Stanisław Nyczaj – „Oko w oko z dozgonnością”

0
270

Stanisław Nyczaj

 

 

„Oko w oko z dozgonnością”

 

I

 

W ślad za dwoma poematami: na śmierć zegarka przejechanego zimą przez samochód (2008 i w tomie Płacz czajki 2009), Na zdjęciu wciąż żyjemy (2012) – Elżbieta Musiał publikuje trzeci z kolei Ars moriendi, czyli poradnik czynności nieużytecznych (2013); od razu dopowiedzmy: czynności zbędnych umarłym, ale skoro wykonywanych, to jednak może potrzebnych nam na dowód, że będziemy pamiętać, wspominać.

Następuje więc w jej twórczości poetyckiej znamienna przemiana, bo oto po zbiorach wierszy różnych (i towarzyszącego im własnego malarstwa) – Miejsce na niebo (1996), Tatuaż z obłoków (2001, nagrodzonego w edytorskim konkursie „Świętokrzyska Premiera Literacka”), Cień rzeki (2004) i pierwszej części wymienionego Płaczu czajki mierzy się z gatunkiem poetyckim trudniejszym, mającym bogatą tradycję, ale dziś zdecydowanie rzadko praktykowanym.

Podczas spotkania promującego najnowszy poemat 18 października br. w ramach Posiadów Literackich „U Szymborskiej” w zakopiańskiej Astorii i potem w wywiadzie dla Radia „Kielce” sama autorka przyznała, że na tę przemianę istotny wpływ miało lekturowe przeżycie Ziemi jałowej Thomasa Eliota. Sugeruje to też w posłowiu Marek Wawrzkiewicz, wykazując (po porównaniu formalnych podobieństw i różnic między Ziemią jałową a jej utworem Na zdjęciu wciąż żyjemy), iż „w pewnym sensie poszła tropem Elliotowskiego poematu”.

Myślę, że przechodząc od liryki ku poematowi – bez, naturalnie, poniechania tej pierwszej (o czym świadczy jej współobecność w Płaczu czajki oraz tu o ówdzie w prasie) – poetka w okresie swej dojrzałości twórczej odczuła potrzebę wypowiedzi o „szerszym oddechu” i pełniejszym otwarciu na pogłębione nowe przemyślenia.

Trzeba też od razu zaznaczyć i podkreślić, że poetka, podejmując temat nieodwołalności umierania, nie idzie tropem średniowiecznych alegorycznych traktatów i nie moralizuje w kategoriach symboliki dobra i zła. Eksponuje tę wizualno-obyczajową stronę naszego zachowania się wobec śmierci w aspekcie poczucia przyzwoitości tego, co i jak współcześnie wypada.

 

II

 

Cóż, byt nasz jest zdeterminowany kategoryczną, ostateczną koniecznością. Najzwięźlej ujął tę ontologiczno-egzystencjalną prawdę w 1927 r. Martin Heidegger w formule „bytu-ku-śmierci”. Ale przecież z tą odwieczną prawdą człowiek musiał i zdołał się już od dawien dawna oswoić i pogodzić. Do tego stopnia, że obiegowe memento mori stało się dla kamedułów, a następnie kartuzów i trapistów nie tylko ostrzegawczym napomnieniem w słowach pożegnania, ale też… pozdrowieniem.

Skoro więc nieustannie trzeba o śmierci i umarłych pamiętać, to może należałoby się nią porządnie zająć. Zadbać, by nie zastała nas zupełnie niegotowymi na jej wypadek. Właśnie, „Ją trzeba w sobie przygotować” – zaleca podmiot poetycko-eseistycznej refleksji Elżbiety Musiał. Nie zaszkodzi w tym względzie nawet uczynna nadgorliwość, taka, że już zawczasu wyjdziemy naprzeciw osobom zaskoczonym naszym nagłym odejściem i wyczyścimy sobie buty, zważając przy tym, „by były wygodne” i do tego „stóp nie raniły” (s. 6). Ta troska o wygodę w celebracji zbędnych umarłym, ale przecież nam potrzebnych czynności stwarza sytuację, oczywiście, paradoksalną, aczkolwiek dla komfortu duchowego pięknie nas łudzącą. Podmiot wszystkowidzący figlarnie przymruża oko: „Co, obrazek przewrotnie / chagallowski? […] będziemy jak rekruci rysujący czarnymi lakierkami / glazur nieba” (s. 7). „Nasza znikomość pcha nas do przodu. […] Samograj w sam raz do fotki” (s. 9) – na ile to świadome nawiązanie do poematu Na zdjęciu wciąż żyjemy?

Jednak świadome. „Nawet jeśli się o nią [śmierć] otarłeś […], nosisz jej ziarno. I żaden plan chytry tropu nie zmyli”. Gdybyś chciał się ukryć, „Wszystko byłoby zaledwie dziecięcą zabawą w chowanego. […], że nikt nas nie widzi, jeśli my nie widzimy” (s. 12).

Poetka nie nakłania do buntu, lecz do racjonalnej rozwagi. Wobec perspektywy nieodwołalnego odejścia należy zostawić po sobie porządek, przejrzeć szuflady, „wyjąć listy, porzucone wiersze, zapisane plany” na strawienie – starannie posegregowanych – przez ogień „niezwykle pomocny w nauce powściągliwości”, by zostawić „tylko prochy słów […] po sobie prochy” (s. 14), sterylną ich garstkę (s. 15). Szkoda, że nie da się tak samo uporać z „szufladami w Internecie”. I tu w imię zostawienia całkowitego porządku po sobie nasuwa się myśl o zadziałaniu jakby z urzędu: „ta sprawa domaga się interpelacji i rozwiązania” (s. 16).

Bezlitosną konsekwencją jest wyrachowana rezygnacja z tęsknot za nadzieją, rozbudzaną przez przyrodę z wiosną, skoro po „wywietrzeniu powietrza” łąka „staje w bieli […] wciąż tylko kwitnie zimą i po kolana brodzi” (s. 17).

Pytanie w intymnej rozmowie z myślami z odwołaniem się do klasyka Miłosza:

 

Mów choćby wierszem, czego się dowiedziałeś

na tym najlepszym z zaświatów,

[…]

Czy to tam przeniosła się miłość, na którą na ziemi

nie starczało czasu?

(s. 18)

 

jest – jak wszystkie inne (również te pytania do Szymborskiej z s. 34: „Mów choćby wierszem, / co u ciebie słychać. Jak teraz wygląda twoje / życie duchowe?”) albo do Alberta Einsteina na s. 30: „czy rozwiązały ci się wszystkie wzory? / I czy czas w nich jest? […] Tobie uwierzę. Nawet jeśli mi do ucha szepniesz, / że duch też ma płeć. A moje wzgórza na tę wieść spłoną” (powtórzone na s. 42 w kontekście nowych pytań o los miłości, o aureole i wniebowzięcia) – retoryczne.

E. Musiał zdj. K. KoneckaNie ma na to rady, że „życie wciąż plącze się ze śmiercią”. O ileż byłoby łatwiej znieść ból i gorycz rozstania, gdyby nie trzeba było zabiegów o trumnę, pochówek, nagrobek (s. 19).

Mija dwadzieścia lat od czasu odejścia babci autorki, Stefanii, a żal po niej nadal łączy się ze smutkiem, że też cały jej świat odszedł wraz ze zburzeniem domu, ścięciem starej czereśni rzadkiej odmiany. Nawet „ścieżkę przenieśli”, po której „zgarbiona chodziła”. Tylko negatywem zdjęć, pamięcią o osobie bliskiej i obrazowym słowem można zaświadczyć, że tu była (s. 20-23).

