SUBLIMACJE AGNIESZKI TOMCZYSZYN – HARASYMOWICZ
Wiersze z tomiku „Sublimacje” Agnieszki Tomczyszyn-Harasymowicz to wiersze zawiesinowe i gęste i w tym sensie niejasne. Ale są one niejasne swoją poetyckością, a nie czymś, co by czytelnika od nich odrzucało. Maja swój uchwytny rytm, choć nie jest to rytm gramatyczny, leksykalny. Raczej myślę o rytmie, jaki te wiersze wytwarzają dzięki grze, którą autorka prowadzi między swoją wyobraźnią językową a duchowa-społeczną komunikatywnością tego, co pisze. Wszystko tu świeże, nowe do granic zindywidualizowania a jednocześnie przekonujące, jakoś bliskie, rozpoznawalne dla mnie duchowo mimo dzielącej nas różnicy pokoleniowej (mój sposób lektury jest już nieco geriatryczny).Wygląda to tak, jakby poetka pozwalając sobie na wszystko, jeśli idzie o zestroje słów, obrazów, koncepcji, zdarzeń, mimo swoich słów, obrazów, koncepcji, zdarzeń, mimo swoich imaginacji i fantasmagorii, tych jakże pożądanych w poezji atutów, doskonale panowała nad czytelniczą komunikatywnością – czytelnik nie czuje się „pominięty”. Inaczej mówiąc, gdy stawiam poezji współczesnej pytanie, czy autorzy jeszcze widzą swoich czytelników, to u Agnieszki odpowiedź jest jednoznaczna: tak! Wygląda to tak, jakby pozwalając sobie na wszystko, nie pozwalała na jedno, na przekroczenie granic czytelniczej percepcji, poza którą mim najszczerszych chęci i podejmowanych wysiłków odpadamy od lektury, stajemy się lekturoodporni. Mówiąc jeszcze inaczej: jeśli Agnieszka każe mi się wspinać za jej skojarzeniami, za jej poetyckim zaklinaniem rzeczywistości wciąż wyżej i wyżej, jeśli każe mi podążać coraz bardziej stromymi ścieżkami poetyckiej kreacji, to trzymam się tych ścieżek i tej skały, choć rozpadliny wokół przyprawiają o drżenie. Wygląda to tak, że jej wiersze stawiając nas przed solidnym lekturowo-czytelniczym wyzwaniem, mają swoistą lepkość, przyczepność, dzięki którym ta wysokogórska – bo to nie jest poezja niskopienna – wspinaczka jest możliwa, a nawet staje się przyjemnością. Wysiłek zostaje nagrodzony, chociaż na swoją nagrodę w postaci kilku wierszy musicie jeszcze poczekać.
Wiersze w „Sublimacjach” zbliżają się do mojego ideału poezji, czyli poezji bez krytyki literackiej. I to, co tutaj robię, robię jedynie ze względu na tych, którzy jeszcze w orbitę wierszy Agnieszki Tomczyszyn-Harasymowicz nie weszli, a których chciałbym w tę orbitę wciągnąć. Powiedziałbym tak, że jeśli 3 elementy tj. (1) poezja, (2) jej lektura i (3) ogląd krytyczno-literacki w pełni, w 100% wyczerpują poetycką przestrzeń, to poezja jest tym lepsza, im mniej miejsca pierwsze dwa elementy zostawiają trzeciemu; najlepiej, by wcale pozbawiały go sensowności, czyniły zbędnym.
Odwołując się do tytułu tomiku można by powiedzieć, że wiersze te sublimują bezpośrednio w odbiorczą przestrzeń czytelnika, właśnie bezpośrednio, bez konieczności takiej jak ta moja krytyczno-literackiej gadaniny. Sublimują, czyli uczestniczą w przepływie energii wytwarzając między wierszem a czytaniem siatkę napięć będącą swoistym pasem transmisyjnym od poetyckiego „ja” wierszy do czytelniczej wrażliwości. Sublimacją są podwójnie trafnym tytułem, bo najpierw autorka przetworzyła rzeczywistość, z której czerpie w to, co czytamy – i jak mało do których wierszy, sublimacja do poetyckiej roboty Agnieszki pasuje doskonale! – a po drugie, wiersze te są wysublimowane, wysmakowane. Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz patrzy na ten sam świat, co my wszyscy (nie prowadzi nas wszak na cudne nawet manowce indywidualizmu), ale przykłada do niego swoje poetyckie ucho i słyszy coś, czego bez je wierszy ja bym nie usłyszał. (Chociaż są w „Sublimacjach” wiersze, które wydają mi się być wierszami tylko z jej świata, bardzo sprywatyzowanymi, co nie znaczy, że mniej ciekawymi a nawet fascynującymi. Oto przykład (s.22):
„Dobrze, że ryba płynie przed siebie. Dotykają nas stwory bezimiennych mieszkańców, dno porusza zdesperowanych. Wskoczyć można pod różnymi kątami, ale kąt nie przysługuje topielcom.
Na mokradłach rozpleniła się samosiejka. Woda obmywa i żłobi wgłębienia w oddechu. Niełatwo jest się utopić, kiedy głowa obiecuje powietrze. Wewnątrz nie ma skrajni, szokuje opływowość wywodów.
Nie bój się – w wodzie poruszasz się jak w łonie matki.”
Jest – jak mam nadzieję przekonają dalsze przykłady – w kreowanym świecie tej bardzo podmiotowej liryki przekaz daleko wykraczający poza osobiste ja autorki. Tomczyszyn-Harasymowicz zauważa bowiem światy istniejące, światy, na które po lekturze jej wierszy wyrażam zgodę, ale ktrych bez tych wierszy albo bym nie zauważył albo bym nie potrafił wysłowić (co na jedno wychodzi). Autorka ze znanych w końcu elementów szyje poetycką strukturę –mówiąc po Borgesowsku – widzialnych nierealności, owego „dwustronnego materiału słownego (z wiersza „Mnie się kwiaty nie trzymają, więc nie przynoś ich więcej”). To chyba dobry trop: u autorki „Sublimacji” język jest materiałem dwustronnym, bywa działaniem a nie tylko siatką słów. Intryguje mnie w „Sublimacjach” ten notorycznie halucynacyjny charakter kreowanego świata i realność jego opisu. Jeśli czytanie „dużych połaci” współczesnej poezji powoduje u mnie wrażenie czerpania wody sitem, z którego, niewiele zostaje, to lektura „Sublimacji” jest tego odwrotnością: „dotykam” w tej lekturze świata mięsistego, pulsującego pod czytelniczym okiem, świata, który wyczuwam, czuję jego drżenie pod ręką kartkującą strony. I dzieje się tak także wtedy, gdy mam problemy z dyskursywną werbalizacją swego odbioru, której – jak pisałem – najchętniej bym uniknął. Mam takie wrażenie, którego nijak sprawdzić nie mogę, ale przy nim obstaję, jakby Agnieszka pisząc nieustannie wędrowała – w sensie mentalno-duchowym – między sobą, ludźmi, których zna i z którymi nadaje na podobnych falach, nawet wchodzi z nimi w zwarcie a pisanym akurat wierszem i światem swoich literackich i pozaliterackich doświadczeń. Przez to wędrowanie rozumiem m.in. to, że wiersze te zawierają w sobie przestrzeń p o m i ę d z y, pomiędzy nią, jej wierszem, owymi ludźmi i światem. W tym sensie dostajemy w jednym tj. w wierszu, sublimację i resublimację („resublimacje” to tytuł drugiej części tomiku) różnych ontologii (ludzi, wierszy, jej i ich doświadczenia itd.). A przestrzeń, jej poznanie, także czytelnicze, wymaga ruchu, aktywności, by za aktywnością, którą „Sublimacje” aż ociekają nadążyć (być może to jest najwłaściwszy trop mego czytelniczego zauroczenia):
„Przewoźnicy wyczekują na pograniczach spokojnych rzek. Nie musisz mieć obola, by zaskoczyć wszystkich umarłych. Zdaj sobie sprawę, że tam będziesz dłużej niż tu. Odpady przetwarza się, ale człowiek nigdy nie będzie odpadem, więc musi całkowicie zniknąć. Pozostanie tylko myśl, którą będziemy czcić, aż sami staniemy się myślą.
Co dnia próbuję wejrzeć w dno Styksu. Całuje mnie namiętnie jakbym była panną na wydaniu. A ja chcę tylko zaczerpnąć powietrza zanim utonę.” (s. 38)
Przytoczony wiersz łechce moją filozoficzną naturę i budzi intelektualną radość a nawet zazdrość, bo tak poetycko świetne ujęcie filozoficznego problemu naszego przejścia stąd tam u młodej przecież autorki musi zaskakiwać. Szacunek. Akademickie, filozoficzne birety z głów!
Mam tylko dwie uwagi krytyczne do całości. Pierwsza. W wierszu „Najbardziej traumatycznie umierają soliści” (s. 24) mamy frazę: „Rolę odklejania od bytu odgrywa się mozolnie, bo tekst jest zmienną okoliczności”. Z fonetycznymi zestawieniami jak zaznaczone wyżej radzę uważać, bo jeśli pośpieszny czytelnik przeczyta niewyraźnie i np. łącznie, to będziemy mieli pasztet, by nie powiedzieć czegoś więcej…
Druga sprawa to pomieszczone na końcu podziękowania „poetom, których wiersze inspirowały mnie do pisania”. Nie mam zastrzeżeń ani do pomysłu, ani do samej listy natomiast mój niedosyt powoduje fakt, że same cytaty z tych poetów (pisane kursywą?) nie zawsze są wyraźnie dobrze wyodrębnione oraz, że nie wiem, które są od kogo i z jakich wierszy. To może być denerwujące nie tylko dla tak mało lub wcale w niektórych inspiratorach Agnieszki zaznajomionego czytelnika, jak ja. Przyznaję się bez bicia, są tam nazwiska, wobec których jestem poetycko bezradny, więc nie rozpoznam ich w żadnych cytatach. A jeszcze, Agnieszko, jeśli którymś z tych nieznanych dla mnie wchodzisz w poetycko-kreacyjny dialog (jak ze znaną mi frazą „dwa gołębie temu” z Gąsiorowskiego w wierszu „Wyliczanie wad jest największą wadą”, czy jego inspiracje – „Miejsce// dla nas zjawi się w miejscu, gdzie nas nie ma” – w wierszu „opory ruchu”), to oni sami mogą mieć „pretensje”, że ich nie widać. Radziłbym na to uważać (zwracałem już uwagę na podobny zabieg tj. cytowanie bez dokładnego wskazywania a nawet wyodrębniania źródeł w poezji Andrzeja Gnarowskiego. Nie zapominajmy wszak o edukacyjnej roli poezji.).
Na koniec zostawiam interesujące mnie pytanie. Agnieszka z „Sublimacji” to inna Agnieszka niż z „Wierszy na kartki” a jeszcze inna niż z „gównazjum.pl” (wcześniejszych dwóch tomików nie znam). Rozwój i poetyckie zawłaszczanie nowych obszarów jest tutaj ewidentne. Pytanie, które sobie zadaje, to pytanie o kolejne kroki. Pora na obiecane lepsze (od mojego tekstu), pora na piękną dojrzałą poezję, poezję z charakterem.
zamknięty cykl przemian
Języki napływowe są swojskie w każdym języku. Czereśnie, czereśnie…
słodkie słowa zakodowane w ciemniej czerwieni. Słyszysz jak
szpaki łowią usta, jak przylatują do soku ziemi. Lala wpatrzona
w przestrach liści siedzi przed dworkiem, w środku dzieciństwa
przygląda się bladym licom dzieci umazanych trawą,
powiem jej po angielsku o wielkiej prostocie, powiem po słowacku
o srebrach w kredensie, które błyszczą jak oczy hazardzistów;
tylko zostawcie to drzewo, z korzeni nie wycina się pamięci.
Każdy czas zaczyna biec wstecz, nikniemy w sekwencjach
wyżłobionych na zamówienie. Tu światło dnia, a tu światło
wewnętrzne. Ukorzeniam się w dedykacji, że świat promieniuje
sensy wbrew siłom ciążenia i boję się nawet milczeć, by
nie przemilczeć siebie. Tramwaje jak puszki Pandory kuszą
medialnym językiem; przeczytaj i uwierz w uśmiechnięte twarze,
co do wiary w poezję – nie musisz mieć zdania.
metoda najmniej korzystnego przypadku
Słowo trzyma się najlepiej milczenia. Traktaty seplenią
Filozoficznie – rozgrzane zbyt natrętnym westchnieniem. Znowu
Influenca rozsiewa zasmarkane absoluty. Pytania z reguły mają
błędne odpowiedzi, gdzieś pod lingwistyczną stroną języka
rozsadza je niesmak podstępu. Dlaczego dziwi cię moja
dociekliwość, przecież słowo ma kamienne warstwy.
Wybacz, nie podniosę tego kamienia, nie dokończę opowieści
na pożegnanie. Sypkie serca wzniecają pustynne przestoje.
Nie szukaj we mnie wody, na szlakach kamieniarzy cieki
chowają się w żyłach. Kamieniu, odejdź – odejdź, kamieniu;
kołysze się w tobie bezmiar grawitacji. Szczodrobliwie proszę
o skrzydła, mity toną z uwiązanym u szyi głazem. Spocznij,
po piaskowej burzy powroty i tak są zasypane jak mogiły.
sztuczne satelity
Nie przesadzaj Solange, miłość nie jest oddychaniem,
łażeniem za ofiarą ani nawet sensem nie jest; kto wpoił ci
zasady wierzgania nogami pod ciężką fiszbinową halką?
Nie plącz się za muzyką Chopina jak nieposkładane nuty,
nie wciskaj w jego westchnienia; mistrz choruje
na zator Es-dur; nokturny pisze bezsennie, ślini pióro
i ją po francusku – twoja halka niczego nie zmieni.
(Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz, „Sublimacje”, Dom Wydawniczy DUET, Toruń 2013)