Andrzej Walter
Mistrz odchodzi
Mistrz odchodzi cicho. Mistrz staje się cieniem. Mistrz ocalony nie całkiem.
A ocalony całkowicie. Mistrzu zapytam Cię – dlaczego? Choć nie muszę pytać. Przecież wiem dokąd odszedłeś. Wiem o Twojej wędrówce więcej … niż mniej więcej. To wciąż zbyt mało i zbyt wiele. Mało, bo jakby Cię, już od dawien dawna, nie było, a wiele, bo byłeś nam bliższy niż Najważniejszy. Naj-Bliższy. Najwewnętrzniejszy. Wnikałeś w cały ten zgiełk i malowałeś go ciszą. Krzyczała… Dyskretnymi pociągnięciami pędzla nadawałeś kształtom formy i uwypuklałeś cienie. Bo sam byłeś od lat w cieniu, choć byłeś niczym pomnik. Ostoją krwi minionego wieku oraz jego wyrzutem sumienia, jak też, jednocześnie czułeś – jakże głęboko – ten paskudny nowy wiek. Wiek atomu i atomizacji. Hałasu i paradoksu. Pospiechu i pustki. A teraz jej jeszcze więcej. Tej pustki fundamentalnej, gdyż pustki po Tobie … Może wydarzyć się „To i Owo”. A może nie wydarzyć się już nic. Właściwie Mistrzu, jestem na Ciebie wściekły. Za to odejście. Za to osierocenie. Zostawiłeś nas na pastwę Poezji, a większość Jej zabrałeś ze Sobą. Tak. Wiem. Czekasz tam na nas, choć miejsc tam niewiele i wszyscy dojść nie możemy. Przecież wiesz, że wszyscy jednak mamy taką nadzieję. Karmimy się nią, jak ową Pustką, jak i Ty się niegdyś karmiłeś. Ale to przecież właśnie Ty jesteś Zwycięzcą. I dobrze nam z tym. I smutno zarazem …
Tak się musiało kiedyś stać. Musiało nadejść nieodwracalne, że Cię zabraknie …, ale dlaczego dzisiaj. Czemu akurat teraz. I dokąd się tak śpieszyłeś? Mogłeś jeszcze chwilę zaczekać chwilę, ułamek czasu, sekundę wieczności, … i jeszcze jeden dzień. Odnawialny. Permanentnie powtarzalny – jeden mały, nieważny w swej wielkości – dzień. A zamknąłeś nas w ziemskiej pół wieczności, którą przeżywamy za garść srebrników. Oj poczekaj. Policzymy się. Pisałeś, bo …czasem „życie” zasłania To, co jest większe od życia / Czasem góry zasłaniają To, co jest za górami / trzeba więc przesunąć góry / ale ja nie mam potrzebnych / środków technicznych / ani siły / ani wiary / która przenosi góry / więc nie zobaczysz Tego / nigdy – wiem o tym / i dlatego – piszę …
Miałeś środki, miałeś siłę, miałeś wiarę – góry przeniosłeś. Ba. Stworzyłeś nowe góry, jak i nowe Słowa, z których wszystkie ułożyły się w Krainę Twojej Poezji. Niepowtarzalnej, rozpoznawalnej, jedynej w swoim rodzaju. A miałeś nas jeszcze tak wiele nauczyć…
I jest czwartek, w samo południe, 24 kwietnia roku Pańskiego 2014. Przed godziną ukłuła mnie wiadomość o śmierci Tadeusza Różewicza. Stary Mistrz jednak tylko zasnął. Już się w tym życiu nie spotkamy. Choć On czeka na nas na swoim Parnasie – na nas czyli: na Was, na wszystkich, którzy tu zostajemy, którzy wciąż rozwijamy własny do Boga monolog. To monolog poety z przeznaczeniem, uzurpacja poszukiwań Świętego Graala w pochłanianiu świata oraz wyrażeniu niewyrażalnego. Monolog wiary w metaforę i delikatne skupienie na pięknie, a zwłaszcza na miłości i dobru. Bo zostanie po nas „poezja i dobroć” jak mawiał Norwid. On z kolei, po drugiej stronie tęczy, jest już tam z Tobą. Widzicie stamtąd nasz ból egzystencji. Naszą Sprawę, naszą nieudolność lepienia słów. Gdyż właśnie siadłem słowa wiązać w nagrobną treść, sklejać myśli, z uczuć i przeżyć, i wspomnień Scalać z lektury. Uwznioślać. Gdyż właśnie odbyłem etap „zejścia do piekieł”. A w piekle to czas święty. Jak święte jest przejście Poety – Mistrza w inny, nie znany nam z żadnych perspektyw – stan czy wymiar, niespełnionego nigdy snu. Poeci bowiem nie umierają. Zakazano im umierać. Skazani są na wieczną wędrówkę, tułaczy los od słów do słów. Wieczną i nierealną. Wieczną i nieskończoną. Wieczną i zamykającą krąg wtajemniczenia.
„Posłowie to jest próba dotarcia do dramatu poezji współczesnej, dramatu formy; jest próbą określenia sytuacji, w której rozwijał się dramat poezji (…). Dramat żywy, zapładniający.” 1
Rozpocznijmy zatem wędrówkę do posłowia Twojego życia i Twojej śmierci Odejścia Wielkiego Poety. Może największego z wielkich? A któż to wie … Nie wińcie mnie tym razem za … wielkie słowa. Inne nie cisną się na usta. Tyle już o Nim napisano, że cóż ja mogę dodać. Serce boli. Smutno. Skończyła się jakaś epoka. Zapadła kurtyna. Widzowie rozchodzą się do swoich światów
Zabierzcie ze sobą Poezję. On, może … byłby z tego zadowolony … Może jakoś … Ocalony…
Andrzej Walter
24 IV 2014
___________________________________________________________________
1Tadeusz Różewicz. Fragment posłowia do Wyboru poezji Leopolda Staffa. PIW, Warszawa, 1976