Janusz Termer – Zofii Posmysz droga “do życia”

0
108

Janusz Termer

 

Przypomnienia

 

 

Zofii Posmysz droga “do życia”

 

   

    Radiowa dwójka Polskiego Radia zachęca słuchaczy do głosowania na najlepszą polską książkę minionego 25-lecia. Zamieszcza też na swojej internetowej stronie, niejako wyręczając czytelników, własną listę książek, na które można oddawać głosy. Lista ciekawa, obejmująca różne gatunki pisarskie: od poezji i prozy po dramat i esej, acz jednak moim zdaniem daleka od wyczerpania wszystkich wartych uwagi pisarskich nurtów oraz utworów powstałych w tym czasie. Na przykład brakuje mi na tej liście m. in. prozy wspomnieniowej Zofii Posmysz Do wolności do śmierci do życia,książki powstałej w nowych warunkach politycznych, bez oglądania się na ówczesne wymogi „poprawnościowe” czy cenzuralne, a wydanej w Warszawie w 1996 roku (czytanej zresztą wówczas na antenie radiowej Dwójki).

                                        

     Dwadzieścia trzy nas było tego dnia, gdy pod naporem więźniarskich ramion pękła brama obozu w Neustadt-Glewe, ostatniego na drodze ku wolności. A dla niektórych ku śmierci, która – zdaniem mędrców – także jest wolnością”. Już te pierwsze zdania prozy wspomnieniowej Zofii Posmysz, od razu i celnie wprowadzają in medias res: w temat, nastrój oraz klimat całego tego bezcennego poznawczo i znakomitego także literacko utworu.

   Pozornie jest to tylko prosta i bezpretensjonalna relacja z  przeżyć autorki i grupy kobiet, współwięźniarek i towarzyszek niedoli, uwolnionych owego “pierwszego dnia wolności” z wieloletniej obozowej katorgi w Auschwitz, wędrujących teraz przez krajobrazy po wielkiej bitwie, pełne w owe dni powojennego chaosu obszary potwornych spustoszeń: materialnych i moralnych, do… No właśnie, dokąd? Do wytęsknionej “wolności”? Na pewno, tylko gdzie ona wówczas była ta upragniona wolność? Na wschodzie czy na zachodzie, w kraju czy na emigracji? A może była tylko mrzonką i prostą drogą do prowadzącą do niechybnej “śmierci”? Też, oczywiście, choć ta ostatnia to paradoksalna i zapewne – po obozowych przejściach – niebrana już wtedy na serio przez nie, spychana w głąb podświadomości jej personifikacja. Wtedy, w tym historycznym momencie, i w tym znękanym poobozowym życiem kobiecym „towarzystwie”, była przecież stale obecna ta złowroga „persona”, nieustannie przecież przypominająca zewsząd o swoim istnieniu i ciągle ukazująca nadal okrutne, nigdy niezaspokojone oblicze, pełne jawnych i ukrytych przestróg oraz gróźb płynących zewsząd. A to ze strony zaminowanych dróg i pól czy zdesperowanych resztek pokonanej niemieckiej armii, a to ze strony niemożliwych do cywilizacyjnego utemperowania żołnierskich żądz (“spirytualnych” i cielesnych) reprezentantów wschodniej wyzwoleńczej armii czy też ze strony zaczynających swoje żniwa band szabrowników oraz pospolitych przestępców wszelkich nacji, maści i odmian!

 

     Bohaterki tej wspomnieniowej prozy Zofii Posmysz kierują się na wschód, czyli wybierają, zdawać by się nam dziś mogło, najmniej bezpieczny ze wszystkich ówczesnych kierunków: drogę do kraju. Wybierają instynktownie, chociaż nie bez wahania, wraz z przyszłą pisarką, młodą wówczas dziewczyną, drogę do własnych rodzin, z którymi je rozłączono, do własnych domów, z których je zabierał hitlerowski okupant, drogę „do siebie”, czyli drogę “do życia” właśnie! I to, czyli wybór owej drogi, a nie sam obraz – pełen tutaj nota bene znakomicie i realistycznie (by nie powiedzieć, wręcz naturalistycznie) uchwyconych, zapamiętanych przeżyć i niebywałych “przygód”, choć może to niezbyt zręcznie tak to nazwać, prawdziwie „filmowo-westernowych”, owych wręcz nieprawdopodobnych z dzisiejszego punktu widzenia scen wędrówki „przez piekło” tych zwyczajnych i zdesperowanych kobiet – jest tematem głównym tej książki. Niewielkiej objętościowo tej wspomnieniowej „książeczki” Zofii Posmysz, ale jakże ważnej – jako historyczne świadectwo i zarazem wielkie prozatorskie osiągnięcie.

    Powstała ona w pół wieku niemal od opisywanych wydarzeń. Nie mogła moim zdaniem powstać wcześniej gdyż byłaby to wówczas zupełnie inna proza, o innej tonacji narracyjnej i myślowej: zapewne tylko jako jeden z wielu tuż powojennych wspomnieniowych zapisków, a i to pokiereszowanych przez nie tylko cenzuralne, ale i – nawet w dobrej wierze czynione – autorskie retuszowanie (brak dystansu i przemyśleń późniejszych) tamtej nieprawdopodobnie pod każdym względem złożonej rzeczywistości. Teraz ten swoisty “reportaż z pamięci” wzbogacony został prawie “niewidzialnymi”, wtrąconymi niby mimochodem, a jakże zmieniającymi perspektywę narracji, komentarzami (owymi “zdaniem mędrców”), na które tylko czas i wiek w pełni dojrzały zdobyć się mogą: na sądy nieuproszczone, sine ira et studio formułowane, bez oglądania się na jakiekolwiek „cenzuralne” dawne czy nowe względy uboczne (polityczne przekonania, obyczajowe czy językowe tabu).

       W efekcie powstała najlepsza – choć niestety mniej znana od wcześniejszych książek    Zofii Posmysz (Pasażerka czy Wakacje nad Adriatykiem) – proza tej autorki: zawierająca szczęśliwe połączenie odtworzonych z pietyzmem niepowtarzalnych realiów historycznego (dla nas, czytelników) i osobistego (dla autorki) przeżycia z późniejszym doświadczeniem życiowym pisarki, płynącym z czasowego dystansu, jako zwieńczenie  jej wielkiego i dojrzałego literackiego talentu oraz życiowej mądrości.                                                                                                                                                            

J.T.



Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko