Andrzej Wołosewicz – Od Tamuza do Białoszewskiego…

0
170

Andrzej Wołosewicz



Od Tamuza do Białoszewskiego czyli brzmienie poezji jako walor pierwszorzędny i… niemożliwy!

 


Józef Mehoffer

            WIERSZ JEST JEDNOSTKĄ ROZRACHUNKOWĄ W ROZMOWIE POETY ZE ŚWIATEM. To moja teza. Uważam ją za mocną tezę, mocną także mocą uporu, z jakim przy niej obstaję. Tu chcę ją tylko trochę przybliżyć. Dogłębniej opracowuję ją w pisanym doktoracie, ale uważam też – po latach zajmowania się filozofią i literaturą – że to, co można powiedzieć (niezależnie od ważności, głębi i stopnia skomplikowania) można powiedzieć prosto.

            Wiersz jest jednostką rozrachunkową w rozmowie poety ze światem i z tej rozmowy rozliczam poetę – nie z jego choćby najbardziej interesującego (a przecież czasami interesującego bardzo) mocowania się z językiem, nie z pysznej ironii, przekory czy prowokacji (lubię je nad wyraz) i nie z wariantów pojawiania się poetyckiego Ja. A możemy tej rozmowie tylko przysłuchiwać się, możemy brać w niej udział, może być ona dla nas niestrawnym bełkotem, może być zaciekawiająca lub banalna, mamy więc całą gamę możliwych nastawień: od zniechęcenia poprzez zwykłe przysłuchiwanie się aż do zaangażowania.  Tak jak ze wszystkimi innymi rozmowami: są tematy mniej lub bardziej nas pociągające (lub wcale), są rozmówcy ważni, ale nudni, są wirtuozi konwersacji ple-ple (na którą też czasami miewamy ochotę!). Wreszcie nasze nastawienie do tego samego tematu może ewoluować, możemy czasem nie mieć nań nastroju itd. I – co więcej – nie możemy w tej chwili tj. w chwili, gdy ja to piszę a Ty to czytasz przewidzieć, która mutacja możliwych składników dopadnie nas, gdy już weźmiemy tomik do ręki.

            Często w opisach, analizach krytyczno-literackich, recenzjach pojawia się jednak stabilizator w postaci Ja jako podmiotu wiersza. Szczerze mówiąc jego miejsce (usytuowanie), zachowanie, postępowanie i cała kariera (w perspektywie historyczno-literackiej czy tylko choćby na przestrzeni danego wiersza czy tomiku), zupełnie mnie nie interesuje, jest mi z gruntu obca. Nigdy owego Ja nie rozumiałem, choć stać mnie na analizę jego losów i zachowań. Zawsze bezpośrednio słuchałem poety, zupełnie ignorując tego przebierańca zwanego poetyckim Ja. Poważnie mówiąc jest ono złudzeniem, marą, figurą stylistyczną, sposobem używania siebie przez poetę. Znacznie ciekawsze i  j e d y n i e  interesujące jest to, co poeta  n a p r a w d ę  do mnie mówi. Upieram się – co może dziś uchodzić za polonistyczne prostactwo, nie odżegnuję się od tego – że naprawdę chodzi o owo   n a p r a w d ę!

            Oczywiście można być miłośnikiem tego Ja, a nawet zrobić na nim akademicką karierę, ale w czytaniu, w tym najważniejszym akcie komunii poety i czytelnika inne liczą się rejestry. Przy nich wszystkie krytyczno-literackie wynurzenia dotyczące Ja są jak lizanie loda prze szybę. Jestem w stanie wypowiedzieć jeszcze jedno bezeceństwo, to mianowicie – wróćmy do tytułu – o brzmieniu poezji jako walorze pierwszorzędnym i…. niemożliwym! Wiem, wiem, te zachwycające recytacje (na przykład Wojciecha Siemiona), poezja śpiewana, wyśpiewana i prześpiewana (na przykład Jacka Kaczmarskiego) – tak, ale my najczęściej (mówię to także, niestety, o sobie) czytamy „na głucho”, czyli po cichu. A mnie idzie o pewne fundamentalne napięcie na linii od króla Tamuza do Białoszewskiego.

Przypominam. Jest taka scena w „Fajdrosie” Platona, w której król Tamuz na przyniesiony przez Teuta wynalazek w postaci liter, który – wedle tego ostatniego – uczyni Egipcjan mądrzejszymi i sprawniejszymi w pamiętaniu, ponieważ jest doskonałym wynalazkiem na pamięć i mądrość odrzekł, że może on jednak niepamięć w duszach ludzkich posiać, bo wyuczywszy się go (ich) przestaniemy ćwiczyć pamięć i będziemy sobie wszystko z zewnątrz przypominać, a nie z własnego wnętrza, z siebie samego. I jest taka scena o ponad dwa tysiąclecia późniejsza, którą opisuje Edward Balcerzan. Zasugerował on rozmawiając z Mironem Białoszewskim o pewnym wierszu, że może by graficznie poeksperymentować. Na co poeta odrzekł: „Broń Boże! Druk to zła konieczność. Dla poezji lepiej, kiedy żyje bez pomocy liter.” Jeśli wolno mówić o zbędności liter, to niech mnie teraz ktoś przekona, że nie wolno mówić o zbędności poetyckiego Ja.

Patrzę na wiersz jako jednostkę rozrachunkową w rozmowie poety ze światem również z tego powodu, że nie do końca przekonują mnie wynurzenia, w których mocniej analizuje się takie całości jak tomik, kilka tomików czy wreszcie cała twórczość. Owszem, nie jestem za tym, by uciekać od tego, akceptuję i doceniam podsumowania, owszem, ale rzadko (mówię to także i z własnej praktyki) pisze się/konstruuje świadomie i z założenia taką wypowiedź jak tomik, raczej pisze się pojedyncze wiersze. Moment, gdy z zebranych wierszy chcemy już złożyć tomik nigdy nie jest jasny i oczywisty, czemu najlepiej zaświadczają kłopoty decyzyjne, gdy się już na to zdecydujemy: ten wziąć a tego nie? ułożyć w takiej czy takiej kolejności? a co począć – dodatkowo – z uwagami redaktora czy wydawcy? Ręka do góry, kto z piszących nie miał a przynajmniej nie miewa takich dylematów. W tym sensie w bardzo mocno obstaję przy podmiotowości wiersza, każdego wiersza: n a j p i e r w  wiersz, potem dopiero kilka wierszy, tomik, bo – pamiętajcie – WIERSZ JEST JEDNOSTKĄ ROZRACHUNKOWĄ W ROZMOWIE POETY ZE ŚWIATEM.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko