Krystyna Tylkowska
Oblicza snu
(o Saszce w Teatrze Współczesnym w Warszawie w reż. Wojciecha Urbańskiego)
Dramat Dmitrija Bogosławskiego w lekturze jest dość nużący. Trudno uznać go za utwór wybitny, choć z pewnością zdradza on duży talent, potencjał autora i każe wiele się spodziewać po przyszłych dramatach białoruskiego pisarza.
Jego sen w dwóch aktach (taki podtytuł ma Saszka, którego realizację można oglądać na deskach Teatru Współczesnego) wygrywa jednak na scenie. To kolejny samograj, stanowiący wyzwanie dla aktorów, pozwalający im stworzyć niebanalne kreacje.
Akcja rozgrywa się na dwóch planach- rzeczywistym i onirycznym. Ów rzeczywisty wydaje się trochę banalny. Aleksandr – czterdziestoletni mężczyzna po śmierci rodziców wraca do rodzinnego gniazda. W domu, w którym dorastał pragnie odnaleźć odpowiedź na pytanie, kim jest. W tych dążeniach wspiera go starsza siostra Ania – nieszczęśliwa nieudacznica, samotnie wychowująca trójkę dzieci. Oprócz niej bohater ma jeszcze trzy siostry. Zdecydowanie nie z rodzaju tych, które szarpią się ze swą codziennością, co jakiś czas wzdychając „ do Moskwy.” Właściwie niewiele o nich wiadomo. Wszystkie rozjechały się po świecie, jedna jest utajoną alkoholiczką. W przeciwieństwie do więzi, która łączy Aleksandra z Anią, stosunki z resztą rodzeństwa są bardzo luźne. Trzy siostry odwiedzają Saszkę, gdyż pragną sprzedać ojcowiznę i podzielić się zyskami. Brat jednak sprzeciwia się ich planom, próbując znaleźć sojuszniczkę w Ani. Przegrywa. Chociaż tak naprawdę trudno powiedzieć, za bardzo ów realny świat przeplata się ze światem snu.
A może wszystko jest snem? Może owe fragmenty spotkań z siostrami, powracające rozmowy o sprzedaży domu to również jakiś koszmar senny, z którym bohater nie umie się uporać. Takiej interpretacji sprzyja półmrok panujący na scenie i jakaś „transowa” gra odtwórczyń ról sióstr (Kingi Tabor, Kamili Kuboth, Moniki Pikuły, a nawet Moniki Kwiatkowskiej, grającej Annę) W końcu nie bez powodu dramat nosi podtytuł sen w dwóch aktach. Jednak dużo bardziej interesujący i o wiele ważniejszy wydaje się inny powracający sen Saszki- sen o ojcu.
Stare domy funkcjonują podobno na własnych prawach. Ludzie, którzy kiedyś, za życia je zamieszkiwali powracają do nich czasem. A może nigdy ich nie opuszczają? Nic dziwnego, że do Saszki przychodzi w snach jego nieżyjący ojciec, zawsze w tej samej, domowej scenerii. Bohater za każdym razem wydaje się zaskoczony ową wizytą, ale tylko przez chwilę. Jego gość jest przecież u siebie. Nie są to zresztą jedyne spotkania Aleksandra z ojcem. Komunikuje się z nim również korzystając z usług Alberta – medium – kolejnej interesującej postaci, co do której nie mamy pewności, czy istnieje naprawdę, czy też jest wytworem wyobraźni bohatera. Czemu mają jednak służyć owe spotkania z ojcem, zarówno te prowokowane, jak i te ze snów, na które Saszka nie ma wpływu. Chodzi o tęsknotę i o słowa, które nie zdążyły wybrzmieć wcześniej. Bohater pragnie się dowiedzieć, czy ojciec go kochał. Wiedza ta, pewność są potrzebne Aleksandrowi do odnalezienia prawdy o sobie.
Dużo tu nawiązań do Shakespeare’a oraz do klasyków rosyjskich. Właściwie trudno stwierdzić, czy są to świadome nawiązania, czy raczej wpływy.
Dialogi, które pozornie wydają się banale, płytkie dzięki aktorom nabierają nowych znaczeń. Spektakl warto obejrzeć już choćby dla duetu Borys Szyc i Janusz Michałowski w rolach syna i ojca. Warto wspomnieć, iż obaj panowie nie po raz pierwszy obsadzeni są w takich rolach, odgrywają takie relacje. W repertuarze Teatru Współczesnego nadal jest Hamlet, w którym Szyc gra rolę tytułową, Michałowski natomiast wciela się w nieżyjącego rodzica, który nawiedza duńskiego księcia. Trudno nie skojarzyć ze sobą obu spektakli.
Dla Borysa Szyca to kolejna rola w znaczny sposób odbiegająca od emploi, do którego aktor nas przyzwyczaił. Jest to dowodem ciągłego rozwoju artystycznego aktora, jego nieustannych poszukiwań artystycznych oraz potrzeby podejmowania nowych wyzwań aktorskich. Szyc udowadnia, że skala jego talentu jest ogromna. Z pewnością jeszcze wielokrotnie zaskoczy widzów. Jego Saszka to rozedrgany, sentymentalny nadwrażliwiec, mający się za nieudacznika (choć całe życie próbuje udowodnić ojcu, że nim nie jest). Oschły w relacjach z siostrami, bezradny w stosunku samego siebie w jakimś stopniu pozostał wciąż małym chłopcem. Kilka jego gestów, trochę inny ton głosu pozwalają nam odróżnić, czy coś ma miejsce na jawie, czy we śnie (albo raczej w którym śnie ma miejsce).
Janusz Michałowski gra człowieka spokojnego, pełnego dystansu i życzliwej ironii. Kogoś, kto towarzyszy synowi w jego problemach, poszukiwaniach, jednak nie zamierza mu pomóc, pozostaje obserwatorem. Nawet gdy panowie w jednej scenie „zamieniają się kwestiami”, tzn Dmitricz (Michałowski) pyta syna, czy go kochał, na co Saszka odpowiada instrukcją czyszczenia studni, aktor pozostaje zdystansowany, w przeciwieństwie do rozedrganego emocjonalnie Saszki w tej samej sytuacji kilka scen wcześniej. Ta zamiana zresztą ma służyć czemu innemu. To Saszka ma zauważyć, że mówi, reaguje dokładnie tak, jak jego ojciec, mimo że kiedyś te słowa i reakcje go irytowały. Ironiczne podejście Dmitricza jest tu więc całkowicie uzasadnione.
W spektaklu sporo jest znakomitych, świetnie zagranych ról. Warto wymienić jeszcze Anię Moniki Kwiatkowskiej, Jurasika – rubasznego przyjaciela rodziny, zagranego przez Damiana Damięckiego, wreszcie tajemniczego Alberta (Sławomir Orzechowski). Tak naprawdę nie wiemy, kim on jest- medium, psychoanalitykiem, oszustem, czy wreszcie wytworem wyobraźni Saszki.
Reżyseria jest bardzo solidna (jak zresztą zazwyczaj w Teatrze Współczesnym), przy czym należy zauważyć, iż reżyser wprowadza dużo więcej niejasności, tajemniczości, niż autor. Nie chodzi tu jednak o nadawanie dramatowi dodatkowych sensów, o nadinterpretacje reżyserskie (czegoś takiego nie ma), raczej o pewną zabawę z widzem, który ciągle zostaje zaskakiwany.
Ciekawe przedstawienie, mimo całej poezji, oniryzmu, gratka przede wszystkim dla widza, który śni o porządnym teatrze realistycznym.