Agnieszka Moroz
Poeta, który nie rozrzuca słów
Główni bohaterowie wyreżyserowanego przez Michela Gondry’ego filmu Zakochany bez pamięci decydują się wymazać z pamięci wszystkie wspomnienia związane z łączącym ich uczuciem. Obserwujący ten proces widz uzyskuje wówczas możliwość wglądu w umysły postaci. Ekran staje się dla niego rodzajem otworu, przez który zagląda do pudełka z obrazami z życia Joela i Klementine. Niczym w brawnym kaledoskopie mieszają się tam urywki wypowiedzianych przez nich zdań, lekko zamazane zdjęcia z nocy spędzonej na oglądaniu gwiazd, spacerów po zaśnieżonej plaży czy wypraw do lasu, a nawet wspomnienia dziecięcych zabaw, smaku deszczówki na języku i nuconych w dzieciństwie melodyjek. Bardzo podobną możliwość stwarza odbiorcy lektura najnowszej książki poetyckiej Damiana Sawy pt. „Ślepiec”.Zagłębiając się w tomik można odnieść wrażenie, że autor otwiera przed czytelnikiem sekkretną szkatułkę i wtajemnicza w jej zawartość. Owa rzadka forma prezentacji zawartych w utworach refleksji została przez Sawę zaakcentowana poprzez zastosowanie liryki zwrotu do adresata. Dzięki temu zabiegowi podmiot mówiący jawi się czytelnikowi jako wyjątkowy kolekcjoner chwil, który kreśli przed nim własne wspomnienia, a później objaśnia ich sens oraz wagę. We wszystkich wierszach raz po raz pojawiają się zapamiętane przez niego obrazy: dziewczyna ogrzewająca oddechem zmarznięte dłonie, armie małych rycerzy z połamanymi patykami, gołębie obrzucane koralami jarzębiny czy biegacz odpoczywający po wyczerpującym maratonie. Obrazy te, znane już (jak sugeruje podmiot) adresatowi z innej perspektywy, zyskują teraz dla niego nową wartość, ponieważ autor daje mu własne oczy i zachęca do przyjrzenia się wszystkiemu po raz wtóry. Na takie intencje poety wskazuje (poza zwrotem do adresata) także sugestywny tytuł tomu – Ślepiec. Nie należy odnosić go do autora, a właśnie do czytelnika, który dzięki podpowiedziom i interpretacjom Sawy może wreszcie otworzyć szeroko zamknięte wcześniej powieki i zrozumieć znaczenie tego, co mimochodem zaobserwował (znamienne, że para oczu pojawia się już na okładce książki). Dopiero dzięki temu zabiegowi odbiorca zaczyna pojmować, że dziecięce zabawy w wojnę były tak naprawdę próbami umierania, którego w dorosłym życiu nie dało się zażegnać za pomocą zrobionej z prześcieradła białej flagi, zmarznięta dziewczyna tęskniła do ciepła innego niż to emitowane przez późnojesienne słońce, a walka z własnym ciałem po maratonie była poświęceniem koniecznym do realizacji ambicji; ceną, którą trzeba było zapłacić i – wbrew zarzutom komentującej ją bohaterki – nie miało to nic wspólnego z zabawą. Warto dodać, że przywoływane przez podmiot obrazy to prawdziwe „małe cuda” codzienności. W utworze jeszcze na siłach znajdziemy na przykład iście schulzowskie wspomnienie zbierania gwiazd i deliryczną, ponarkotykową wizję, w jakiej stopy podmiotu zwisają „dookoła świata”, zaś w wierszu okoliczność – sen o księżycu, który spada, strącając z gałęzi dojrzałe jabłka.
Stylistyka utworów zawartych w debiutanckiej książce Sawy upodabnia je do wierszy amerykańskich poetów konfesyjnych, takich jak Sylvia Plath czy Anne Sexton. Występujący w nich podmiot liryczny wypowiada się bowiem zawsze w pierwszej osobie. Nie przybiera obcej postaci czy imienia. Nie przywdziewa nawet żadnego specjalnego kostiumu, co zaznaczone zostało także na zdobiącej okładkę grafice Magdaleny Szumkowskiej, wyobrażającej kobiety, które właśnie zdjęły maski. Co więcej, podmiotowi mówiącemu zdarza się świadomie przyjmować ton, który z pewnością nie jedna mu sympatii adresata. Jest to szczególnie wyraźne we fragmentach, takich jak:
umarłaś
no cóż zdarza się
(powtórzenie),
nie rozumiem jak możesz twierdzić że kochasz
na podstawie kilku listów wspomnień
(fundament)
czy
po tamtym biegu był taki moment
że cię nie poznałem
chyba do teraz jest dla mnie zagadką
dlaczego było mi z tym tak dobrze
(końcówka)
i wskazuje na szczerość wyznania. Od amerykańskiej poezji zwierzenia twórczość Sawy odróżnia jednak zbyt szeroka mapa zainteresowań autora, który nie respektuje podziału na tematy lepsze i gorsze. Podczas lektury Ślepca można nawet odnieść wrażenie, że autor miał pewien problem z konceptualizacją kategorii organizującej narrację książki. Jest to jednak typowe dla poetów składających pierwszy tom. Umieszczone w debiutanckiej książce wiersze, pisane w ciągu kilku lat i naznaczone poetyckimi poszukiwaniami, niemal zawsze różnią się pod względem tematyki oraz stylu. Są także dość nierówne. W przypadku Sawy pojedynczych słabszych utworów prawie się nie zauważa. Ich głos ginie pośród głośnego echa doskonałych tekstów, które długo jeszcze odzywa się w pamięci odbiorcy. Sawa jest bowiem prawdziwym mistrzem trafnych spostrzeżeń i przemyślanych mocnych puent. Oto zaledwie kilka z nich:
po deszczu świat wydaje się mały
jakby miał tylko jedno okno
z którego ciągle ktoś wyskakuje bez przyczyny
(minęło lato)
pamiętasz jak raz udało ci się złapać motyla
nie myślałaś co będzie jeść
(powiązania)
to bylby fajny rok gdyby nie koniec świata
(końcówka)
pamiętasz po tamtym biegu leżałem
a ty porównałaś mnie z Jezusem
nie miałem siły wstać ale nie mów proszę
(…) że tak właśnie kończy się zabawa
(końcówka (2) ).
Co więcej, spostrzeżeń tych nie zakłóca rozgadanie, które tak często obserwuje się u współczesnych poetów. Sawa operuje wycyzelowaną frazą, tworząc idiomatyczny styl, dzięki czemu jego wiersze stanowią czystą esensję empirii, odczuć i wspomnień. W wierszu powtórzenie poeta stwierdza: dookoła inni rozrzucają słowa. Jemu samemu „rozrzucanie słów” jest obce. Moim zdaniem po tym właśnie rozpoznaje się prawdziwych poetów. „Krzycząca” powersowana proza nie jest w stanie zastąpić subtelnych, acz wielowarstwowych poetyckich szeptów. Sztuką jest mówić wiele, wypowiadając niewiele.
Słabszą stroną wierszy Sawy są ich tytuły. Przypominają skróty myślowe autora i niekiedy trudno powiązać je z treścią konkretnych utworów. Jest to jednak zapewne kwestia kształtującego się warsztatu poety, który dopiero uczy się otwierać przed czytelnikiem, dawać mu mapy i stawiać drogowskazy tak, by ten nie pogubił się w gąszczu nieznanych sobie kontekstów.
Zarówno w wierszach Sawy, jak i w zamieszczonym na stronie czwartej biogramie, niczym mantra powtarzają się słowa: „nie jestem poetą”. Otóż pragnę z radością oznajmić: Damianie, nie masz racji! Jesteś poetą i stwierdzam to nie jako krytyczny autorytet, dysponujący prawem do pasowania kandydatów na wieszczy, lecz jako czytelniczka lubiąca otwierać sekretne pudełka ze słowami, oglądać każde z nich pod światło i nasłuchiwać jak dźwięczą.
Damian Sawa „Ślepiec”, Wydawca: Związek Twórców Ziemi Zakrzeńskiej w Mławie, Ustrzyki Dolne 2013, ISBN 978-83-62500-14-7.