Podobny żal daje o sobie znać po „ludowej rzeźbiarce od cudeniek obrosłych w skrzydła i siedmiu boleści” (s. 21).

„Tak, śmierć zaczyna fascynować, gdy już / nabieramy pewności, że da się ją jakoś przeżyć” – czytamy na s. 26. Zaczyna fascynować obecność w sąsiedztwie i topieli naszych snów duchów tych, co zostali „w niebo wzięci”, a nadto zagadkowa konfrontacja bajań „szeptuchy z krzywym nosem” z „pychą rozumu” (s. 27). Jednakowoż podmiot z przekąsem stwierdza, że umarli obcują z nami, „są święcie przekonani, że wciąż żyją”, tylko „Czy życie ich śni, czy oni śnią życie” (s. 28). Tu wkraczamy jakby w Leśmianowski klimat bycia-niebycia zaświatów w świecie.

Po dywagacyjnych, niebłahych zresztą, wtrętach o mocy przyzwyczajeń, nośności idei i trwałości treści, dopominającej się troski o ocalenie Norwidowego imienia, autorka coraz to śmielej wdaje się w dyskurs z czytelnikiem, który wszak te dylematy zna: „Proszę mnie źle nie zrozumieć […] Jakże zaświaty potrafią wpleść się w życie / bezwiednie / w jednej zwrotce” (s. 36). Bierze na świadka ducha Jonasza Kofty, przyłapując się w krzątaninie po domu na prozaicznym oczekiwaniu-pragnieniu: „Kiedy wreszcie zagotuje się ta woda na herbatę?” i informując go, wtajemniczonego jakoby w jej życie, zwyczaje i zamiary: „Będę pić z filiżanki nowej, / której nie widziała jeszcze babcia Stefa. Jonaszu, może się do nas przysiądziesz?” (s. 37).

Dom myśli zagęszcza się: „Rozpalmy stosy ze słów. Ars bene moriendi (s. 43). Powracają znane z wcześniejszych cząstek poematu obrazowe motywy chagallowskich rekrutów, wyczyszczonych butów, krochmalnej poduszki, powabnej różanopośladkiej śmierci (z płótna Malczewskiego), ścieżki, którą przenieśli, szumu to znów kwiatów białych bzu czarnego, najsłodszej czereśni; przypomniane zostają refleksyjne formuły: „śmierć potrzebuje oprawy”, „przyzwyczajenie wygasa wolniej niż życie”. Powracają i przypomniane zostają obsesyjnie, z zastanawiającym, niedającym spokoju niedomówieniem: „Bo jeśli wszystko jest powtórzeniem i nie jest po raz pierwszy…” (s. 46). Wraz z podejrzeniami, że „jeśli nie ma TAM” i na nic się zdaje nawoływanie „cip, cip” i „dokarmianie duchów okruchami wierszy”, prochami ze spalonych słów, to nasze pragnienia o niezbywalności i wszechobecności są „dyrdymałami niczym echo” (s. 45).

 

III

 

Mądry dystans do tematu z trwożnego i obrosłego w fantasmagorie pogranicza świata i zaświatów w poemacie Elżbiety Musiał – podobnie jak w mówiącej o zdeterminowaniu śmiercią poezji nieodżałowanego Bolesława Garbosia – świetnie i ożywczo punktują pomysłowe formuły aforystyczne. Promieniują w swoich kontekstach wyczuwalnie (wiele ich wyżej przytoczyłem), ale też można je smakować, cytując z osobna, jak choćby te: „[Ogień] jest niezwykle pomocny w sztuce powściągliwości”; „Wzdragam się na myśl, że czas TAM mógłby być nieużyteczny”.

 

Stanisław Nyczaj

 

Elżbieta Musiał, Ars moriendi, czyli poradnik czynności nieużytecznych, Kraków 2013, Wydawnictwo SIGNO, s. 51.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko