzech wstąpiłem, z którego teraz muszę się spowiadać” – wyznaje na koniec części pierwszej.

   W części drugiej bohater wraca do swego dawnego świata, znajduje się na polskim promie turystycznym “Łańcut” kursującym ze Świnoujścia do Kopenhagi, ale i tutaj powoli wstępuje “w nowy krąg piekła”. Akcja nabiera przyspieszenia i wyrazistej czytelności, gdy bohater popada w stan permanentnego pijaństwa, dobudowuje do tego nawet – ironicznie bezradną w kontekście wymowy całości brzmiącą – filozofię: “Piję, bo lubię pić. Piję, bo tylko w trunku jest prawda”. Pojawiają się tutaj coraz to nowe i “jak żywe” (na zasadzie znanej choćby z Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa) postacie symbolizujące całe wielkie dzisiejsze “diabelstwo”, zło dwudziestego stulecia. A są wśród nich: były „doradca” carowej i cara Rosji, demoniczny Grisza Rasputin, Józef Wisarionowicz vel Soso Dżugaszwili vel Koba, Adolf Hitler i pomniejsze personifikacje zła z tego przebogatego zbioru figur „zła” współczesnego świata.

   Nasz bohater – poeta liryczny dzielnie wytrzymujący konkurencję w spożywaniu spirytualiów – podejmuje teraz i kontynuuje wcześniej już podjętą walkę z owym “diabelstwem” nie tylko przy pomocy mocnej głowy, ale i argumentacji czerpanej z dzieł dawnej i nowej literatury filozoficznej (od Sokratesa po Sorena Kierkegaarda i Leszka Kołakowskiego), acz skutki jego wysiłków i heroicznych bojów mogą być przecież tylko mierne i symboliczne. Pisze Piotr Bednarski bowiem swą gorzką w wymowie ogólnej powieść odwołując się do wielkich mitów i myśli humanistycznej ludzkości, ale i do pokazywanych tu w licznych aluzjach i groteskowych obrazach realiów, karykatur rzeczywistości naszego wieku (nazywając go już w tytule “marnym czasem”); jego niebywałych dramatów ludzkich, klęsk i katastrof na wielką. Pisze powieść mieszającą powagę z żartem literackim, przekorę i głęboką ironię. Pisze powieść o prawdziwie jednak katastroficznej wymowie. Oto w ostatnich zdaniach utworu odnaleźć można nie tyle zakorzeniony w literaturze współczesnej głęboki pesymizm, co poparte całą konstrukcją utworu i wymową przywoływanych faktów historycznych zakończenie uzasadniające tę porażkę bohatera w słowach nieodwołalnych, mimo pewnych dających cień nadziei tylko na ewentualny optymizm interpretacyjny, użytych tu aluzji i wieloznacznych skojarzeń, na przykład, gdy bohater widzi pragnącą jego ocalenia Helenę, ale przytuloną do Rasputina: “Nie kupcz mną, proszę. W ostatnim zrywie zapragnąłem oswobodzić ją z rąk tych kanalii. Nie zdążyłem, runąłem w świetlistość bezdenną”.


J.T.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko